Corponomicon 1 – pozew za naruszanie dobrego imienia

ciemnastrona.com.pl 2 dni temu
Zdjęcie: Dwa obrazki z filmu „Alicja w Krainie Czarów”. Po lewej stronie widać króla-krasnoludka z oskarżycielską miną, opierającego się o młotek sędziowski. Po prawej, ze znudzoną miną i dłonią na twarzy, sto


Witam w pierwszym wpisie z nowej serii Corponomicon (nazwa inspirowana uniwersum Lovecrafta)! Będzie tutaj o różnych sztuczkach i kruczkach stosowanych przez duże korporacje oraz zbudowany wokół nich ekosystem mniejszych podmiotów.

Na pierwszy ogień wezmę metody uciszania krytyków. Wykorzystując możliwości systemu prawnego, korporacje – choć częściej raczej ich mniejsi podwykonawcy – mogą nękać niewygodne osoby pozwami, zarzucając im rzekome naruszanie prawa.

Takie pozwy mogą się opierać na różnorodnych podstawach. W tym wpisie skupię się na tych dotyczących dóbr osobistych, o innych będzie pobieżnie.

Wiele osób choćby nie idzie do sądu, tylko ustępuje po pierwszej groźbie lub wezwaniu przedsądowym. Inni, widząc taki rezultat, po cichu się wycofują i powstrzymują od publicznej krytyki. Powstaje efekt mrożący, kiedy to część ludzi najzwyczajniej w świecie boi się wyrażać swoje zdanie.

A czy to uzasadniony strach? Pokażę tu parę przykładów, gdy groźnie wyglądające pisma przedsądowe, podpisane przez prawników, bywały jedynie straszakami. Pewne rzeczy – jak trzymanie się faktów, odpowiedni dobór słów, a także dbanie o anonimowość – mogą przechylić szalę na korzyść zwykłych ludzi.

Na koniec będzie o tym, iż stoimy na rozdrożu, a nadchodzące zmiany w przepisach mogą albo poprawić, albo pogorszyć obecną sytuację.

Źródło: kadr z „Alicji w Krainie Czarów” (YouTube) z 1951 r.
Ikonka serii Corponomiconczaszka i krawat z serwisu Flaticon.

Uwaga

Dupochron w stylu amerykańskim: nie jestem prawnikiem i nie udzielam porad prawnych. Proszę nie podejmować żadnych działań na podstawie treści z tego wpisu. Z założenia ma być jedynie miksem anegdot i subiektywnych przemyśleń; punktem wyjścia do znalezienia pewniejszych informacji w innych źródłach.

Spis treści

  • Różne oblicza pozwów
    • Pozwy za „naruszanie dobrego imienia”
  • Wątki wokół „pozwów dobroimiennych”
    • Etap napinki
    • Ścieżka karna i cywilna
    • Okoliczności obciążające i łagodzące
    • Kwestia danych osobowych
    • Warstwy abstrakcji
    • Gwarancja efektu Streisand
    • Kwestie finansowe
  • Możliwe kierunki zmian
    • Zacieśnianie kontroli
    • Walka ze SLAPP-ami (Watchdog Polska)
  • Podsumowanie

Różne oblicza pozwów

Pozwy mające na celu kneblowanie krytyków określa się angielskim akronimem SLAPP (Strategic Lawsuit Against Public Participation – pozwy strategiczne przeciw uczestnictwu w życiu publicznym).
Pojęcie odnosi się do przypadków, gdy jakaś firma lub osoba twierdzi, iż ktoś działa na jej szkodę, więc rozpoczyna walkę sądową. Niekoniecznie chce ją wygrać; chodzi głównie o przecioranie przeciwników i zniechęcenie innych potencjalnych krytyków.

Głośnym przypadkiem pozwu przeciw krytykom jest ten związany z firmą Newag.

Spece od inżynierii wstecznej, Dragon Sector, analizowali działanie elektroniki w niedziałających pociągach tej firmy. Znaleźli przykłady złośliwych funkcji.
Jedna z nich sprawiała, iż pociągi zatrzymywały się po określonej dacie. Inna doprowadzała do tego, iż pociągi nie chciały się uruchomić, jeżeli program wykrył (poprzez dane z GPS-a) dłuższy pobyt w warsztatach konkurencji.

Newag w odpowiedzi na ujawnienie sprawy pozwał wiele osób – speców od analizy kodu, ich zleceniodawców, znaczącą postać z komisji badającej aferę…

W przypadku ekipy z Dragon Sectora wystosowali dwa pozwy (uwaga: YouTube), oparte łącznie na trzech zarzutach: nieuczciwej konkurencji, naruszania dóbr osobistych i naruszania praw autorskich.

Żadna z podstaw nie wydaje się zbyt solidna, ale to o ostatnim punkcie było szczególnie głośno. Newag twierdził mianowicie, iż krótkie fragmenty kodu, jakich ekipa użyła do zilustrowania swoich wystąpień, naruszają prawa autorskie do ich systemu (mimo iż nie była to dokładna kopia ich kodu, a bardziej coś w rodzaju „kodowatego” opisu jego działania).

Ciekawostka

Newag zarzucał również, iż badacze, przez publiczne dzielenie się wnioskami, publikują nielegalne instrukcje hakowania pociągów. W hołdzie temu ostatniemu zarzutowi cała konferencja Chaos Computers Club, na której wystąpili ludzie z Dragon Sectora, zyskała oficjalną nazwę Illegal Instructions.

Zagranicznym przykładem użycia prawa autorskiego w roli knebla może być sprawa Proctorio – firmy tworzącej programy do pilnowania ludzi podczas zdalnych egzaminów. Programy, które ze względu na swoje niedoskonałości potrafiły oznaczać niewinne osoby jako oszukujące na testach.

Te wady punktował pewien Kanadyjczyk, Ian Linkletter. Firma choćby nie próbowała z nim walczyć na gruncie merytorycznym; zamiast tego pozwała go za to, iż w swojej krytyce umieścił linki do paru ich filmów, ustawionych jako niepubliczne.
Stanowisko firmy: w ten sposób udostępnił ich prywatne treści i naruszył prawa autorskie. Tak rozpoczął się spór, który w cywilizowanym świecie, moim zdaniem, nie powinien mieć racji bytu.

Jeśli chodzi o znak towarowy, czyli m.in. elementy graficzne, takie jak logo firmy – na jego naruszenie powołały się polskie firmy od dzienniczków elektronicznych, wywierając presję na autorów otwartych i darmowych alternatyw. Sugerowali zapewne, iż loga niezależnych projektów mogą wprowadzać w błąd przez podobieństwo do ich firmowego.

Sprawy wokół praw autorskich to studnia bez dna i zasługują na osobny wpis. Dlatego odłożę je na bok, a zamiast tego skupię się na innej kategorii, która dotyka choćby szarych obywateli. Pozwach zarzucających godzenie w dobre imię firmy lub jednostki (w Polsce: zniesławienie albo naruszenie dóbr osobistych).

Pozwy za „naruszanie dobrego imienia”

Firmy mają osobowość prawną, więc również mogą pozywać.

Przykładem Nestlé – krótko po ujawnieniu afery z mlekiem dla niemowląt pozwali autorów raportu zatytułowanego, w tłumaczeniu na polski: „Nestlé zabija niemowlęta”. Właśnie za ten tytuł, który miał rzekomo naruszać dobre imię spółki, głosząc nieprawdę.

„Nieprawdę?”, ktoś może pomyśleć. Były przecież mocne dowody na to, iż wskutek działań koncernu afrykańskie mamy stawały się zależne od mleka w proszku, produktu ponad ich możliwości finansowe. Przecież wzrosła liczba zgonów wśród niemowląt. A jednak sąd przyznał rację Nestlé, choć zasądził dość symboliczną karę (kilkaset dolarów).

Pokazuje to, iż już kilkadziesiąt lat temu obowiązywała reguła warta zapamiętania: słowa są traktowane bardzo dosłownie, a ostre przenośnie to fałszywi przyjaciele.

Obecnie jednak, według moich subiektywnych obserwacji, pozwy megakorporacji przeciw zwykłym ludziom i małym organizacjom nie są aż tak częstym zjawiskiem.
Być może giganci sobie przeliczyli, iż takie pozwy kończą się efektem Streisand, prowadząc do bojkotu i strat dalece większych niż to, co wycisną z zastraszonego krytyka?

Brak pozwów od spółki-matki nie oznacza jednak zupełnego ich braku. Wokół korporacji często tworzy się osad z mniejszych podwykonawców i osób medialnych. Tacy gracze mogą być skłonni do uciszania krytyki, bo posłuch wśród ludzi to dla nich być albo nie być.

Przykładem ze Stanów może być sprawa Kevina Folty, pracującego na Uniwersytecie Florydzkim. Notorycznie powielał przekaz koncernu chemicznego Monsanto, udzielał się na platformie założonej przez ich agencję PR-ową, pojechał na Hawaje przekonywać protestujących mieszkańców, iż to firma ma rację. Mówiąc potocznie: lobbował na jej rzecz.

Wykorzystując prawo dostępu do informacji publicznej, pewna organizacja ujawniła tę współpracę, a sprawę opisano w New York Timesie.
W tym miejscu wkroczył SLAPP. Folta pozwał gazetę o amerykański odpowiednik naruszania dóbr osobistych, a przed swoimi odbiorcami wykorzystał to do podbicia wiarygodności. „Poszedł do sądu walczyć o dobre imię, a to przecież poważna deklaracja! Musi mieć rację w tym sporze!”.

Otóż nie – każdy może pozwać każdego, a fakt pozwania nic nie mówi o słuszności. To po prostu zaproszenie do rozstrzygnięcia sporu przez sąd. Tak też było w tym przypadku, Folta przegrał.

Ale ogólnie nie ma co się sugerować zagranicą, bo USA ma dość liberalne przepisy w kwestii wolności słowa. Polska jest pod tym względem bardziej restrykcyjna (choć chyba i tak lepsza od Wielkiej Brytanii).

Żeby znaleźć przykłady pozwów na polskim gruncie, wyszukałem w social mediach kombinację słów "narusza" "dobra osobiste" oraz ich odmian. Trafiłem na parę przypadków, gdy ktoś zapowiada kroki prawne i żąda usunięcia wpisów.

Gdyby zagłębić się w bańkę informacyjną, z której wyciągnąłem screeny do tego wpisu, to znalazłoby się tam trochę niemiłych rzeczy, jak wulgaryzmy czy groźby karalne. Nie popieram ich i nie odnoszę się do szerszej wojenki internetowej. Interesują mnie tylko wpisy dotyczące dóbr osobistych, bez kontekstu.

Wątki wokół „pozwów dobroimiennych”

Na chwilę zanurkujmy w świat „Alicji w Krainie Czarów”, w którym w ostatnich rozdziałach odbywała się absurdalna rozprawa sądowa. W ramach literackich wprawek możemy przyjąć, iż tamtejszy system prawny oraz internet działają podobnie jak w Polsce – ale podkreślam, iż piszę o fikcyjnej krainie.

Alicja była w sądzie po raz pierwszy w życiu. Widziała już jednak salę sądową na obrazku, co pozwalało jej orientować się w otoczeniu. To jest pan sędzia – powiedziała do siebie – poznaję go po wielkiej peruce. Sędzią był zresztą sam Król. Nosił on na peruce koronę, w czym nie było mu z pewnością ani zbyt wygodnie, ani do twarzy

Źródło cytatów: „Alicja w Krainie Czarów”, przekład Antoniego Marianowicza.

Osoby prawne (ludzie i firmy) mają możliwość pozywania innych za to, iż pod wpływem ich słów niektórzy przestali (lub mogliby przestać) im ufać, czyniąc ich życie gorszym.
Taką możliwość mają wszyscy – czy to Król i Królowa z Krainy Czarów, czy choćby oszuści, których oszustwo zostało ujawnione (w końcu gdyby nie zostało, to by zarobili). Dopiero sąd ubija zarzuty z czapy.

Nie ma niestety prostej tarczy ochronnej, która by blokowała samą możliwość pozwania małych przez dużych; jest co najwyżej duża szansa na wygranie sprawy w sądzie.

Kiedy jedna osoba coś napisze, a drugiej się to nie spodoba, to w praktyce może nastąpić kilka etapów eskalacji:

  1. straszenie w komentarzach,
  2. wezwanie przedsądowe od prawnika,
  3. pozew i rozprawa w sądzie pierwszej instancji,
  4. wniesienie apelacji przez przegraną stronę i rozprawa w sądzie drugiej instancji.

W rzadszych przypadkach może też dojść do rozprawy przed Sądem Najwyższym, a choćby wyjścia poza granice Polski i zwrócenia się do Trybunału Praw Człowieka. Ale pozwolę sobie nie iść dalej niż do apelacji.

Etap napinki

Kluczowy fakt: pierwszy i drugi szczebel „drabinki eskalacyjnej” to sprawy międzyludzkie. Nie angażują wymiaru sprawiedliwości.

Można w to zwątpić, zwłaszcza jeżeli dojdzie do drugiego etapu i otrzyma się pismo przedsądowe, opatrzone pieczątką Ważnej Kancelarii™, podpisem doświadczonego prawnika i listą paragrafów. Robi to wrażenie, jakby człowiek już został osądzony.

Ale tak naprawdę to straszak. Ktoś za niego zapłacił, a kancelaria wzięła szablon, nieco go dopasowała do sytuacji i wysłała krytykującej osobie. Póki co jedyna walka toczy się w jej głowie. Trzymać się swego czy odpuścić?

Źródło: teledysk do piosenki DooM Dance zespołu Gunship. Przeróbki moje.

Straszące komentarze i pisma to taka wymuskana nakładka na świat zwierząt: napinanie się, najeżanie i warczenie. W nadziei na to, iż konkurent uzna walkę za ryzykowną i ustąpi, mimo iż mógł wygrać.

Presja psychiczna może być spora. W głowie może kiełkować: „zrobiłem coś złego i teraz Machina mnie zmieli”. Warto pamiętać: papier wszystko przyjmie, a sąd może być innego zdania niż twórca pisma. Tyle iż wiele osób woli tego nie sprawdzać i odpuszcza.

Ścieżka karna i cywilna

Niezależnie od tego, czy straszący blefuje czy nie, warto liznąć choć trochę prawa. Może się przydać choćby na początkowych etapach eskalacji, żeby groźniej się napiąć i najeżyć.

Porada

Jeśli chcecie nabrać większej intuicji odnośnie tego, jakie rzeczy były karane i jak przebiegały procesy, to można wyszukać w ogólnej wyszukiwarce dóbr osobistych site:prawo.pl – ta strona gromadzi rozstrzygnięcia różnych spraw w dość zwięzłej i przystępnej formie.

W osobie straszącej/pozywającej mieszkają dwa wilki: droga karna (zniesławienie) i cywilna (naruszenie dóbr osobistych).

Do „procesów o napisane słowa” można też zaliczyć znieważenie, ale ono akurat ma śladowe znaczenie na tle dwóch powyższych, więc je tu pominę.

Mógłbym tu oczywiście zacytować paragrafy, ale nie widzę sensu – są bardzo ogólnikowe. To tylko ramy, zaś w praktyce liczy się to, jak są interpretowane w sądach. Zostawię jedynie linki – tutaj o zniesławieniu, a tutaj o naruszeniu dóbr osobistych.

Z punktu widzenia osoby/firmy, która chce kogoś uciszyć, każda z dwóch ścieżek ma swoje zalety i wady:

  • Naruszenie dóbr osobistych

    • zaleta: niższy próg wejścia (łatwo złożyć, sąd raczej przyjmie, co najwyżej potem się przegra);
    • można wnioskować o publikację przeprosin o określonej treści;
    • zasadnicza wada: składając pozew, trzeba podać dane osobowe osoby pozywanej, a zatem trzeba je znać.
  • Zniesławienie

    • niższe koszty (źródło),
    • można złożyć, nie znając danych pozywanej osoby (ustala je wtedy policja/prokuratura);
    • istnieje jednak możliwość, iż nie przyjmą zgłoszenia;
    • wśród możliwych kar, oprócz grzywny i prac społecznych: do roku pozbawienia wolności.
      W praktyce prawie nigdy do tego nie dochodzi (ok. 5 takich kar na rok, z czego większość w zawieszeniu). Ale sama możliwość może wywierać ogromną presję.

Nic też nie stoi na przeszkodzie, żeby skorzystać z obu ścieżek – karnej w celu poznania czyichś danych, a następnie cywilnej, żeby niewygodne treści spadły z rowerka.

Okoliczności obciążające i łagodzące

Najważniejszym, nie do końca intuicyjnym faktem może być to, iż ciężar dowodu spoczywa na osobie pomawiającej. Czyli przykładowo to Alicja, nazywając Kapelusznika szaleńcem, musi być w stanie dowieść jego szaleństwa. On niczego udowadniać nie musi.

Inny nieintuicyjny fakt: komentarz opublikowany w internecie jest traktowany jak publikacja w środkach masowego przekazu. Sprawia to, iż gra automatycznie toczy się o wyższą stawkę niż w przypadku, gdy Alicja beszta królewskie marionetki w mailu wysłanym do konkretnej osoby (w tym drugim przypadku mamy zarzut niepubliczny).

Pewną okolicznością łagodzącą jest pisanie rzeczy zgodnych z faktami. Przy czym chodzi o fakty w jak najściślejszym znaczeniu, a nie (nawet dość oczywiste) domysły.

Na stronie prawo.pl mają przykład autora, który wie, iż pewna tłumaczka chciała wyższego wynagrodzenia, i iż potem wydawnictwo ogłosiło nowe tłumaczenie. Ale jego sugestia – „ogłosiło nowe, żeby jej nie podwyższyć wynagrodzenia” – jest już ponoć o jeden domysł za daleko.

Dwie powyższe rzeczy – zarzut niepubliczny plus zgodność z faktami – otwierają fajną furtkę w przypadku drogi karnej (spraw o zniesławienie). jeżeli wyśle się wiadomość jednocześnie prawdziwą i niepubliczną, to sprawa powinna z automatu upaść. Ktoś ze szczególną awersją do pozwów mógłby zatem preferować maile do strategicznych osób.

Stosownie do art. 213 § 1 k.k. nie ma przestępstwa z art. 212 § 1, o ile zarzut uczyniony niepublicznie jest prawdziwy.

Drugą okolicznością łagodzącą jest obrona społecznie uzasadnionego interesu. Problem w tym, iż granice są płynne.

Intuicyjnie mogłoby się wydawać, iż oskarżanie kogoś o działanie na rzecz korpo to – w przeciwieństwie do przykładowego wywlekania upodobań łóżkowych – jak najbardziej dbanie o interes publiczny. „Ludzie powinni wiedzieć, iż pewna osoba medialna nakierowuje społeczeństwo na produkty konkretnych branż, niekoniecznie najlepsze dla kraju”.

Ale zawsze pozostaje wątpliwość, tak jak w przykładzie wyżej. Czy nie byłby to o jeden przeskok, o jeden domysł za daleko? Dlatego, poza prawnymi włączeniami i wyłączeniami, warto poznać parę innych kwestii wokół pozwów.

Kwestia danych osobowych

Załóżmy, iż w Krainie Czarów mają internet. I iż ktoś o nicku Walet Kier opublikował tam, na pewnej platformie, komentarz niepochlebny wobec mieszkańca Krainy skłonnego do urazy. A iż był dość bezpośredni i jest za co złapać, to adwersarz próbuje go strącić z rowerka. Najchętniej drogą cywilną.

Jeśli urażony obywatel Krainy Czarów zna dane komentującego (bo ten np. sam je poda, pewny swojej racji), to ma łatwo. Kieruje wezwanie przedsądowe lub pozew w stronę konkretnej osoby.

Nie zna danych? To kiszka. Może niby zwrócić się do platformy z prośbą o ich udostępnienie, ale raczej zostanie olany. Być może właściciel jakiegoś mniejszego forum by uległ namowom, ale najprościej zakładać, iż osoba prywatna nie dostanie danych.

Najczęściej w takim przypadku pozostaje droga karna. Urażony człowiek zgłasza całą sytuację jako zniesławienie. jeżeli jego zgłoszenie zostanie przyjęte, to kolejne zapytanie o dane osobowe wyślą do platformy oficjalne służby Krainy Czarów. A to zmienia postać rzeczy.

Jeśli to portal krajowy, w jurysdykcji (domenie prawnej) Krainy Czarów, to jego właściciel na pewno udostępni dane wskazanego komentatora.

  • Numer telefonu (jeśli portal wymagał jego podania przy rejestracji).

    Po jego uzyskaniu można zapytać operatora telekomunikacyjnego, jakiej osobie odpowiada; to łatwe ze względu na obowiązek rejestracji kart SIM.

  • Adres mailowy (jeśli był potrzebny do założenia konta).

    Jeśli ktoś używał w mailu imienia i nazwiska, to służby złapią mocny trop; poza tym, jeżeli firma przydzielająca konta mailowe będzie skora do współpracy, to jak wyżej: może udostępnić dane, na jakie założono maila.

  • Adres IP, jaki miała osoba dodająca komentarz.

Załóżmy, iż ktoś nie podawał nigdzie ważnych danych i służby Krainy Czarów zostały z adresem IP. Mogą się teraz zwrócić do firmy telekomunikacyjnej, która przechowuje logi i mogłaby wskazać, jakiemu urządzeniu odpowiadało to IP w interesującym je okresie.

Istnieje też możliwość, iż pozywający sam ma wtyki w firmie telekomunikacyjnej i dostanie na życzenie logi pasujące czasowo do komentarzy konkretnej osoby, bez angażowania państwa. Nie byłoby to zbyt legalne, ale nie takie dziwy się działy w Krainie Czarów.

Ale choćby jeśli uzyska się adres IP, może on nie być równoznaczny z konkretną osobą.
Owszem, może odpowiadać routerowi otrzymanemu od operatora i stojącemu w czyimś domu. Ale jest przecież możliwość, iż ten router był zabezpieczony słabym hasłem (albo żadnym). Że połączył się z nim ktoś niepowołany i iż to on pisał negatywne komentarze.

Zwłaszcza gdyby historia routera wskazywała, iż w godzinach napisania komentarzy łączyło się z nim inne urządzenie niż to główne, należące do jego właściciela.

Może się też okazać, iż ustalony adres IP prowadzi do hotspota publicznego, na przykład KroliczaNora Open. Co w takim wypadku – zwracanie się do właścicieli okolicznych kamer o nagrania, na podstawie których ustali się wygląd osoby używającej hotspota w czasie, gdy dodano komentarz? A potem szukanie tej osoby?

— Nie ma adresu — odparł Królik. — W ogóle na kopercie nic nie jest napisane. — To mówiąc Królik rozłożył list na stole i dodał: — To wcale nie jest list, tylko jakieś wiersze.
— Czy pisane są charakterystycznym pismem oskarżonego? — zapytał inny przysięgły.
— Nie — odpowiedział Królik.

Może się również okazać, iż adres prowadzi do pośrednika, takiego jak VPN. Służby mogą wystąpić z żądaniem ujawnienia, jaki to adres a.b.c ukrywał się za jego (pośrednika) adresem x.y.z w danym czasie.
…Tyle iż właściciel pośrednika, zwłaszcza zagranicznego, niekoniecznie będzie chętny do współpracy. A gdyby był, to dopiero teraz przechodzimy do fragmentu „Ale choćby jeśli…” parę akapitów wyżej.

Gdyby zamiast adresu dostawcy VPN-a wyskoczył adres odpowiadający jednemu z komputerów z sieci Tor, to przechlapane. Pośredników jest cały łańcuch i szansa na poznanie zza nich prawdziwego adresu IP jest minimalna.
Pozostałoby co najwyżej korelowanie po czasie – podpytanie operatorów telekomunikacyjnych, jaki krajowy adres IP „wchodził” do sieci Tor tuż przed tym, jak „wyszedł” z niej niemiły komentarz.
Jeśli uda się ten adres ustalić – to wracamy do fragmentu „Ale choćby jeśli…”.

Ogólnie: im więcej przeszkód, pośredników i publicznych hotspotów po drodze, tym większa szansa, iż królewskim służbom odechce się szukania źródła.

Warstwy abstrakcji

Proponuję przyjąć intuicyjną regułkę na podstawie wcześniejszych doświadczeń – sąd jest niesamowicie dosłowny.

Nawet jeżeli nie całkiem odpowiada ona rzeczywistości i jest jakieś pole manewru, prostszym rozwiązaniem wydaje się podchodzenie do niego jak do algorytmów Facebooka. Banujących z automatu za zapytanie na grupie dla rowerzystów o pewną część roweru.

O dosłowności i defensywnym pisaniu wspomina oficjalnie poradnik od CASE, koalicji przeciw SLAPP-om (po angielsku). Nie mówią ściśle o Polsce, tylko o Unii Europejskiej, ale systemy prawne mają wiele podobieństw.

Załóżmy, iż Alicja publicznie zarzuca coś Królowi. Gdybym miał subiektywnie ułożyć różne sytuacje, zaczynając od tych najbardziej dla niej kłopotliwych, to ułożyłbym taką listę:

  • napisanie wprost (zdanie oznajmujące, w drugiej lub trzeciej osobie) zarzutu prawdziwego, ale tylko w potocznym rozumieniu słowa;
  • napisanie tej samej rzeczy z minimalnym maskowaniem (czyli np. użycie zdania pytającego);

    W niektórych mediach lubią stosować znak zapytania. Zamiast pisać „firma XVZ oszukuje”, piszą: „czy firma XVZ oszukuje?”. Może działa, ale wydaje mi się nieco zbyt brawurowe. Organizacje medialne mogą sobie pozwolić na obrońców, którzy z jednego znaku zapytania ulepią tarczę. Zwykły człowiek niekoniecznie.

  • napisanie wprost zarzutu prawdziwego i jednoznacznego;
  • zarzucenie czegoś (może choćby wieloznacznego) w sposób abstrakcyjny – przez ironię, napisanie o sobie, napisanie o jakieś zmyślonej postaci…

W internecie trafiłem na taką wymianę zdań:

Pewien komentujący twierdził, iż widzi tu możliwość pozwania… Ale czy na pewno, patrząc dosłownie i pedantycznie, jakaś tu jest?

Nie ma pisania o kimś, jest o sobie. Autorka odpowiedzi z pewnością powtarzałaby podczas potencjalnej rozprawy, iż po prostu wymieniła tu swoją losową zasadę moralną.

Tyle iż „potencjalnej” to dobre słowo, bo nie było żadnej rozprawy. Nie było choćby wezwania do usunięcia komentarza. Skończyło się prozaicznym, naburmuszonym nałożeniem blokady na portalu społecznościowym.

Dużo łatwiej obronić zdanie dotyczące siebie niż zdanie dotyczące kogoś innego. I choćby fani pozwów widzą czasem, iż walka jest daremna.

Źródło: ponownie teledysk Gunshipa.

Gwarancja efektu Streisand

A co, gdyby Alicja miała swojego bliżej nieokreślonego Przyjaciela, który zna jej sekrety? I gdyby osoby próbujące ją zakneblować miały pewność, iż Przyjaciel nagłośni sprawę w mediach społecznościowych, a przy okazji powieli wypowiedź, o którą toczy się spór?

Przyjaciel mógłby tak opisywać sprawę, oczywiście zgodnie z prawdą: „Król pozwał moją koleżankę Alę za zwykły komentarz, ciąga ją po sądach. Ala jest w wielkim stresie, mówiła iż myśli o najgorszym. jeżeli możecie, podajcie to dalej”.

Gdyby Przyjaciel chciał zadbać o dyskrecję, mógłby zostawić w domu swoje urządzenia elektroniczne, pojechać do innego miasta, nabyć za gotówkę najtańszego telefona bez karty SIM. Połączyć się z publicznym hotspotem, założyć nowego maila, na tego maila nowe konto w social mediach i opublikować przez nie trochę relacji.

Na koniec wyłączyłby telefon (bo szkoda wyrzucać) i gdzieś schował. Do czasu zdania kolejnych relacji albo zakończenia sprawy.

Wydaje się, iż w ten sposób próba kneblowania mogłaby spalić na panewce. Grożący lub pozywający zyskałby dokładnie taki czarny PR, jakiego chciał uniknąć. W ilościach tym większych, im dłużej trwa rozprawa. I mógłby mieć świadomość, iż choćby wygrana w sądzie mogłaby się okazać pyrrusowym zwycięstwem.

…Takie to mamy sensacyjne sprawy w naszej fikcyjnej Krainie Czarów :smile:

Kwestie finansowe

Zawsze istnieje jakieśtam ryzyko, iż pismo przedsądowe jednak nie było straszakiem i iż dojdzie do rozprawy.

Zabrzmię ciut jak lobbysta branży prawniczej, ale w takim wypadku może przydać się ktoś z branży prawniczej :wink: W końcu jest tu trochę pułapek, w które niewprawiona osoba mogłaby wpaść. Patrz: wspomniana wyżej dosłowność w starciu ze znaczeniem potocznym.

Z jakimi kosztami się liczyć? To oczywiście zależy od adwokata, ale poszukałem paru przykładów z życia.

Watchdog Polska wspomina o 6000 zł na sprawę, ale zaznaczają, iż to koszty średnie, a między sprawami trafiają się spore różnice.

Żeby nie było tak różowo, przykład numer dwa. Twórca bloga Informatyk Zakładowy został kiedyś pozwany – właśnie na gruncie rzekomego naruszenia dóbr osobistych – za opublikowane artykuły krytykujące pewien polski komunikator. Jak wspomina:

przygotowaliśmy z panią mecenas odpowiedź na pozew i już w styczniu 2022 (po 10 miesiącach czekania) odbyła się pierwsza rozprawa. Trzy kolejne rozprawy zostały zaplanowane na kwiecień. (…)
Jedyne, co wydarzyło się na przedostatniej rozprawie, to odczytanie pisma o wycofaniu pozwu ze zrzeczeniem roszczeń. (…)
Przyznany mi zwrot kosztów to 4517 zł. Na swoją obronę musiałem wydać dużo więcej

Widać zatem, iż mowa tu prawdopodobnie o kwocie bliższej czterech zer (ale raczej w dolnej granicy) w skali nieco ponad roku i przy szykowaniu mocarnej linii obrony.

Inny przykład: spór prawny dwóch popularyzatorów nauki. Jeden z nich założył zbiórkę na kwotę 25 000 zł, a w komentarzach pod postami dodaje, iż ustawił taką kwotę z myślą o długim (pewnie kilkuletnim) procesie, obejmującym również sąd drugiej instancji, a nadwyżkę przeznaczy na zaprzyjaźnioną organizację. W komentarzach piszą, iż powinno sporo zostać.

Patrząc na te przypadki, pozew nie jest nagłym zdarzeniem powodującym bankructwo, a procesy realizowane są i ma się czas na uzupełnianie rezerw.

Możliwe kierunki zmian

Wyżej opisałem, jak się obecne sprawy mają. Ale świat nie stoi w miejscu i bardzo możliwe, iż w ciągu paru najbliższych lat rzeczywistość się zmieni. Działają w tej chwili dwie przeciwstawne siły: jedna naciska na sprawniejsze kneblowanie, a druga na zwalczanie tego zjawiska.

Zacieśnianie kontroli

Jedna z polskich partii politycznych, Trzecia Droga (Polska 2050), optuje za wprowadzeniem ślepego pozwu – możliwości pozywania o naruszenie dóbr osobistych bez podawania danych osobowych. Byłyby ona ustalane przez sądy.

Przypominajka: wcześniej dane były ustalane tylko podczas drogi karnej, zaś w przypadku cywilnej pozywający musiał je znać i podać.

Ślepy pozew stworzyłby kosiarza – pozew łatwy do złożenia, pozwalający żądać usunięcia treści, do tego angażujący aparat państwa w ustalanie tożsamości internautów.
Niektórzy już zacierają ręce na myśl o tym narzędziu, choć jeszcze chętniej widzieliby internet z weryfikacją tożsamości:

— Wasza Królewska Mość! — zawołał oskarżony Walet Kier. — Ja nie napisałem tego listu i nikt mi nie udowodni, iż go napisałem. A poza tym nie ma na nim wcale podpisu.
— Tym gorzej dla ciebie — rzekł Król. — Musiałeś knuć coś niecnego, w przeciwnym bowiem razie podpisałbyś się jak każdy uczciwy człowiek.

Na szczęście tak dystopijna opcja jeszcze się nie zadomowiła w krajowej dyskusji. I pozostaje mieć nadzieję, iż okno Overtona się w taką stronę nie przesunie.

Walka ze SLAPP-ami (Watchdog Polska)

W 2024 roku na obszarze Unii Europejskiej wprowadzono dyrektywę antySLAPPową. Ale za wcześnie na świętowanie – to jedynie ogólne ramy i trzeba jeszcze poczekać na polskich prawodawców, aż określą konkrety. To dobry czas na wskazywanie słabości systemu i naciskanie na zmiany.

Na poziomie krajowym znaczącym graczem w kwestii walki ze SLAPP-ami jest organizacja pozarządowa – Sieć Obywatelska Watchdog Polska.

Zaangażowali się m.in. we wspomnianą na początku sprawę Newagu, opracowali przydatne informacje (parę wcześniej cytowałem) i działają na rzecz poprawy krajowej sytuacji, wspierając usunięcie kłopotliwej i nadużywanej „dwieście dwunastki”, paragrafu mówiącego o zniesławieniu.
Gdyby się udało, to zniknie mocny straszak w postaci teoretycznej kary więzienia, zaś jedyną ścieżką pozostanie cywilny pozew o naruszenie dóbr osobistych.

Przyznam, iż w paru innych kwestiach nie zgadzam się z Watchdogiem. Przykładowo: z ich wpisem, w którym bagatelizują sprawę USAID (organizacji, od której uzyskali trochę środków pieniężnych, co piszą wprost).

Moim zdaniem to nie był niewinny „program pomocowy” Choć część zarzutów jest naciągana lub motywowana wojenką kulturowo-polityczną, USAID ma na koncie również (realne, niespiskowe, budzące moje obrzydzenie) działania na rzecz korporacyjnej ekspansji. Przemyślenia opisałem w osobnym miniwpisie.

Ale świat nie jest czarno-biały i nie skreślam Watchdoga za pojedyncze współprace. Mają długą historię stawania przeciw nadużyciom i walki o dostęp do informacji publicznej (w USA to właśnie to pozwoliło zdemaskować opisanego wyżej Kevina F. od Monsanto).

Poza tym, myśląc pragmatycznie: ubicie SLAPP-ów wydaje się korzystniejsze dla ludzi niż dla korposów.
Te drugie ugrałyby najwyżej tyle, iż jakieś niejawne pacynki mogłyby z większą pewnością krytykować instytucje krajowe i przepychać wizję firmy. Ale nie byłaby to dla nich rewolucyjna zmiana, bo już teraz mogą sobie pozwolić na wiele, mając prawne zaplecze i korporacyjne błogosławieństwo.

Patrząc na powyższe fakty: osobiście skłaniam się ku pozytywnemu spojrzeniu na działania Watchdoga, w szczególności w kwestii zwalczania SLAPP-ów. Inni mogą mieć inne zdanie. Nie jestem jakimś Królem-dyktatorkiem, żeby je narzucać :wink:

Jeśli ktoś chce wesprzeć całokształt ich działalności, może przekazać im 1,5% podatku.
A gdyby ktoś wolał wesprzeć konkretnie działania przeciw SLAPP-om, to w swoim wpisie Watchdog podaje dane do wpłat na cel statutowy.

Podsumowanie

Groźba pozwu, napisana stanowczym tonem i potencjalnie najeżona paragrafami, może mrozić krew w żyłach i nakładać na całe tłumy internautów niewidzialny knebel.

Warto jednak wiedzieć, iż to straszak. jeżeli ktoś trzyma się faktów, może uzasadnić pisane treści dbaniem o interes publiczny, unika stawiania bezpośrednich zarzutów, ma gotowość do nagłośnienia sprawy, a na wszelki wypadek trzyma poduszkę finansową – to warto rozważyć stanięcie do walki.

Zwłaszcza jeżeli to walka w słusznej sprawie przeciw molochom i machinie monopolizującej. Nieprzyjemności są chwilowe, a chwała wieczna :sunglasses:

— Ściąć ją! — wrzeszczała Królowa w istnym ataku furii. Ale nikt nie ruszył się z miejsca.
— Czy myślicie, iż się was kto boi? — zapytała Alicja, która osiągnęła tymczasem swój normalny wzrost. — Jesteście zwykłą talią kart, niczym więcej.

Idź do oryginalnego materiału