W ostatnim czasie na rynek wszedł Bovaer – środek dodawany do paszy dla krów mlecznych, który ma sprawić, iż w ich układzie pokarmowym będzie powstawało mniej metanu (gazu cieplarnianego).
Wywołało to oburzenie wielu osób i bojkot konsumencki firmy Arla, pionierów wprowadzających nowy produkt do swojego łańcucha dostaw. Bojkotujący często wyrażają obawy co do wpływu nowego środka na zdrowie. Odstraszają ich też inwestorzy związani z firmą.
Być może nie znaliście dotąd tego bloga, a nazwa „Ciemna Strona” brzmi dla was ciut spiskowo. Dlatego na wstępie zaznaczę – nie wierzę w żadne zatruwanie i niezbyt mnie interesują kwestie zdrowotne. Jedynie aspekt zdobywania wpływów i rosnącej monopolizacji.
Możemy sobie przyjąć na potrzeby wpisu, iż Bovaer daje szczęście, zdrową cerę i rozwiązuje palące problemy. Whateva. Mnie to obojętne.
Nijak nie zmieni to faktu, iż stosowanie środka jest narzucane odgórnie (przez nowe wytyczne dla rolnictwa i zachęty finansowe). Że Bovaer jest opatentowany, więc szykuje się dominacja jednej firmy. Że pozwala firmom wymigać się od większych zmian w systemie produkcyjnym. Że niemal równocześnie z pojawieniem się utrudnień weszła – cała na biało – korporacja z panaceum na trudności.
Przypadki takiej synchronizacji już się zdarzały w historii i czasem okazywało się, iż stały za nimi nadmiernie bliskie relacje między światem politycznym a korporacyjnym. Niespiskowe, realne, biznesowe układziki.
W przypadku Bovaera nie mam dowodów, więc nikogo nie oskarżam. Naświetlę natomiast parę kwestii wartych dokładniejszego zbadania. Pokażę, co uważam w trwającej sytuacji za temat-wydmuszkę, a co za realny powód do oburzenia.
Zapraszam!
Źródła: strzałki z Vecteezy, krowa z Freepik, monopolista z aiophooz.com, forsa oraz chmura gazu od Smashicons (serwis Flaticon). Przeróbki moje.
Spis treści
- Kontekst
- Różne aspekty sprawy
- Wpływ na zdrowie ludzi (jestem sceptyczny)
- Udziałowcy (jestem sceptyczny)
- Polityczne kije i marchewki
- Marketing szeptany
- Brak transparentności
- Podtrzymywanie patologicznego systemu
- Podsumowanie
Kontekst
Bovaer – nazwa brzmi ciutkę losowo, ale tak naprawdę jest całkiem pomysłowa:
- słowo bovine oznacza po angielsku „bydlęcy, związany z krowami”, pochodzi z łaciny;
- aer z kolei kojarzy się z powietrzem, wiatrem (aero, a brzmieniowo jak angielskie air).
Aż się to prosi o polskie tłumaczenie w stylu „Krowiatr”.
Nazwa jest adekwatna, bo ten dodatek do pasz wpływa na powietrze wydostające się z krów (głównie przodem). A konkretniej – oddziaływując w ich żwaczu (przedżołądku), zmniejsza ilość metanu powstającego tam podczas fermentacji. Silnego gazu cieplarnianego, którego redukcja jest w tej chwili promowana i nagradzana, również finansowo.
Producentem jest międzynarodowy koncern DSM-Firmenich AG z siedzibą w Szwajcarii. A konkretniej DSM, czyli firma z tej grupy zajmująca się dodatkami żywnościowymi. Dystrybutorem jest Elanco, inny gigant.
Bovaer to nazwa handlowa ich produktu, natomiast od strony chemicznej składa się on z trzech głównych składników:
- 3-nitrooksypropanolu (3-NOP; składnik aktywny),
- dwutlenku krzemu,
- glikolu propylenowego.
Środek w żadnym razie nie jest nowy, bo badania nad nim realizowane są od kilkunastu lat. Ale głośno zrobiło się dopiero teraz, bo firma Arla (gigant mleczarski) ogłosiła z dumą, iż namawia swoich dostawców do karmienia krów paszą zawierającą Bovaer. Ludziom nie spodobała się tak nagłe postawienie przed faktem dokonanym. Podpytując inne firmy, znaleźli więcej użytkowników wśród korpogigantów – takich jak Nestlé, Starbucks czy sieć McDonald’s.
I tak rozpoczął się aktywny bojkot. Jego epicentrum było tak na oko w Wielkiej Brytanii (mocno dostała choćby sieć Tesco), ale dyskusje gwałtownie rozlały się na inne kraje. Parę z nich rozgorzało w Polsce, gdy koncern Mars stwierdził, iż Bovaer jest stosowany przez firmę Mlekovita (według Mlekovity – to były tylko testy).
Wzburzenie zwróciło moją uwagę, wczytałem się w temat. I tak narodził się ten wpis.
Różne aspekty sprawy
Na fali bojkotu ludzie rzucili się do wyciągania informacji. Niektórzy, widząc okazję do zebrania lajków i rozgłosu, olali realne kontrowersje i uderzyli w spiskowe tony.
W tej części oddzielę ziarno od plew (skoro już trzymamy się rolnictwa) i naświetlę różne wątki. Zacznijmy od tych, które nieszczególnie mnie przekonują.
Wpływ na zdrowie ludzi (jestem sceptyczny)
Bojkotujący wykopali publiczne informacje, jakie producent musiał złożyć do różnych agencji odpowiedzialnych za żywność (odpowiedników polskiego Sanepidu). Niepokój niektórych osób wzbudziła ta ulotka:
Żółte oznaczenia cudze. Dopisek mój, żeby wyszukiwarki obrazków nie sugerowały, iż się zgadzam z obawami.
Jest tam informacja o tym, iż produkt może działać drażniąco na skórę, szkodzić układowi rozrodczemu, iż absolutnie nie powinno się go wdychać. Podczas pracy z nim należy nosić maskę i strój ochronny.
Weźmy jednak pod uwagę, iż ulotka dotyczy pracy z produktem surowym. Koncentratem. Czymś, co ma dopiero zostać wymieszane z paszą i w takiej formie podane krowom. Co więcej – w proporcji ok. 60-80 mg na kilogram (1 000 000 mg) paszy.
Łatwo sobie wyobrazić, iż postać tak rozcieńczona będzie mniej groźna niż pierwotna. „Stężony kwas solny spali ci rękę. Ale rozcieńczony masz w żołądku i dzięki niemu codziennie trawisz pokarm” – tak mogliby napisać popularyzatorzy nauki. Dlatego nie traktowałbym zaleceń, żeby stosować odzież ochronną, jak dowodów winy.
A rozmieszanie w paszy to dopiero początek. Połknięty przez krowę środek nie od razu trafia do mleka, bo po drodze jest krowi układ pokarmowy. Krowa działa trochę jak biologiczny filtr.
Wyniki badań europejskiej agencji EFSA wspominają, iż składnik aktywny 3-NOP jako taki nie przedostaje się do mleka, bo gdzieś po drodze zostaje rozbity. Trafia tam natomiast jego metabolit (produkt przemiany) – NOPA.
Te same wnioski potwierdza brytyjska ocena bezpieczeństwa przeprowadzona przez Food Standards Agency.
Obie agencje doszły do wniosku, iż produkty przemian trafiają do mleka w ilościach rzekomo niewielkich i poniżej progu alarmowego.
Zaznaczam z kronikarskiego obowiązku, iż oceny bezpieczeństwa dotyczą wyłącznie składnika aktywnego, pomijając dwa pomocnicze, wspomniane wyżej. Nie mam wystarczającej wiedzy, by stwierdzić, czy między składnikami mogą zachodzić jakieś interakcje.
W opinii agencji EFSA można znaleźć informację, iż producenta, firmę DSM, reprezentuje w Unii Europejskiej DSM Nutritional Products Sp. z o.o. Czyżby polski skrót? Jak najbardziej, to polski oddział złożył wniosek.
Spółka ma numer 0000053143 w rejestrze KRS i została tam wpisana już w 2001 roku (choć wówczas jako Roche Witaminy Polska Sp. z o.o.; po drodze zmieniała nazwy i pewnie właścicieli).
Wniosek? Jest wiele etapów między otwarciem opakowania Bovaera a spożyciem produktów mlecznych przez ludzi. Na każdym z tych etapów coś może ulec rozbiciu, przetworzeniu, rozcieńczeniu.
Dlatego osoby piszące z wielką pewnością, iż szkodliwość „na wejściu” oznacza szkodliwość „na wyjściu”, mogą łatwo zrazić do siebie odbiorców, którzy choć trochę liznęli nauk biologicznych.
Trzymanie się kwestii zdrowotnych prowadzi moim zdaniem do spłycenia dyskusji. Rośnie szansa, iż dwie skrajne grupy (naukowi idealiści i antysystemowcy) zajmą te same pozycje, co przy poprzednich, podobnych sprawach: pestycydach, słodzikach, glutaminianie… Jedni będą wyzywali od „foliarzy”, drudzy od „owieczek”. Zacznie latać klasyka trollowania – dowcipasy o monotlenku diwodoru i nudne cytaty Paracelsusa :roll_eyes:
Dlatego zachęcam do wyjścia poza kwestie zdrowotne. Są też inne, ciekawsze.
Udziałowcy (jestem sceptyczny)
Innym popularnym zarzutem było to, iż największym udziałowcem koncernu DSM-Firmenich (przypomnę: producent Bovaera) jest pewien wielki i niezbyt lubiany fundusz inwestycyjny z USA, w uproszczeniu BR. Insynuacja: „oni znowu pociągają za sznurki, DSM to ich kolejna marionetka”.
Tyle iż nie. Wszystko można łatwo sprawdzić, bo spółka jest publicznie notowana na giełdzie w Amsterdamie, zaś streszczenia są dostępne chociażby na Yahoo Finance.
Można tam znaleźć informację z tego roku, iż wszyscy inwestorzy instytucjonalni (duże firmy) mają łącznie 34% udziałów. Czyli w najlepszym razie BR byłby największym z drobnych.
Dokładniej? jeżeli dobrze rozumiem obowiązkowe zgłoszenie z giełdy, mają 4-5% udziałów (link do aktualizacji z 12 grudnia; procentowe udziały na dole, pod nagłówkiem Distribution in percentages).
Wniosek: mają jedynie jedną dwudziestą tortu zwanego DSM-Firmenich. Musieliby mieć dużo więcej, żeby zrobić z firmy swoją marionetkę. Ba; choćby gdyby się zmówili ze wszystkimi innymi wielkimi inwestorami, przez cały czas nie mieliby większości.
Mała dygresja na temat BR-aNiektórych niepokoi, iż BR (czasem ramię w ramię z inną megafirmą inwestycyjną, zaczynającą się na V) ma udziały w bardzo wielu spółkach giełdowych, głównie amerykańskich. Przypisuje mu się z tego powodu nieograniczone bogactwo („kupił sobie wszystko”) i kontrolę („wszystkim steruje”).
Tyle że:
- BR nie kupuje tych udziałów za własną kasę, tylko obraca cudzą;
- to zbieractwo ma uzasadnienie – mając udziały w różnorodnych spółkach, może oferować gotowe „pakiety inwestycyjne”;
- no i wspomniany już fakt – nie ma większości udziałów, więc nie może kierować korporacjami jak jakiś dyktator.
Dla jasności – nie uważam tego giganta za jakiegoś dobrego misia i widzę wokół niego całkiem realne problemy. Tak jak Google pośrednio ukształtował internet i patologie SEO, kusząc firmy napływem internautów, tak BR może kusić korporacje napływem inwestorów, nagradzając je za określone działania. Sam prezes to przyznał w wywiadzie.
…Ale to odrębna, ogólniejsza sprawa. Zaś w kontekście aferki z tego wpisu jedynym zarzutem jest to, iż BR ma kilka procent udziałów w firmie od Bovaera. A to zarzut moim zdaniem wątły.
Niektórzy twierdzą ponadto, iż kilka milionów włożył w DSM-a pewien nielubiany miliarder. Bill (czyli William) G., były szef Microsoftu.
Problem w tym, iż chyba wystąpił tu jakiś głuchy telefon, bo BG zainwestował w inną firmę o podobnym profilu. Startup zajmujący się „antymetanowym” dodatkiem do paszy, tyle iż na bazie alg morskich.
W żadnym razie nie uważam tego człowieka za wzór cnót. Tyle iż widzę w nim głównie przerost ego, a nie jakiegoś bondowskiego złoczyńcę.
Przykłady? Za swojej prezesury monopolizował cyfrowy świat. Choć rozwalił choćby własne małżeństwo, w wywiadach gada o ratowaniu świata. Jest przede wszystkim inwestorem, dla którego „filantropia” to tylko PR (plus sposób na uniknięcie podatków). Wykazuje hipokryzję, nazywając siebie rozwiązaniem, a nie problemem. Regularnie odwiedzał szemranych ludzi.
Ale zarzuty spiskowe – „on chce celowo zatruć świat” – włożyłbym między bajki. Robią więcej złego niż dobrego, redukując poważne sprawy do absurdu.
Podsumowując – zarzuty co do inwestorów są naciągane i łatwe do obalenia. Nie opierałbym na nich krytyki Bovaera.
Polityczne kije i marchewki
Po ucięciu zarzutów, które uważam za naciągane, przekręcone lub mniej znaczące, czas przejść do realniejszych kontrowersji.
Zacznę z grubej rury, od wątku politycznego. Rolnicy nie mają szczególnej swobody wyboru, bo proponowane przepisy i zachęty finansowe aktywnie spychają ich ku Bovaerowi. Rozmowy toczą się nad ich głowami.
Sam wiceprezes firmy odpowiedzialnej za Bovaera mówi w wywiadzie z 2023 roku, iż rolnicy mogliby nie chcieć bezpośrednio płacić za środek, więc realizowane są rozmowy z tymi, którzy mogliby ponosić koszty za nich:
“Who pays for it?” On this point, we’ve been working with players across the value chain to facilitate either paying farmers directly or reimbursing them later on
Wspomina też, iż rolników może motywować to, iż bez działań proklimatycznych zwyczajnie nie będą w stanie (legalnie) działać w niektórych rejonach:
Anything they can do to avoid climate change is important. It’s also a license to operate in certain geographies.
To po stronie korporacyjnej. A politycznie?
Na terenie Unii pojawiły się propozycje, żeby mocniej nacisnąć na rolnictwo pod kątem redukcji emisji. W jednym z cytowanych raportów wprost piszą, żeby nalegać na redukcję bezpośrednią. Czytaj: bez opcji kupienia kredytów węglowych. Producenci rolni musieliby wprowadzić zmiany po swojej stronie.
Inną propozycją jest rozszerzenie ETS-a (systemu handlu emisjami) o rolnictwo. Wprowadzenie opłat, które można uznać za swoiste „podatki metanowe”. Są jak kij, którym oberwie producent rolny, jeżeli czegoś nie zmieni w swoim procesie.
Ale na szczęście – dziwnym zrządzeniem losu – przed nosem jednocześnie zadyndał mu Bovaer, kusząc obietnicą zmniejszenia opłat.
Również w Nowej Zelandii planowano wprowadzenie podatku od emisji metanu w rolnictwie. Pomysł został wycofany po tegorocznej zmianie rządzących.
Gdyby wszedł w życie, to rolnicy mieliby wyraźną, odgórną zachętę, żeby korzystać ze środków takich jak Bovaer. Trochę by pewnie płacili, ale oszczędność na podatkach byłaby raczej większa.
W Danii poszli o krok dalej, oferując dopłaty do stosowania dodatku paszowego (źródło: artykuł Top Agrar z kwietnia 2024 roku, więc nowa sprawa).
To coś więcej niż zachęcanie uniknięciem opłat; tutaj rząd wprost pokazuje rolnikom: „kupujcie Bovaer, to się wam dorzucimy do kosztów z pieniędzy podatników”.
Wszystkie te zmiany – zadziwiająco zbieżne ze sobą w czasie – szczególnie mnie niepokoją, bo kojarzą mi się z przypadkiem z Boliwii, który już opisałem na blogu.
Wówczas rząd dał korporacji Bechtel wyłączność na obsługę wodociągów w dużym mieście. Jednocześnie wprowadził zakaz pozyskiwania wody na własną rękę – legalne było jedynie czerpanie jej z oficjalnego systemu.
Bechtel, mając ten niekwestionowany monopol, podniósł ceny wody. Do poziomu poza ludzką granicą tolerancji, co spowodowało masowe protesty. Które rząd zaczął pacyfikować, broniąc swojego kontraktu.
Zmowy polityczno-korporacyjne są przerażające. Dlatego należy bardzo wnikliwie spojrzeć na to, czy obecna sytuacja na świecie nie jest przypadkiem jedną z nich.
Ale może chociaż – gdyby już inhibitory metanu musiały być koniecznością – będzie szeroki wybór ich producentów?
Nie liczyłbym na to, chyba iż producenci wymyśliliby nową metodę. Bo ta oparta na stosowaniu NPO-3 została zgłoszona do opatentowania.
Oznacza to, iż firmy chcące używać tego środka – w okresie do 20 lat od zgłoszenia – musiałyby kupić od DSM licencję. Albo narażać się na groźbę pozwu.
Marketing szeptany
W obronę Bovaera zaangażowały się internetowe postacie, które od dawna zajmują się szerzeniem korporacyjnej narracji, promowaniem „jedynej słusznej” wizji rolnictwa masowego i zniechęcaniem do alternatyw.
Przykład 1: Simon M. na Twitterze
Napisał wątek, w którym pochwala Bovaera. Moim zdaniem porusza temat dość płytko („oto środek, w ten sposób usuwa metan. Nie wpływa negatywnie na mięso ani mleko”), ale mu to daruję.
Gdyby link nie działał, można zmienić w nim nitter.poast.org na x.com.
Mam natomiast problem z tym, iż Simon pisze na początku jedynie „jako chemik [opiszę fakty…]”. Stawia się niejako w roli niezależnego naukowca. Zgadza się to z jego biogramem, w którym ma jedynie ogólny slogan: Chemistry, Science, Innovation.
Wystarczy jednak wyszukać go w ogólnej wyszukiwarce z imienia i nazwiska, żeby trafić na jego profil na LinkedInie. A tam stoi jak byk – to aktywny pracownik korporacji Bayer.
Nie znalazłem na gwałtownie informacji, żeby Bayer był bezpośrednio powiązany z DSM od Bovaera. Ale żyją ze sprzedaży produktów dla rolnictwa masowego – zwłaszcza związanych z soją i kukurydzą. A to podstawowe rośliny stosowane jako pasza. Filar masowej hodowli.
Wniosek? Bayer jest na jednym końcu łańcuszka, korposy od mięsa i mleka na drugim. Im bardziej rosną te drugie, tym lepiej się żyje Bayerowi. Można zatem mówić o konflikcie interesów Simona.
Nie jest to w żadnym razie moje odkrycie, Simonowi od dawna wytykane są branżowe powiązania. Ma też historię powielania sloganów korporolnictwa:
- Porównuje rolnictwo ekologiczne (zdecentralizowane, niezależne od wielkich producentów) do jaskiniowców.
- Przekłamuje pojęcie genetycznej modyfikacji (która dotyczy metod laboratoryjnych), twierdząc iż zwykła hodowla też się do tego zalicza.
- Gdy już nie ma jak kwestionować, iż chwasty uodparniają się na pestycydy, to jako rozwiązanie przedstawia AI.
- Kwestionując wpływ środków owadobójczych swojej firmy na pszczoły, przywołuje statystyki opisujące wzrost liczby pszczół (manipulacja, bo rosnące statystyki w skali świata przymaskowały straty, jakich doświadczyli pszczelarze z USA, gdzie środek był stosowany; poza tym uzupełniali straty, domnażając pszczół).
A jednak Simon, mimo krytyki, nigdy nie poprawił swojej przejrzystości. Czy to uderzając w rolnictwo ekologiczne, czy to naciągając definicję modyfikacji genetycznych – pisze rzeczy zgodne z linią Bayera. A jeżeli ktoś próbuje polemizować, choćby kulturalnie, to bywa blokowany.
Przykład 2: Ian M. w The Conversation
Pracuje na australijskim Uniwersytecie w Adelaide. Bovaera broni w artykule na portalu The Conversation.
On również ma długą historię stawania po stronie branży. Jest zresztą członkiem SA Science Communicators (science communicator, choć bywa tłumaczone jako „popularyzator nauki”, w anglosferze odnosi się zwykle do marketingowca popularnonaukowego). Przykłady jego twórczości można znaleźć w innych artykułach z tej samej gazety.
- Bagatelizuje decyzję Międzynarodowej Agencji Badań nad Rakiem, uznającą pewien pestycyd za prawdopodobnie rakotwórczy.
-
Uspokaja w 2015 roku, iż substancja zwana bisfenolem A nie jest w praktyce groźna, bo ludzie spożywają go nie więcej niż 0,1 mg na kilogram masy ciała na dzień, dużo poniżej ustalonego progu bezpieczeństwa.
…A w 2023 roku, po ponownej ocenie ryzyka, tenże próg został znacznie obniżony, do poziomu 0,2 nanograma. Grubo poniżej wspomnianej ludzkiej konsumpcji. Ups.
- W 2014 roku napisał artykuł, w którym kwestionuje przewagę żywności ekologicznej nad tą z upraw masowych
(przykład narracji: „w ekologicznych wykryto mniej pestycydów, ale ich zawartość w konwencjonalnych i tak była poniżej progu ostrzegawczego, więc to bez znaczenia”).
Ten ostatni artykuł pana M. o żywności ekologicznej był cytowany przez autorkę bloga Thoughtscapism i został użyty na poparcie tezy, iż nie ma żadnej przewagi eko nad uprawami masowymi.
Jej artykuł ukazał się nie tylko na jej blogu, ale też na Genetic Literacy Project, portalu blisko związanym z branżą rolnictwa masowego.
Thoughtscapisma już czasem wspominałem u siebie, bo jego autorka bagatelizowała choćby szkodliwość pewnych środków owadobójczych dla pszczół (już wycofanych w Unii), a także kwestionowała przewagę karmienia piersią nad karmieniem butelką (wbrew wytycznym Światowej Organizacji Zdrowia; za to ramię w ramię z grupką realizującą interesy producentów mieszanek, takich jak Nestlé).
Znając te wszystkie fakty, mogę nieco wnikliwiej oceniać słowa Iana M. Kiedy pisze:
Consumers of milk and meat will be exposed to zero 3-NOP. 3-NOP does not get into milk or meat: it is completely metabolised in the cow’s gut.
…To dostrzegam pewne pominięcie. choćby w cytowanej przez niego opinii EFSA stoi jak byk (i to na początku, w abstrakcie):
The FEEDAP Panel considered that the consumer was exposed to 3-nitrooxypropionic acid (NOPA), which is one of the 3-NOP metabolites
Owszem, w dawce znacznie poniżej przyjętego progu ostrzegawczego. Ale nie zmienia to faktu, iż sugerowanie, iż do konsumentów trafi „zero, nic, wszystko zostanie w krowie” jest naciąganiem rzeczywistości na korzyść Bovaera.
Gdyby autorem słów był ktoś inny, nieznany, to miałbym więcej wyrozumiałości. Ale od pana Iana M., który ma swoją historię faworyzowania korporolnictwa, oczekiwałbym jednak pełnej, pedantycznej wręcz przejrzystości. Nie otrzymałem jej. Zamiast tego jest laurka wobec produktu.
Podsumowując – udział tych osób budzi moje zastrzeżenia. Ale nie mogę na sto procent wykluczyć, iż w tej konkretnej kwestii wystąpili pro bono, zgodnie z własnymi poglądami. Dlatego przejdę dalej.
Brak transparentności
Związane mocno z punktem wyżej na temat marketingu szeptanego, ale nieco ogólniejsze. Niechęć budzi we mnie sam fakt, iż dodatek wprowadzono bez żadnych konsultacji społecznych.
Jestem na to wyczulony, bo podobne kontrowersje widziałem w przypadku innego produktu – hormonu wzrostu dla krów, sprzedawanego pod nazwą Posilac. Tam było jeszcze gorzej, bo producent aktywnie pozywał mleczarnie, które próbowały się reklamować tym, iż go nie stosują.
Innym przypadkiem są nasiona zmodyfikowane genetycznie, stworzone przez tę samą firmę. Głównie w celu uodpornienia ich na opryski preparatem chwastobójczym.
Filmik na ten temat stworzył kanał „Uwaga! Naukowy Bełkot” na YouTubie. Kiedy autor sam napisał w komentarzu, iż nie ma nic przeciwko znakowaniu produktów modyfikowanych, to naskoczyła na niego pewna anonimowa osoba.
Zostawiła pod filmem setki komentarzy broniących branży. Pokrywających się pod względem treści z tysiącami innych, anglojęzycznych, napisanych przez dość ewidentne trolle (streściłem je w tym samym wpisie).
Te dwa przykłady nie są ściśle związane z Bovaerem, ale z rolnictwem i hodowlą – jak najbardziej. Pokazują, iż wielkie firmy rolnicze czasem nie lubią transparentności. Pomagają też zrozumieć, dlaczego wiele osób stało się tak wyczulonych na decyzje odnośnie żywności podejmowane za ich plecami.
DSM i producenci mleka oficjalnie robią wszystko zgodnie z prawem: dogadali się zakulisowo, a na produktach nie muszą umieszczać informacji o tym, co zawierały pasze.
Ale poza prawem jest też etyka, szacunek dla konsumenta i jego wolnej woli. „Na pewno chcecie mniej emisji, więc wam to daliśmy. Jupi!” – to postawienie przed faktem dokonanym. A ludzie tego nie lubią.
Podtrzymywanie patologicznego systemu
Niektórzy mogą mieć wyobrażenie, iż „hodowla masowa” to duże stada krów chodzące sobie po polach i jedzące trawę. Bo taki obrazek z życia kojarzy się z sielanką na wsiach. Ale rzeczywistość jest inna.
W pogoni za wydajnością zaczęto upychać krowy w coraz węższych przestrzeniach, w zagrodach pod zadaszeniem, jedną obok drugiej. Żeby szybciej nabierały masy, zaczęto im podawać zamiast trawy pasze wysokobiałkowe, oparte głównie na soi i kukurydzy.
Gdzieś po drodze, w pogoni za zwiększaniem ilości białka, miał choćby miejsce eksperyment z podawaniem krowom mączki mięsno-kostnej, również z krów. Ale ten kanibalizm okazał się prowadzić do BSE, choroby wściekłych krów. Na 20 lat wycofano się z pomysłu.
Żeby sprostać zapotrzebowaniu na soję i kukurydzę, rozwinęła się cała wielka branża rolnictwa masowego, która też ma wiele swoich patologii. Wycinka lasów pod nowe grunty. Spływanie nawozów do rzek. Stopniowa erozja gleby. Stosowanie monokultur podatnych na szkodniki.
Być może dałoby się nieco przeprojektować system? Wykorzystać w inny sposób część ogromnych obszarów idących pod uprawę tych dwóch roślin?
Ale zamiast tego narodził się nowy trend mierzenia jakości i przyjazności: „za kryterium oceny przyjmijmy emisje!”. I branża zyskała furtkę, możliwość łatwego wykpienia się od głębszych zmian.
Zacznie podawać środek, wykaże zmniejszone emisje, nagoni więcej inwestorów, a mniej wnikliwi krytycy zostaną udobruchani. Nie będzie trzeba wprowadzać większych zmian w systemie, karuzela kręci się dalej.
Wisienka na torcie? Pasze białkowe, tak chętnie stosowane przez korpohodowców, zwiększają emisje metanu ze strony bydła. Zatem stosując inhibitory metanu, system nakleja plasterek na problem, który sam stworzył.
Krowy wypasane i karmiące się trawą emitowałyby mniej. A jednak to z takim właśnie wypasem swobodnym, zdecentralizowanym, próbują walczyć więksi producenci.
Mniej osób wie, iż cały ten system stoi również na przemyśle wydobywczym. Paliwach kopalnych. I nie chodzi tu choćby o proste „traktorek potrzebuje paliwa”. Bardzo dużo paliw kopalnych jest zużywanych do produkcji, poprzez metodę Habera i Boscha, sztucznych nawozów azotowych, powszechnie stosowanych w rolnictwie masowym.
A tymczasem można znaleźć osoby, które są: przeciw masowej hodowli (bo cierpienie zwierząt), przeciw koncernom wydobywczym (bo globalne ocieplenie)… ale entuzjastyczne wobec rolnictwa masowego („pestycydy i GMO to owoce nauki!”). Branży, która jest pomostem między dwiema zwalczanymi rzeczami, bo przyjmuje nawozy, a generuje paszę i dodatki do paliw :roll_eyes:
No cóż, wielkie korposy prawdopodobnie bardzo lubią ludzi o takim miksie poglądów.
Podsumowanie
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe fakty, jestem przeciwny Bovaerowi. Nie przez jakieśtam obawy o zdrowie, których nie podzielam. Ani nie przez skojarzenie z inwestorami, którymi straszy się niegrzeczne dzieci.
Moim powodem jest to, iż Bovaer wydaje się produktem do cna korporacyjnym. Od wielkich graczy dla wielkich graczy, w partnerstwie z politykami, z zacieśnianiem pętli patentów, bez informowania konsumentów, z udziałem niejawnych marketingowców… Jak by to powiedziało młodsze pokolenie: „same red flagi”.
Aż się ta sprawa prosi o powszechną krytykę. Ale jeżeli krytyka ma wyjść poza kręgi niszowe i trafić do szerszych odbiorców, zwłaszcza ludzi ze środowisk miejsko-uczelnianych, to powinna nieco zmienić swoją postać.
Przede wszystkim: warto ją odrzeć ze wzmianek o panu B.G., firmie BR czy o cytowanie ulotki dotyczącej koncentratu. Obecne zarzuty zostaną gwałtownie odparte, a ich głosiciele – zaszufladkowani. Dyskusja zdegeneruje się do nudnego, prowadzącego donikąd impasu. Wymiany „wy foliarze!” za „wy owce!”.
Zwracając się do osób z kręgów wegańskich i lewicowych, lepiej skupić się na losie zwierząt: „Bovaer pozwoli wielkim firmom utrzymać obecny chory system i dłużej eksploatować zwierzęta na farmach przemysłowych”.
Trudniejszym orzechem do zgryzienia mogą być osoby o poglądach neoliberalnych, generalnie sympatyzujące z korposami. Ale jeżeli duże znaczenie w ich poglądach ma Rynek™, to można krytykować rządowe interwencje: „państwowi biurokraci znowu się wpychają z dofinansowaniami. Odbierają producentom swobodę decydowania”.
Choć nie do końca popieram główne przyczyny bojkotu, popieram samą ideę pokazywania korporacjom, iż istnieje pewna cienka czerwona linia. Że przez lata bardzo się do niej zbliżyły i iż lepiej jej nie przekraczać. Lęk egzystencjalny bywa doskonałym motywatorem :smiling_imp:
Mam nadzieję, iż sprawa rozwinie się w interesujący sposób i nie przycichnie bez echa. Będę czasem zerkał na rozwój zdarzeń. A tymczasem – do kolejnego wpisu!