Minął 14 października, wciąż masz Windows 10 i… śpisz spokojnie. Czy słusznie?

homodigital.pl 2 godzin temu

Minął 14 października a wraz z nim wsparcie dla Windows 10 dla większości świata. Ale Ty wciąż masz Windows 10 i śpisz spokojnie, bo przeczytałaś/eś, iż w UE, a więc i w Polsce, wsparcie dla starszych okienek zostało wydłużone o rok. Ale czy słusznie? By dostać aktualizacje przez kolejny rok, musimy się zapisać do odpowiedniego programu, zwanego ESU. Microsoft za nas tego nie zrobi.

Wsparcie darmowe, ale nie domyślne

Kiedy dosłownie na parę dni – mniej niż tydzień – przed zakończeniem wsparcia dla Windows 10 spojrzałem na komputer córki, jedyny, jaki ma jeszcze Windows 10 w naszym domu, to w Windows Update witał mnie napis „Rejestracja do rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń systemu Windows 10 rozpocznie się wkrótce”.

Kilka dni później, już po oficjalnym zakończeniu standardowego wsparcia dla starszego systemu, Windows Update już nic o rozszerzonych aktualizacjach zabezpieczeń (ESU) nie wspomina. Tylko groźnie z czerwonym wykrzyknikiem informuje, iż „Twoja wersja systemu Windows osiągnęła koniec wsparcia technicznego.”

Dopiero gdy klikniemy ogólnikowo opisany link „Dowiedz się więcej o końcu wsparcia technicznego”, mamy szansę dowiedzieć się, iż możemy zarejestrować się w programie rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń, aby zachować darmową ochronę do października 2026. Link zawarty na stronie… otworzy funkcjonalność Windows Update, która umożliwia zapisanie się do programu.

Żeby móc się zarejestrować w programie, musimy się zalogować na konto Microsoft – lub takie stworzyć, jeżeli dotąd go nie mieliśmy. Co więcej, by dostawać aktualizacje, musimy się przynajmniej raz na jakiś czas do tego konta logować. Po 60 dniach od ostatniego logowania aktualizacje przestaną do nas przychodzić. i możemy sobie choćby nie zdawać z tego sprawy. Dla osób, które i tak się logują przez konto Microsoft nie jest to kłopot, ale ci, którzy korzystają z konta lokalnego mogą mieć problem – i choćby o tym nie wiedzieć.

Masz Windows 10? To słaby z ciebie klient

Jedno jest jasne. Cały ten proces nie został zaprojektowany, by nas zachęcić do skorzystania z ESU. Nic dziwnego – możliwość skorzystania z niego za darmo i bez innych warunków dla wszystkich konsumentów w UE wymusiła na firmie organizacja konsumencka EuroConsumers. Uznała ona, iż fakt, iż Microsoft udostępni ESU za darmo dla osób korzystających z Windows Backup stanowi niedozwolone przez prawo unijne łączenie praw do jednego produktu z korzystaniem z innego produktu. Firma ustąpiła, ale niechętnie.

Microsoft to firma softwarowa – największa na świecie – i żyje ze sprzedawania nam oprogramowania. Najchętniej w modelu subskrypcyjnym, takim jak Microsoft 365, gwarantującym firmie stały strumień przychodów. Nie bez powodu firma „uśmierca” całkiem niedawno wydane produkty – wraz z końcem wsparcia dla Windows 10, wsparcie takie utracił też mający raptem sześć lat Office 2019. Firma zachęca klientów do przejścia na Microsoft 365, a opcja przejścia na „pudełkowy” Office LTSC 2024 jest dostępna tylko dla klientów komercyjnych.

Inaczej jest w przypadku Windows. Tu firma już jakiś czas temu przeszła na model oferowania darmowych aktualizacji do najnowszej wersji systemu. To oznacza, iż pieniądze za swoje oprogramowanie dostaje od nas tylko raz – w momencie zakupu komputera. Nie dziwi więc, iż Microsoft najchętniej przekonuje nas do kupna nowej maszyny – oczywiście z Windows 11. Nie muszę chyba dodawać, iż wydłużenie wsparcia dla Windows 10 taką zachętą nie jest i stąd ta niespecjalnie intuicyjna procedura rejestracji do programu ESU.

Microsoft stoi tu przed dylematem – z jednej strony chce nas zachęcić do kupienia nowego peceta, z drugiej nie chce nas na tyle zniechęcić do Windows, byśmy poszukali alternatyw w postaci na przykład Linuksa czy Chrome OS. Stąd to wydłużanie wsparcia dla systemu o kolejny rok na mało wymagających warunkach. Stąd też fakt, iż niektóre z wymagań sprzętowych dla Windows 11 to są tak naprawdę „miękkie” wymagania, które przy odrobinie wysiłku można obejść – tak jak to opisywałem niedawno. Twarde wymagania, bo i takie są, eliminują niemal wyłącznie bardzo stare, dobrze ponad dziesięcioletnie maszyny.

Wciąż masz Windows 10? Może czas przemyśleć opcje

Niezależnie od motywacji Microsoftu, koniec automatycznych aktualizacji dla Windows 10 to prawdopodobnie dobry czas, by pomyśleć, co zrobić z naszym leciwym pecetem czy laptopem.

Oczywistą opcją jest skorzystanie z ESU – wtedy przez kolejny rok nic nie musimy robić. Opcja zwłaszcza atrakcyjna dla tych, którzy planują kupić nowy komputer, ale jeszcze nie teraz. Jest to również opcja dla tych, którzy korzystają z oprogramowania, o którym wiadomo, iż słabo współpracuje z Windows 11. Może przez rok coś się zmieni na lepsze z tą kompatybilnością?

Z tym rozwiązaniem wiążą się jednak pewne ryzyka. Po pierwsze, jak wspomniałem, by dostawać aktualizacje musimy się przynajmniej co jakiś czas logować do konta Microsoftu. jeżeli o tym zapomnimy, to przestaniemy dostawać aktualizacje bezpieczeństwa, a to istotnie zwiększa ryzyka dla naszego kompa. W samej tylko październikowej aktualizacji bezpieczeństwa dla Windows, Microsoft usunął 173 podatności, w tym pięć krytycznych, z tego dwie aktywnie wykorzystywane przez cyberprzestępców. Posiadanie niezałatanego systemu to proszenie się o problemy.

Drugie ryzyko jest takie, iż Microsoft może przestać oferować darmową aktualizację do Windows 11, a wtedy zostaniemy za rok z niełatanym systemem, na którym nie zainstalujemy Windows 11 – w każdym razie nie za darmo. Prawdopodobieństwo, iż stanie się tak w ciągu następnego roku jest, przyznaję, niewielkie. Ale niezerowe. Microsoft nie ciągnie takich ofert w nieskończoność, o czym przekonał się znajomy informatyk, gdy usiłował zaktualizować maszynę klienta do Windows 10 ze starszego systemu.

Z Windows 11 bezpieczniej

Dla większości z nas bezpieczniejszą opcją jest przejście na Windows 11. Bez zastanawiania się czy logujemy się przez konto Microsoftu czy lokalne i bez stresu, czy Microsoft nie wycofa się z darmowej aktualizacji do Windows 11. Nowsze okienka nie mają co prawda zbyt dobrej sławy, bo miały swoje „choroby wieku dziecięcego” i nie bez powodu do niedawna Windows 10 był liczniejszy niż Windows 11. Jednak po tych paru latach – zadebiutował w 2021 roku – jest to już system dojrzały i korzystanie z niego nie wiąże się z istotnymi frustracjami.

Jeśli nasz komputer spełnia oficjalne wymagania, to cały proces aktualizacji jest bardzo prosty – uruchamiamy go z poziomu Windows 11.

Nieco więcej zachodu będzie nas kosztować aktualizacja do Windows 11, jeżeli nasz Windows 10 informuje nas, iż komputer nie spełnia minimalnych wymagań dla aktualizacji. To wcale niekoniecznie oznacza, iż nie będziemy w stanie takiej instalacji przeprowadzić. Wystarczy pobrać plik ISO dla Windows 11 i wgrać go na pendrive przy pomocy programu Rufus – tak jak opisałem to w jednym z moich wcześniejszych artykułów.

Ale możesz też wybrać Linuksa

Jednak jeżeli nasza maszyna ma dobrze ponad 10 lat, to może się zdarzyć, iż choćby poprawiony przez Rufusa instalator odmówi zainstalowania Windows 11 – tak stało się w przypadku mojego peceta z procesorem Phenom II, który okazał się nie dość dobry dla nowej wersji Windows. Co wtedy możemy zrobić?

Po pierwsze rozważyć przejście na Linuksa – na przykład na Ubuntu. Nie jest to, przyznaję opcja dla wszystkich, ale na systemie z pingwinem daje się robić niemal wszystko to co na Windows. Choć nie każdy program, z którego korzystamy na Okienkach będzie miał swoją wersję na Linuksa.

Czas na nowszego peceta? Nie musi być drogi

Jeśli Linux nas nie kusi, to pozostaje nam kupno nowszego, aczkolwiek niekoniecznie nowego komputera. Nie każdy chce wydawać tysiące złotych na peceta. Na szczęście są tańsze opcje – komputery poleasingowe są dostępne już za niecałe 300 złotych i to z Windowsami na pokładzie, czasem w wersji 11, czasem w wersji 10, ale aktualizowalne do 11.

Tutaj jedno zastrzeżenie dla osób, które lubią sobie czasem pograć lub bawią się sztuczną inteligencją – i w związku z tym potrzebują karty graficznej. Znaczna część komputerów poleasingowych ma niewielkie obudowy, w które nie włożymy żadnej karty graficznej albo tylko te niskoprofilowe, zwykle o niezbyt dobrych osiągach. W takim wypadku lepiej sobie poszukać komputera z bardziej klasyczną szeroką obudową – łatwiej nam będzie takiego peceta doposażyć.

Źródło zdjęcia: Sunny Hassan/Unsplash

Idź do oryginalnego materiału