Kolejny raz robię małą przerwę od tworzenia samouczków na temat Linuksa, bo oto kilka tygodni temu wypłynęła aferka, którą uważam za wartą nagłośnienia.
brzydki atak ze strony Pani Magdaleny Bigaj, samozwańczego Robin Hooda polskiego internetu.
Takich słów użył Wiceminister Cyfryzacji, kiedy właścicielka pewnej fundacji skrytykowała kampanię TikToka. Popularnej platformy, która wypromowała koncepcję social mediów opartych na krótkich, uzależniających filmikach.
Skrytykowana kampania ociepla wizerunek firmy i przedstawia ją jako potencjalne rozwiązanie problemów, a nie ich źródło. Wydaje się odpowiedzią na nadciągające zmiany prawne, które mogą oderwać od TikToka sporą część najmłodszych, najsilniej wciągniętych odbiorców.
Pod fasadą życia codziennego trwa niewidoczna wojenka. Przepychanka między Unią a korporacjami, która może zmienić życie młodszych pokoleń. Mam przyjemność nieco ją przybliżyć w tym wpisie.
Zapraszam!

Źródła: scena z zamku (uwaga, YouTube!) z odświeżonej wersji „Robin Hooda” z 1973 roku, logo TikToka. Przeróbki moje.
Spis treści
- Unijny Akt o usługach cyfrowych
- Walka o krajowe wdrożenie DSA
- Strona niekorporacyjna
- Strona korporacyjna
- Kampania TikToka
- Krytyka
- Reakcja na krytykę
- Ciąg dalszy nastąpi?
Unijny Akt o usługach cyfrowych
Wszystko zaczęło się od wejścia w życie unijnego rozporządzenia zwanego Aktem o usługach cyfrowych (Digital Services Act, w uproszczeniu DSA).
Zanim przejdę do samego aktu, umieszczę go w kontekście innych przepisów.
Osobiście jestem człowiekiem raczej sprzyjającym Unii. To żadna tajemnica, łatwo można odczytać to nastawienie z moich dotychczasowych wpisów. Nie oznacza to jednak, iż przyjmuję entuzjastycznie wszystkie regulacje.
Pozytywny stosunek mam na przykład do dyrektywy Omnibus, nakazującej podawanie najniższej ceny produktu z ostatnich 30 dni. Fajny sposób na ukrócenie zjawiska fałszywych promocji.
Cenię także GDPR/RODO od danych osobowych. Mimo paru uciążliwości dla mniejszych organizacji i problemów z egzekwowaniem, przepisy te dają oręż w walce z naruszaniem prywatności i ujawniają skalę śledzenia w internecie.
Są też korzyści uboczne. Te przepisy pozwoliły np. francuskiemu urzędowi od ochrony danych dojechać korporację Bayer za tworzenie „teczek” z dokładnymi danymi krytyków firmy.
Ale, żeby nie było zbyt różowo, z Unii spływają też potworki. Takie jak kontrola czatów. Łącząca w sobie najgorsze korpo-polityczne zakusy: walkę z prywatnością i powierzanie wrażliwych spraw niejasnym algorytmom (zwanym potocznie AI).
Przepychana łokciem i kolanem, rok w rok, w sposób niejawny, z użyciem licznych manipulacji (jak kupno reklam profilowanych omijających krytyków). Nie szczędziłem jej gorzkich słów, a w tej chwili dorzuciłbym ich dużo więcej.
Umawiany tutaj DSA umieściłbym gdzieś pomiędzy wymienionymi skrajnościami. W najogólniejszym ujęciu: to przepisy, które mają ukrócić samowolę dużych platform (jak TikTok, YouTube, Facebook…).
Zacieśnią wymogi dotyczące moderacji treści, a także wymuszą sprawniejszą komunikację między dużymi platformami a instytucjami krajowymi (np. polskim Urzędem Komunikacji Elektronicznej).
To, czym przepisy są na powierzchni, mógłbym choćby docenić. Ale kiedy pomyślę o tym, do czego mogą zostać użyte w praktyce, to już zapala się mała żółta lampka w głowie.
Więcej przemyśleń na temat DSAZa najciekawsze cechy nowych przepisów uważam dwie adekwatności.
-
Wprost wskazują z nazwy duże platformy, do których się odnoszą.
Moim zdaniem powiew świeżości w świecie, gdzie dotąd próbowało się tworzyć przepisy jednolite i zarzucić jedną sieć na wszystkie możliwe podmioty. A to niezbyt się sprawdzało.
DSA już nie udaje, iż małe portale są tym samym co cyfrowi giganci. Wprost bierze na celownik tych drugich. -
Narzucają wymóg większej współpracy tych platform z organami państwowymi.
Platformy muszą reagować na zgłoszenia nielegalnych treści, uzasadniać swoje decyzje dotyczące usuwania kont/treści. Mają się także poprawić możliwości mediacji w przypadku sporów.
W scenariuszu pozytywnym dzięki DSA dałoby się sprawniej strącać z rowerka oszustwa wykorzystujące wizerunek znanych osób do nagonienia ludzi na trefne „inwestycje”. Póki co platformy niezbyt współpracowały w tym zakresie.
Inny możliwy pozytyw? Osoby, którym platforma niesłusznie usunęła konto, mogłyby w końcu walczyć o swoje prawa, zwracając się do odpowiednika Rzecznika Praw Konsumenta.
W scenariuszu negatywnym władze państwowe mogłyby natomiast wykorzystać sprawniejszą komunikację z platformami do tłumienia oporu. Niejedna osoba obawia się, iż DSA posłuży do cenzury.
Osobiście mam mieszane uczucia co do tych przepisów i zdecydowanie więcej sympatii odczuwam wobec DMA, bliźniaczej regulacji (tłumiącej cyfrowe monopole i również wskazującej z nazwy konkretne platformy). Do krytyki DSA jeszcze wrócę pod koniec.
Związek DSA z dziećmi opiera się głównie na wspomnianym wymogu moderacji, utrudniania dostępu do treści „szkodliwych” i nielegalnych. Ogólnik? Jak najbardziej; jak zobaczycie, spór toczy się na poziomie konkretyzacji.
W ostatnich dniach mogła wam mignąć informacja o ustaleniu minimalnego wieku korzystania z social mediów na poziomie 16 lat na poziomie całej Unii. Faktycznie, w Parlamencie Europejskim odbyło się głosowanie na ten temat, a pomysł został poparty przez większość głosujących.
Można to jednak traktować co najwyżej jak sondaż, bo głosowanie nie prowadzi do powstania nowego prawa.
Cały czas poruszamy się w tym wpisie w obrębie DSA oraz jego wdrażania w Polsce. Inne przepisy to sprawy poboczne, niezwiązane z naszą.
Walka o krajowe wdrożenie DSA
Czyli DSA weszło, koniec z samowolką dużych platform, sprawa rozwiązana? Nie do końca. najważniejszy jest tutaj fakt, iż przepisy unijne narzucają tylko ogólne ramy. To władze poszczególnych państw dopasowują je do swoich realiów.
Właściciele dużych platform, dociśnięci na poziomie unijnym, mają jeszcze pewne pole manewru. Pokażę to na uproszczonym, zmyślonym przykładzie, na razie bez konkretnych nazw.
Powiedzmy, iż Unia mówi ogólnik: „duże platformy muszą stosować zabezpieczenia, żeby nie dopuszczać dzieci do szkodliwych treści”. A teraz prawodawcy krajowi mają na tej podstawie stworzyć przepisy. Korporacje zastanawiają się zaś, jak to rozcieńczyć.
- Czym są „zabezpieczenia”? Może wystarczy pod to podpiąć zwykłe okno z pytaniem, łatwe do odkliknięcia?
- Czym są „dzieci”? Może uda się pod to podczepić tylko osoby tak młode, iż i tak nie korzystają z platformy?
- Czym są „szkodliwe treści”? Może dałoby się tak nagiąć definicję, żeby nie obejmowała na przykład „miękkiego hazardu”, a jedynie rzeczy tak czy siak nielegalne?
Jakieś pozory zostają oczywiście zachowane. Spotykając się z politykami, żaden lobbysta nie powie wprost: „nie ograniczajcie, bo nie chcę!”.
Powie coś w stylu: „nadmierna regulacja może odebrać dzieciom dostęp do treści edukacyjnych”. I powoła się na jakieś korzystne dla siebie badanie, wyciągając je z teczki na oczach polityków.
Jakieś na pewno znajdzie, niezależnie od stanu faktycznego. Gwarantuję.
Politycy słuchają i kiwają głowami. Ale przez cały czas jest pewien element wahania. Czy pójście korposowi na rękę nie zaszkodzi politycznej karierze?
Z tego względu w takich sytuacjach trwa równoległe urabianie opinii publicznej. Jak smarowanie brytfanny masłem. Można włożyć do piekarnika i bez tego, ale wtedy coś się może sfajczyć.
Korporacja liczy na to, iż pewne minimum społecznego poparcia – plus badania i inne rzeczy pokazywane politykom, wyciągane z teczki – doprowadzą do korzystnej dla niej interpretacji.
Tak wyglądają kontakty polityczno-korporacyjne, tak wygląda budowanie wpływów. Tak, niestety, wygląda świat. Mnóstwo korporacji napiera w ten sposób, gdy tylko mają okazję.
W naszej historii możemy wyróżnić trzy strony sporu – korporacyjną, niekorporacyjną oraz rządową. Dwie pierwsze się spierają, rządowa słucha (choć czasem, jak pokazałem na początku, coś wtrąci).
Przybliżę teraz pokrótce dwie aktywniejsze, przeciwstawne strony.
Strona niekorporacyjna
W tej historii za główną twarz oporu można uznać Magdalenę Bigaj.
To prezeska fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa. Od dawna zwraca uwagę na uzależniające działanie różnych internetowych platform i ich patologie, a także na zalety płynące z utrzymywania higieny cyfrowej.
Nieraz wchodziła w interakcje z Fundacją Panoptykon, która skupia się w szczególności na prywatności.
Gdyby link nie działał, to można w nim zmienić xcancel.com na x.com. Podobnie w przypadku innych linków do Twittera/X.
Sprzeciw wobec większych graczy nie jest jej obcy. Jak napisała w swoim tweecie z 4 marca 2024 r., cytując fragment wywiadu dla miesięcznika „Znak”:
mamy przeciwko sobie kartele technologiczne. Nie tylko ich twórcy, ale także korzystający z nich reklamodawcy, twórcy treści, a choćby politycy zarabiają na naszej uwadze.
W zajawce promującej inny wywiad pisze bardziej bezpośrednio:
Nie możemy zgadzać się na miękką korupcję w białych rękawiczkach
W kontekście obecnej sprawy szczególnie interesujące jest natomiast to, iż pani Bigaj jest współautorką raportu „Internet Dzieci” z marca tego roku.
Raport pokazuje, iż młode osoby chłoną to, co w internecie najgorsze. Często podczas korzystania z wielkich platform – bo formalne ograniczenie wiekowe, pozwalające korzystać z nich tylko osobom powyżej 13. roku życia, to wydmuszka łatwa do obejścia.
Osobiście, widząc jakieś raporty „w obronie dzieci”, odruchowo się najeżam. Już zbyt często robiono z młodocianych wymówkę, żeby przepchnąć drakońskie przepisy.
W tym przypadku zalecenia raportu wydają się jednak całkiem racjonalne (str. 75 pliku PDF) i nie wygląda mi na konia trojańskiego. Jest o poprawie edukacji, ograniczeniach dla reklamodawców, niepublikowaniu wizerunków. Nie ma patologicznej walki z szyfrowaniem, a to cieszy.
Dodam jednak, iż punkt o dyrektywie 2011/93/UE brzmi enigmatycznie. Mam też parę zastrzeżeń do poglądów współtwórcy raportu. Ale o tym bliżej końca wpisu.
Inną postacią stawiającą opór ekspansji TikToka – choć w tej sprawie raczej gościnnie, z drugiej linii – jest Sylwia Czubkowska.
To autorka dwóch książek na temat szeroko pojętego lobbingu i forsowania korporacyjnych wpływów: „Chińczycy trzymają nas mocno” oraz „Bóg techy”.
Obie panie wymienione z nazwiska mają długą historię punktowania wielkich firm technologicznych. Nie należą do osób, które krytykują TikToka, ale pobłażają przy tym molochom z USA.
Strona korporacyjna
Zgodnie z konwencją przyjętą od początku istnienia tego bloga – skracam nazwiska niektórych osób i częściowo zakrywam wizerunki. Nie ma potrzeby doszukiwać się tu drugiego dna, po prostu taki drobny kaprys :wink:
Głównym graczem po przeciwnej stronie jest TikTok. Platforma z krótkimi filmikami, której zarzuca się uzależnianie użytkowników oraz spychanie ich ku treściom szkodliwym dla zdrowia. Ten wizerunek to ciężar, który chętnie by z siebie zrzucili.
Zanim napiszę, w jaki sposób się za to wzięli, spójrzmy na pewną organizowaną przez nich konferencję, którą odwiedziło grono potencjalnych sojuszników.
Można ich wszystkich podejrzeć w jednym
. Dzięki uprzejmości niejakiej Marceliny M., działającej w „młodzieżówce” TikToka (TikTok Global Youth Council), która wszystkich oznaczyła.
Wspomniana Marcelina, przebywająca w USA, działa publicznie nie tylko w młodzieżówce TikToka, ale również w innej, promującej…
.
Byłaby ta całkiem niezła dywersyfikacja od strony geopolitycznej, gdyby nie to, iż TikTok nie jest już tak całkiem chiński.
A wracając do wymienionych organizacji i osób, które pojawiły się na konferencji:
-
Fundacja SEXEDPL
Znana organizacja prowadząca kampanie społeczne. Główna siła napędowa całej kampanii. Zaraz będzie nieco dokładniejszy opis.
-
Antonina „Tosia” K.
Ściśle współpracująca z Fundacją SEXEDPL, wcześniej jedna z członkiń zespołu powołanego przez Ministerstwo Edukacji, układającego program nauczania edukacji zdrowotnej.
-
„Socjolożki.pl”, czyli Dorota P. i Katarzyna K.-Z.
Działają głównie na Instagramie, ale mają też konto na Twitterze (zwanym czasem X). Poza prowadzeniem social mediów aktywnie zajmują się badaniami społecznymi. Jak piszą o sobie w biogramie: „partnerki firmy badawczej IRCenter”.
Można znaleźć wątek, w którym wypowiadają się na temat nowego zespołu do spraw etyki badań (z udziałem dzieci). Chciały, żeby prywatne firmy miały większy wpływ na procesy decyzyjne.
Czujemy gorycz, ponieważ w inicjatywie tej został pominięty biznes – czyli badania rynkowe. (…) Czujemy gorycz, ponieważ przedstawiciele agencji badawczych mają ogromne doświadczenie w realizacji badań z dziećmi i mogliby być cennym źródłem wiedzy.
-
Przemysław „Przemek” S.
Nauczyciel i twórca internetowy, wypowiadający się w tematach psychologii, filozofii i edukacji.
-
Caroline M. z sieci popularyzatorskiej WHO Fides.
O niej więcej w rozwijanej ciekawostce. Nie wydaje się mieć większego wkładu w polską sprawę, ale może sugerować jej międzynarodowy wymiar.
WHO to Światowa Organizacja Zdrowia, zaś Fides to sieć różnych internetowych twórców wypowiadających się w temacie zdrowia publicznego. Można znaleźć artykuł z czerwca wprost mówiący o tym, iż nawiązali współpracę z TikTokiem – choć mam nadzieję, iż w kwestii budowania zasięgów, a nie promowania konkretnych rzeczy.
Swoją drogą nie obraziłbym się, gdyby ta ich sieć popularyzatorska nieco skontrowała propagandę producentów mleka dla niemowląt, która próbuje aktywnie rozmontować wytyczne WHO.
…Ale mam pewne wątpliwości co do ich zasięgu, patrząc na to, iż ich kanał na TikToku zawiera jeden film wyświetlony od 2024 roku łącznie 2000 razy, a profil śledzi w tej chwili 425 osób :roll_eyes:
W każdym razie obecność kogoś z WHO na wydarzeniu promującym spojrzenie TikToka może budzić uniesienie brwi. Chętni mogą co pewien czas skanować internet w poszukiwaniu ewentualnych powiązań między tymi dwoma podmiotami.
Filarem całej akcji jest Fundacja SEXEDPL, więc poświęcę nieco uwagi im oraz ich współpracy z Uberem. Mającej pewne znaczenie dla sprawy, bo historia lubi się powtarzać.
Więcej o Fundacji SEXEDPL
Oficjalnie to fundacja zajmująca się promowaniem edukacji seksualnej wśród młodzieży. Swoją twarzą firmuje ją znana modelka i była uczestniczka programu „Top Model”, Anja R.
Tak, przez jot. „Ja nie jestem taka pierwsza lepsza Ania”.
Ich inicjatywy budzą raczej pozytywne emocje. „Tam, gdzie szkoła sobie nie radzi, tam uzupełnimy wiedzę”. „Jesteśmy pełni zrozumienia”. „Jesteśmy otwarci na pytania, nikogo nie wykluczamy”.
Taki przekaz płynie z ich komunikatów – niekiedy wyświetlanych choćby na miejskich teleekranach reklamowych. Na których biedniejsze fundacje raczej nie zagoszczą.
Gdyby spojrzeć na historię zmian wpisu na temat Fundacji na Wikipedii, to wyłania się interesująca przepychanka.
Pierwszą wersję wpisu opublikowała użytkowniczka o nicku Jagodela dnia 18 maja 2021 roku, w dniu założenia konta. Była ona (wersja!) dość sucha i pozbawiona jakichkolwiek odnośników do źródeł.
25 maja jakiś wikipedysta A wycofał wpis do poczekalni z adnotacją „Artykuł należy dopracować”. Jagodela się obruszyła i przywróciła go, dodając dopisek w tonie ciutkę korporacyjno-wilanowskim:
artykuł został profesjonalnie przygotowany i jest gotowy do publikacji, prosiłabym o nie usuwanie go.
Jakiś inny wikipedysta B chyba był innego zdania, bo znów go wycofał.
Autorka przywróciła go 27 maja po paru edycjach. Dodała linki, przy czym niektóre chyba trochę na wyrost (pod słowami „Polska”, „Wrocław” i „Kraków”). Jakby chciała zagrać na nosie weryfikatorom.
Ta zaufana marka miała jednak okazję pojawić się obok organizacji budzącej mniejszą sympatię. Jakby użyczając jej reputacyjnego parasola.
Jak zauważyła pod pewnym postem wspomniana już Sylwia Czubkowska z obozu niekorporacyjnego:
to co dla twórców/badaczy jest działaniem społecznym, dla tech korporacji jest po prostu washingową strategią. (…) po to je w Bóg Techach opisałam, w tym choćby współpracę @sexedpl z Uberem po skandalu z gwałtami w przewozach
Źródło:
spod filmu Socjolożek. Lekkie skróty i edycje moje.
Książki nie czytałem, ale obstawiam, iż może chodzić o głośne afery, zwłaszcza z 2022 roku, gdy kierowcy jeżdżący dla Ubera skrzywdzili liczne pasażerki.
Reputacja firmy oberwała i pojawiła się groźba nałożenia na nią większych wymagań w kwestii weryfikacji kierowców.
Od tego czasu firma przyjęła imidż szlachetnego szeryfa antyprzemocowego.
- Wprowadzili aplikację Uber by Women, pozwalającą zamawiać przejazdy wyłącznie z kobietami.
- Uber został partnerem strategicznym telefonicznej linii wsparcia prowadzonej przez SEXEDPL.
- W tym roku wprowadzili kolejną apkę, tym razem do komunikowania się z zaufaną osobą w celu bezpiecznego powrotu do domu.

Wszystko to przy pełnym wsparciu Fundacji. Brzmi tak pięknie i szlachetnie, nieprawdaż? Nie dość, iż bezwarunkowe zaostrzenie weryfikacji, to jeszcze działania społeczne?
…Tylko czemu w samym środku sprawy, między kolejnymi inicjatywami społecznymi, Uber nie ujawniał statystyk dotyczących zgłoszonych napaści? Czemu aktywnie walczył z wymogiem posiadania polskiego prawa jazdy (który pozwalałby lepiej kontrolować, kto u nich jeździ)? A kiedy wymóg już został wprowadzony, to czemu weryfikacja była dziurawa?
Gdy czyta się takie coś, to spod lukru wsparcia, troski i empatii może wyjrzeć mroczniejsza myśl. „Co, jeżeli inicjatywy społeczne nie miały wesprzeć realnych zmian modelu biznesowego? Co, jeżeli miały je tylko zastąpić?”.
A Fundacja reklamowała te inicjatywy swoją reputacją. Ale pewnie w dobrej wierze, prawda? „Fundacja jest Dobra™”.
Kampania TikToka
Poznaliśmy kontekst, poznaliśmy ważnych graczy, więc czas wreszcie przejść do sedna.
Kształtują się polskie przepisy, które mogą się okazać niekorzystne dla TikToka. Firma odpowiedzialna za apkę zrobi wiele, żeby je zmiękczyć.
TikTok zaczął działać na kilku frontach. Tym bardziej pozytywnym były „Karty Bez Tabu”. Zestaw kart z pytaniami, na które młode osoby powinny odpowiadać razem z rodzicami, poznając nawzajem swoje poglądy na temat różnych internetowych spraw. Opracowała je Tosia K., wspomniana wyżej współpracowniczka Fundacji.
Na jednym z filmików od SEXEDPL różne osoby pokazują, co by odpowiedziały na pytania z kart. Z pozoru to przypadkowe grono osób lubianych w social mediach. W praktyce – ludzie aktywnie zaangażowani w kampanię TikToka.
Ale to jeszcze pół biedy, karty są względnie nieszkodliwe; można choćby powiedzieć, iż realizują dość powszechne postulaty, żeby uczyć ludzi o cyfrowych sprawach.
Problem w tym, iż są zaledwie cząstką większej kampanii. Równocześnie pojawiły się inne rzeczy, śmielej ocieplające wizerunek platformy.
-
Filmik Fundacji na temat funkcji ograniczeń rodzicielskich pokazuje TikToka jako narzędzie łatwe do okiełznania i ściśle sterowane przez rodziców, zmienione niemal w pomoc edukacyjną.

-
Inny ich filmik promuje integrację aplikacji z telefoniczną linią wsparcia Fundacji (deja vu?). Na filmik nałożony jest pasek z nazwami partnerów: sieci T-Mobile, Ubera… A teraz również TikToka.
Równocześnie opublikowano raport o nazwie „Bez tabu: o czym (nie) rozmawiamy w domach”. Oznaczony jako wspólne dzieło TikToka, Fundacji SEXED oraz Socjolożek. To te ostatnie odegrały szczególną rolę przy jego powstaniu.
Streszczenie swoich wniosków
w mediach społecznościowych. Na slajdach widać między innymi sugestię, iż większość młodych osób używa TikToka do celów edukacyjnych.
Pojawiły się też artykuły w mediach internetowych, takie jak ten. Zaś w nim:
- cytat szefowej SEXEDPL mówiący, iż fajnie rozmawiać z dziećmi o tym, co widziały w cyfrowym świecie (implikacja: powinny być z nim na bieżąco);
- wspomniana wyżej informacja, iż większość używa TikToka do celów edukacyjnych;
- potwierdzenie, iż w kampanii biorą udział m.in. Przemek S. i Ten Ojciec z TikToka;
- cytat pracownika TikToka mówiący, iż „równowaga między bezpieczeństwem a autonomią jest kluczowa” (implikacja: autonomia to możliwość swobodnego siedzenia na TikToku);
- informacja, iż TikTok oferuje szerokie możliwości kontroli (w tym te promowane na filmikach SEXEDPL).
Ogólnie: ofensywa na kilku frontach. Strona niekorporacyjna wyszła jej naprzeciw.
Krytyka
Pod postem z pochlebnymi statystykami bardzo ciekawą
napisała Janina Daily. Popularyzatorka, która akurat ma sporo do czynienia z badaniami:
janina.daily
„66% nastolatków korzysta z platform w celach edukacyjnych”, „61% śledzi tam newsy” to jedne z najchętniej powtarzanych statystyk z tego badania. Ależ brzmią dumnie! Ależ uspokajają, iż nic złego się nie dzieje! Z tym, iż są to statystyki z badania… deklaratywnego. Oczywiście, iż mało kto zaznaczy, iż korzysta z tych platform do [gorszych rzeczy]. (…)Te liczby pięknie wyglądają w raportach PR, ale nie wierzcie im za grosz. Żeby dobrze takie rzeczy zmierzyć, trzeba by przeanalizować oficjalne statystyki wyświetleń TikToka, a nie pytać o takie rzeczy dzieciaki - ale wtedy, obawiam się, otrzymalibyśmy wyniki, z których bylibyśmy trochę mniej dumni.
Skróty w nawiasach moje.
Swoją krytykę opublikowała również Magdalena Bigaj na portalach społecznościowych:
oraz Facebooku.
Używa tam konkretnego określenia na działania TikToka – goodwashing. Pranie brudnej reputacji przez zalanie jej różnymi inicjatywami mogącymi wzbudzić pozytywne uczucia społeczeństwa.
Jej słowa poparła w komentarzach również Sylwia Czubkowska, dodając kontekstu (cytowaną wcześniej wypowiedź o dotychczasowych partnerstwach Fundacji).
W komentarzach od zwykłych użytkowników też pojawiło się niemało głosów rozczarowania tym, w co zaangażowały się lubiane postacie.
Reakcja na krytykę
Osobom promującym kampanię najwidoczniej nie spodobało się punktowanie związanych z nią rzeczy, bo odpowiedziały publicznie i dość ostro.
Socjolożki odniosły się do krytyki w
na Instagramie. Nie ma tu argumentów broniących metodologii badań, jest za to naburmuszenie:
jestem na tyle dojrzałą kobietą, iż potrafię odróżnić to, co chcę robić, od tego, czego nie chcę robić i naprawdę doradców nie potrzebuję. o ile chcecie doradzać, doradzajcie sami sobie i niech każdy robi to, co jest dla niego uczciwe
Socjolożki dodały też drugi film, w którym jedna z nich mówi, iż są badaczkami i od początku było wiadome, iż działają na zlecenie różnych firm. Konkretów na temat metodologii niestety nie ma.

Źródło: filmik instagramowy Socjolożek. Wypowiedzi ze screena padły w rzeczywistości w rożnych momentach, nie jedna po drugiej.
W tym momencie zaangażował się również Przemek S. Twórca internetowy, uczestnik konferencji TikToka, wprost wspomniany w mediach jako osoba wspierająca kampanię.
Opublikował
, w którym, z tego co rozumiem, wypowiada się o kartach w samych superlatywach.
Boże, jak ja się tym jaram. Ja naprawdę jestem metodofilem. I to co jest po prostu tym to tutaj – Karty Bez Tabu
W opisie filmiku odnosi się również do zarzutów i je zbywa, powołując się na dobrą reputację uczestników kampanii.
i nie, nie jest to tzw. prywatyzacja odpowiedzialności, co chyba powinno być oczywiste dla wszystkich, kto zna działalność SEXEDPL, Tosi, Socjolożek czy moją 😈
Dla osób, które nie znają – parę przykładów działalności jest nieco wyżej.
W samym filmiku odnosi się również do osób, które w jego odczuciu „hejtują” współpracę z TikTokiem:
To mnie tak bardzo bawi jak różne osoby [teatralne ryknięcie], a różne mega rzeczy tu robimy wspólnie z TikTokiem.
Jednocześnie na ekranie pojawia się klasyczny cytat o tym, iż ludzie walczący z potworami muszą uważać, żeby sami potworami się nie stać. W powietrzu zawisa (niewypowiedziana) sugestia w stronę osób krytykujących karty.
Socjolożki doceniły wsparcie Przemka S. i podziękowały mu w opisie jednego z filmików, nazywając go mistrzem empatii.
To w tym miejscu miał również okazję wypowiedzieć się Michał G., Wiceminister Cyfryzacji. Przedstawiciel strony rządowej, teoretycznie neutralnej i wysłuchującej argumentów stron. A powiedział to:
Poseł Michał G???????? - Wiceminister Cyfryzacji
(…) Odnotowuję także brzydki atak ze strony Pani Magdaleny Bigaj, samozwańczego Robin Hooda polskiego internetu. Na swoim instastory nawrzucała autorom badania zarzucając im „wybielanie” działalności platform społecznościowych. Ani to pierwszy, ani pewnie ostatni wyskok wymienionej Pani - swego czasu sam dość mocno się przez nią nacierpiałem. Nic to. Fajnie, iż ludzie dobrej woli pracują na rzecz najmłodszych. Wielki szacunek 💛Dawne cierpienia to prawdopodobnie aluzja do poprzedniego spięcia z Magdaleną Bigaj. Podczas posiedzenia komisji z udziałem przedstawicielek Mety i Google’a nazwał duże firmy partnerami i zirytował się, gdy pani M.B. krytycznie wchodziła im w słowo.
Tak ma wyglądać świat według niektórych.
Jest Książę Jan, który ma koronę i władzę. Jest Szeryf z Nottingham, który zbiera sakiewki pełne złota. Są strażnicy pełni cnót, rycerze antyprzemocowi, mistrzowie empatii. Wszyscy oni radośnie rządzą z pięknego zamku.
Któż śmiałby podnosić na to rękę i stać się potworem?
…A jednak pojawiają się niepokorne obdartusy, mierzące z (metaforycznych) łuków w cały ten zgrany, nabzdyczony, zamkowy kram. I zawsze chętnie do nich dołączę! :smile:

Źródło: ponownie scena z odświeżonego „Robin Hooda”.
Ciąg dalszy nastąpi?
Socjolożki w jednym z postów z 6 listopada piszą wprost, iż
:

A my już dziś zapowiadamy, iż w 2026 roku startujemy z nową platformą komunikacyjną „Kocham, ale nie lubię”, która będzie przestrzenią do porozumienia nie tylko w rodzinach, ale szerzej. Dziękujemy agencji @ancy_agencja za zaproszenie do tej inicjatywy
Wchodząc na podlinkowany profil krakowskiej agencji marketingowej (pełna nazwa: Ancymony), można znaleźć
sprzed kilku miesięcy, w którym wspominają, iż już wcześniej współpracowali z SEXEDPL.
Wiele wskazuje na to, iż w przyszłym roku kampania, w bardzo podobnym składzie osobowym jak teraz, nabierze rozpędu. Kto i co będzie głosił, co będzie promowane?
Obecnie uczestnicy kampanii wydają się obruszeni krytyką. Może to faktycznie było niefortunne nieporozumienie, ale intencje mieli dobre? Skoro akcja trwa, to będą mieli świetną okazję, żeby publicznie odnieść się do zarzutów wobec TikToka i na nowo zjednać ludzi!
A gdyby jakimś niefortunnym trafem zapomnieli o TikToku wspomnieć, to zawsze można o tym grzecznie przypomnieć w komentarzach. W końcu mistrzowie empatii doskonale zrozumieją wątpliwości swoich odbiorców :wink:
Poza promotorami mamy też stronę rządową. Zachowanie Wiceministra może sugerować pewne niefortunne sympatie rządzących, dlatego tym bardziej warto obserwować, jak będą się kształtowały nowe przepisy.
Na tym kończę wątek główny. Czas na sprawy poboczne. Opiszę przykład goodwashingu z innej branży oraz moje osobiste, dość sceptyczne, zdanie na temat weryfikacji wieku.
Potencjalne ciemne strony weryfikacji wiekuW sprawie punktowania kampanii TikToka użyczam łuku Robin Hoodowi i doceniam pracę pań walczących z big techami i ich nieubłaganym rozrostem.
Mam jednak pewne zastrzeżenia do szerszego grona skupionego wokół raportu „Internet dzieci”, ich motywacji oraz możliwych skutków ubocznych ich działań.
Jeden ze współautorów raportu pisze na Twitterze, iż popiera kontrolę czatów i iż jest potrzebna, bo „na szyfrowanych komunikatorach zachodzi krzywdzenie dzieci”.
Ponadto komisja, w ktorej działa, przedstawia swoje stanowisko, powołując się parę razy na organizację We Protect. Która lobbowała za kontrolą czatów.
Czarno-biały obraz świata, neoficki zapał. Słowa, które nie pozostawiają miejsca na dyskusję. Autor nie odnosi się do kontrowersji, do licznych patologii i manipulacji związanych z kontrolą czatów.
Jeśli ktoś chce sobie odświeżyć wątek, to można poczytać mój dawny wpis. Ale jeszcze mocniej zachęcam do artykułu od firmy Mullvad, gdzie wyraźnie pokazują siłę lobbingu i skalę przekrętów przy przepychaniu tych przepisów.
Mam pewne obawy, iż przy takim nastawieniu autorzy raportu mogą próbować napierać za wszelką cenę. „Weryfikacja wieku musi być niezawodna. I jest absolutnie konieczna. I potrzebna na już”.
W obecnych realiach przyciśnięte korposy mogłyby wybrać najprostsze wyjście i po prostu wprowadzić obowiązek weryfikacji tożsamości. Zgarniając oprócz wieku szczegółowe dane na temat użytkowników i nadużywając ich do celów reklamowych.
A to byłby w moich oczach najgorszy, najbardziej dystopijny scenariusz.
Siedzę trochę w sprawach cyfrowych i wiem, iż da się zrobić weryfikację wieku bez weryfikacji tożsamości. Ale przy obecnych trendach najpewniej nastąpiłaby próba wepchnięcia tej funkcji do mObywatela. Który z kolei jest, jak na mój gust, zbyt zależny od Google’a i Apple.
Zresztą mObywatel to beniaminek Ministerstwa Cyfryzacji. Michał G., autor kontrowersyjnych słów z tego wpisu, zbył kiedyś osobę apelującą o otwarcie jego kodu źródłowego w podobny sposób jak panią Bigaj.
W przypadku weryfikacji mObywatelem wpływy TikToka i Mety by osłabły, ale Google i Apple stałyby się ściśle zrośnięte z państwem, zaś alternatywne systemy telefonowe straciłyby resztki szans. To też mi się nie podoba.
Rozwiązaniem, które mógłbym zaakceptować, byłby fizyczny dynks rozdawany na życzenie przez urzędy. Coś jak pendrive albo klucz sprzętowy, poświadczający na żądanie: „tak, używająca mnie osoba jest pełnoletnia”.
Mógłbym zajrzeć w wysyłane dane i zobaczyć tam proste „tak”, tyle iż oznaczone podpisem cyfrowym Polski, respektowanym przez platformy. I nic poza tym. Weryfikacja anonimowa i zdecentralizowana? Od biedy dopuszczam.
Bonus: goodwashing z branży chemii rolniczejNa koniec, skoro już tu padło pojęcie goodwashingu, pozwolę sobie wyjść poza banieczkę cyfrową i może zachwiać czyimś obrazem świata.
Niejedna osoba słusznie krytykująca big techy i dostrzegająca ich sztuczki potrafi – z jakichś niepojętych dla mnie przyczyn – ulegać niemal identycznym chwytom, jeżeli zastosuje je inna branża, zwłaszcza jakaś powołująca się na nauki ścisłe.
Przykładem producenci chemii dla rolnictwa. Korposami z tego świata są chociażby Bayer, Syngenta, BASF. Ich narrację powielają zaś różne „niezależne ośrodki”, jak CropLife czy Genetic Literacy Project.
Pięknym przykładem goodwashingu jest forsowana przez to grono opowieść na temat neonikotynoidów, czyli środków owadobójczych w formie zaprawy nasiennej. Są oskarżane o szkodzenie owadom zapylającym, w szczególności dzikim, i zakazane w Europie.
Producenci i różni propagandyści popularyzatorzy próbują cofnąć ten zakaz. W tym celu organizują kampanie, podczas których rozdają torebki z nasionami roślin miododajnych. W USA promują apki do mapowania populacji motyli. Podkreślają problemy pszczół z roztoczami, bagatelizując zarazem wpływ insektycydów i spychając je na sam dół hierarchii winnych.
Stosują również manipulację opartą na upoczywym powtarzaniu, iż liczba pszczół miodnych rośnie, więc obawy są zbędne.
A to chochoł, bo w sprawie od początku chodziło o dzikie zapylacze, a nie pszczoły hodowlane, trzymane w bardziej kontrolowanych warunkach, które można łatwo domnożyć.
Sprawę nagłaśniały różne gazety zajmujące się dziennikarstwem śledczym, w tym znany Intercept. Ale wielu popularyzatorów to ignoruje, podając dalej jedynie (dez-)informację o liczbie pszczół miodnych oraz tematy zastępcze.
Sylwia Cz., jedna z bohaterek pozytywnych tego wpisu, poleciła niedawno kilkoro twórców jako autorytety od nauki – niestety część z nich w temacie rolniczym akurat powieliła korporolniczą narrację. Co najmniej jedna z poleconych grup/osób robi to nagminnie.
Na tym wątku pobocznym kończę. Szczerze mnie cieszy dostrzeganie goodwashingu i innych form prania reputacji. Dostrzeganie ich w ogólności, a nie w jednej wybranej branży, cieszyłoby jeszcze bardziej!
I takiego czujnego oka życzę nam wszystkim. Wzroku jak Robin Hood! :wink:

















