Antywzorzec Adrenaline Junkie

blog.technicalleadership.pl 8 lat temu
Cały czas zastanawia mnie skąd biorą się takie sytuacje, iż jest generowana presja i napięta sytuacja w projektów. Jednym z powodów jest to, iż większość projektów jest zwyczajnie złożona – trzeba dogadać kilka, kilkanaście czasami kilkadziesiąt osób, trzeba przewidywać i planować z pewnym wyprzedzeniem to co się wydarzy, jakie zasoby będą potrzebne. Jak gatunek ludzki wcale nie jesteśmy w tym dobrzy (vide: David Rock – Twój mózg w działaniu) – w szczegółowym planowaniu długoterminowym.

Drugi mechanizm, który dokłada swoją cegiełkę do choasu, to syndrom adrenaline junkie. Termin ten pierwotnie został ukuty w kontekście sportowym i dotyczy osób, które świadomie szukają aktywności, który podnoszą poziom adrenaliny, sytuacji z lekka niebezpiecznych, których spora część osób wolałaby uniknąć. Uwielbiają kiedy coś się dzieje, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, bo wtedy są niezbędni, wzrasta poziom adrenaliny i jest zabawa. Sytuacja staje się bardziej subtelna, kiedy adrenaline junkie ma na sobie garnitur i chodzi pod krawatem, a przynajmniej chowa się za kierowniczym stanowiskiem – wtedy dodatkowo ma duży poziom wpływu, który daje spore możliwości, aby wywoływać zamieszanie. To działanie nie jest świadome – po prostu tak się dzieje. (W kontekście projektów IT zostało do opisane w książce "Adrenaline Junkies and Template Zombies")

Po czym poznać adrenaline junkie? Taka sytuacja.
Siódma rano pobudka. Jeszcze 5 minut. Drzemka. Kolejna drzemka. Kolejna. Ok. 7.30 trzeba już w stać, bo o 8.00 powinienem być w pracy. Mam umówione spotkanie. Już praktycznie nie ma szans, żeby udało mi się zdążyć. gwałtownie biegnę pod prysznic, mycie zębów, w pośpiechu ubieram się. Cholera – jeszcze muszę wyprasować te spodnie. Wychodzę 8.53. Na pewno nie zdążę. Ile się spóźnię? 20 minut? Może się uda. Dzwonię do osoby, z którą się umówiłem. Będę 8.15. Wsiadam do autobusu. Cholera korki na drodze. Fakt – zawsze były korki. Autobus się wlecze. Chyba jednak nie zdążę na 8.15. Tyle razy sobie mówię, żeby nie siedzieć do 4 nad ranem. Dzisiaj już na pewno pójdę spać wcześniej. Docieram na spotkanie o 8.25. Mój rozmówca jest zdenerwowany. Staram się żartami nieco rozbroić sytuację. Spotkanie kończy się o 9.30. Później mam następne. Później następne. Później następne. Do 16.30 mam same spotkania! A kiedy pracować? 16.35 coś by się przydało zjeść. Nie mam czasu. Idę do najbliższego sklepu i kupuję 3 batony. Ale co za dzień! Tyle pomysłów wygenerowaliśmy, szykują się nowe tematy w projektach. Fakt, iż po całym dniu spotkań, trzeba to wszystko jakoś zebrać, maile powysyłać, pospisywać zeznania. Ale teraz pędzę do domu, a w zasadzie do szkoły, żeby odebrać córkę. Chwila czasu dla rodziny. W międzyczasie ktoś dzwoni. Musiałem wyjaśnić kilka szczegółów, których nie udało się dogadać w ciągu dnia. Próbuję bawić się z dziećmi, ale cały czas to, co się wydarzyło w ciągu dnia wraca i zaczynam analizować, co jeszcze można by zrobić. Znowu dzwoni telefon. Dzwoni zdenerwowany klient, który chce zerwać współpracę, bo jest niezadowolony. Przerywam zabawę z dziećmi. Po pół godzinie udaje mi się uporać z klientem – jest udobruchany. No dobra, żeby teraz tylko dzieci poszły jak najszybciej spać – mam jeszcze tyle roboty. 21.30 uffff. W końcu spokój. Muszę przejrzeć, co mam jeszcze do zrobienia. Roboty chyba na kilka godzin. Nie ma co marudzić – trzeba działać. 22.30 trochę oczy mi się zamykają. Zrobię sobie króciutką drzemkę. Pobudka 23.00. O jak mi się nie chce wstawać, ale jakoś się dobudzam. Robię herbatę. Przeglądam fejsa. Po pół godzinie jestem już na rozruchu. Pierwszy mail, drugi, trzeci. Czuję wiatr w skrzydłach – kocham tę robotę. Godziny mijają nie wiadomo kiedy – 1.00, 2.00, 3.00. Nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Budzę się z bólem karku siedząc nad komputerem. Ok. Pora iść spać. Jutro o 8 mam spotkanie – tym razem nie mogę zaspać.

To typowy dzień adrenaline junkie. To typowy dzień niejednego kierownika projektu, właściciela firmy czy ambitnego lidera. Dla tych osób to co się dzieje, jest ok – przecież musi się coś dziać, żeby doprowadzić tematy do końca. Ciągle nie mają czasu, ale też ciągle generują sobie nowe tematy, nowe wyzwania, nowe zadania. Gdy poziom aktywności, a co za tym idzie, adrenaliny spada – robią się apatyczni, niezainteresowani, znudzeni. Z drugiej strony są to często ludzie, którzy napędzają działania, są motorem napędowym zmian, lubią kiedy jest im niewygodnie, uwielbiają poświecenie się na 150%. Dlatego duża część z nich zostaje właśnie kierownikami czy dyrektorami, ale bardzo często oczekują podobnego poświęcenia od innych.

Adrenaline junkie to antywzorzec w kontekście pracy nad projektami czy produktami, ponieważ dla tego typu osób, produkt czy projekt jest drugorzędny, jest głównie pretekstem do tego, aby generować energie, poziom napięcia, wtedy pytania o sensowność czy wartość działań schodzą na drugi plan, bo ważniejsze jest to „żeby się działo”. Oczywiście w czasie realizacji działań, kiedy dużo się dzieje, tego nie widać w żaden sposób i powstaje sprytne złudzenie, iż to co robimy jest ogromnie ważne i musimy to robić. Plusem takiej postawy jest generowanie energii, napędzanie innych do działania.

Powstaje oczywiście pytanie, co można z tym robić. I muszę przyznać, iż nie znajduję łatwej odpowiedzi. W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: „zwolnić”, „pozbyć się”, „wymienić na kogoś innego, bardziej zrównoważonego”. Może to być trudne, jeżeli dana osoba jest sponsorem czy też pomysłodawcą przedsięwzięcia. Takiej osoby nie będziemy w stanie przekonać o jej destruktywnym wpływie na całość. Zmiana tego typu postawy jest bardzo trudna, choćby jeżeli tego dana osoba chciałaby coś z tym zrobić. Z dużym stopniu wynika z budowy i specyfiki układu nerwowego i hormonalnego. Spora część tego wzorca jest zakodowana w genach. Można by zasugerować, aby swoją energię upuszczali gdzieś indziej – na bieganiu maratonów, triathlonie czy sesjach boksu tajskiego. Ale prezesowi tego nie zasugerujemy, no chyba, iż pijemy z nim wódkę. Osobiście, gdybym dostał się pod jurysdykcję takiego delikwenta – albo bardzo mocno ćwiczyłbym stawianie granic („OK, gościu – jeżeli chcesz i cię to nakręca, to generuj sobie masę zajęć, natomiast ja chcę pracować 8 godzin. Kropka.” – powiedziane w ten lub bardziej dopasowany do rozmówcy sposób) albo zwyczajnie bym się zawinął, szukając bardziej przyjaznego miejsca.


Życzyłbym sobie, żeby takich adrenaline junkies było jak najmniej, bo takowi swoimi działaniami mocno erodują system. Z drugiej strony wiem, iż gdyby nie oni, wiele fajnych rzeczy być może nigdy by się nie wydarzyło. Takie życie. Nic czarno-białe.


(image source: http://www.galwaydailynews.com/wp-content/uploads/2014/06/101001junkie_302.jpg)
Idź do oryginalnego materiału