Dostępność cyfrowa to temat coraz popularniejszy wśród twórców szeroko pojętych treści internetowych. Coraz więcej mówi się, pisze i, co najważniejsze, robi w tym temacie. Co cieszy, choćby jeżeli czasem przybiera formę “kwiatka do kożucha” czyli umieszczenia na zupełnie niedostępnej stronie elementu powiększającego tekst oraz przycisku zmieniającego kontrast strony na trzy, z góry ustalone schematy kolorystyczne. I cyk, fajrant, można się rozejść.
Na szczęście dzięki coraz szerszemu dostępowi do materiałów i wiedzy specjalistów zaczynamy myśleć o dostępności cyfrowej nie jak o elemencie do odhaczenia na liście wymagań UX, ale jak o bardzo sensownym i, co ważne, opłacalnym podejściu do projektowania i publikowania naszych treści. Zaczynamy zauważać, iż im więcej osób będzie mogło skorzystać z naszych produktów czy treści, tym, no cóż, więcej osób będzie mogło skorzystać z naszych produktów lub treści. A to przekłada się na większą popularność, szerszą rozpoznawalność i wreszcie większe zyski.
Czym więc jest dostępność cyfrowa? To zależy. Dla niektórych to przede wszystkim wielostronicowy zakres wytycznych wynikających z Web Content Accessibility Guidelines (obecnie obowiązujących w wersji 2.1). Dla niektórych mniej lub bardziej czasochłonny obowiązek, bo dostosowanie stron do wymagań ustawy opartej o WCAG 2.1 jest na mocy ustawy z 2019 roku konieczne w przypadku większości stron prowadzonych przez podmioty administracji publicznej. Dla jeszcze innych jest to praca, pasja albo (w ekstremalnych przypadkach) żmudne niesienie kaganka dostępnościowej oświaty, ocierające się miejscami o masochizm. A dla wielu, naprawdę wielu osób dostępność cyfrowa sprowadza się adekwatnie do bardzo prostego, codziennego wyboru – albo skorzystam z tych treści, albo nie. Albo coś załatwię, albo będę musiał/musiała poprosić kogoś o pomoc. Albo kupię coś u Was, albo sorry, pójdę gdzieś indziej.
Myśląc o dostępności cyfrowej i osobach ze szczególnymi potrzebami często wyobrażamy sobie jakąś mityczną ściśle określoną grupę osób: osoby na wózkach, osoby niewidome czy osoby głuche (nie głuchonieme!). Czasem przy tej okazji pomyślimy również o osobach z niepełnosprawnością intelektualną czy daltonizmem. Wszystko to jednak zakłada istnienie jakiejś niezwiązanej z nami grupy “Ich”, dla których następnie wdrażamy (lub nie) pewną liczbę wytycznych, przewidzianą dla nich we WCAG. I dobrze, bo znaczna część tych rozwiązań faktycznie ułatwia życie niektórym z tych osób. Ale jeżeli nie zastanowimy się nad tym, dla kogo adekwatnie tworzymy te rozwiązania i czego ta osoba REALNIE potrzebuje, to wpadniemy w pułapkę gotowców, odhaczania checkboxów i tych wspomnianych już wyżej (na pewno nie po raz ostatni w tym cyklu) nieszczęsnych przycisków typu “Powiększ czcionkę”.
A osoby ze szczególnymi potrzebami to realni ludzie, o których często choćby byśmy nie pomyśleli w tym kontekście:
- to nasz tata, który oczywiście nie potrzebuje żadnych okularów, ale w nieskończoność powiększa stronę Allegro, kategoria “Motoryzacja”, podkategoria “Passat”,
- to koleżanka, która za nic nie przyzna się do dysleksji, ale każdy pięknie wyjustowany tekst napisany dodatkowo kursywą przyprawia ją o szybsze bicie serca,
- to znajomy, który na nartach złamał rękę i właśnie odkrywa uroki swojej strony startowej obsługiwanej tym razem bez wsparcia myszki,
- I w końcu my sami, bo wszystko to może się równie dobrze przytrafić właśnie nam.
Dlatego projektując rozwiązania, tworząc makiety czy pisząc kod warto poświęcić czas na zastanowienie się czy wszystkie elementy, które chcemy wykorzystać i z którymi chcemy przecież dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorów są faktycznie dla tych odbiorców dostępne.
To trudne, bo musimy wtedy podejść krytycznie do naszego pomysłu, który wydaje nam się przecież naprawdę świetny. Bo musimy szukać kompromisów tam, gdzie naszym zdaniem nie jest to konieczne. Bo, last but not least, musimy dopuścić do siebie myśl, iż może do tej pory nie byliśmy tacy fajni, jak nam się wydawało i z wygody lub niewiedzy nie braliśmy pod uwagę perspektywy innych osób, wychodząc z założenia, że, lecąc klasykiem, “właśnie moja racja jest racja najmojsza”.
Dostępność cyfrowa nie boli, a wykluczenie cyfrowe już tak, więc może już czas na mały rachunek sumienia i mocne postanowienie poprawy. A w ramach pokuty – przy pomocy WYŁĄCZNIE klawiatury odpalamy naszą ulubioną stronę z newsami, gdzie znajdujemy i odczytujemy wynik ostatniego meczu lub news o największej truskawce w województwie. Dla chętnych dodatkowo opcja z czytnikiem treści, na przykład tym darmowym NVDA.
Dostępność cyfrowa nie jest trudna, szczególnie gdy budujemy rozwiązanie od razu z myślą o jego dostępności. Opanowanie pewnych zasad, a także dzielenie się tą wiedzą z członkami zespołu sprawi, iż wypracowane raz rozwiązanie będziemy mogli implementować w kolejnych projektach bez potrzeby wymyślania koła na nowo. Kliencie, chcesz na swojej stronie karuzelę? Super, mamy tu taki fajny pomysł, wszystko się kręci, pięknie, a przy okazji ma przyciski do zatrzymywania i informację o tym ile jeszcze slajdów zostało do końca. Wielki pop-up z informacją o regulaminie? Niech będzie, mamy takie rozwiązanie, które wygląda dobrze a przy okazji daje żyć ludziom korzystającym ze strony w inny niż standardowy sposób. I klient syty i dostępność cała.
To się naprawdę da zrobić, jeżeli tylko wykonamy ten pierwszy, najtrudniejszy krok i uznamy, iż warto się zainteresować tematem i nie zniechęcać ogromem wiedzy i materiałów, jakie znajdziemy w czeluściach Internetu. Jestem pewna, iż w końcu, i to po krótszym niż się spodziewaliśmy czasie, odkryjemy, iż dostępne oraz inkluzywne rozwiązania po prostu wchodzą nam w krew (i kod).