„Rzecznik, który dezinformuje. Rządowa agencja, która kłamie” – grzmi na platformie X były premier Mateusz Morawiecki, dziś wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości. Oskarża obecny rząd o manipulację, dezinformację i ukrywanie prawdy. Brzmi poważnie. Problem w tym, iż to właśnie Morawiecki i jego ugrupowanie uczynili z propagandy, przekłamań i manipulowania informacją swoje polityczne paliwo.
Były premier postanowił skrytykować wpadkę Polskiej Agencji Prasowej, która w depeszy przypisała Donaldowi Trumpowi słowa, jakich nigdy nie wypowiedział. Rzeczywiście, w PAP ktoś popełnił błąd, później sprostowany. Wykorzystał to Morawiecki, pisząc: „Rzecznik rządu, który dezinformuje – jest – Adam Szłapka; rządowa agencja prasowa, która kłamie – obecna – Polska Agencja Prasowa”.
Tylko że, czytając te słowa, trudno nie ulec wrażeniu, iż Morawiecki próbuje wystąpić w roli recenzenta, moralnego arbitra, a choćby obrońcy prawdy. I właśnie tu zaczyna się problem. Bo jeżeli jest ktoś, kto nie ma prawa pouczać o uczciwej polityce informacyjnej, to właśnie Mateusz Morawiecki.
Czy naprawdę trzeba przypominać, jak wyglądały rządy PiS, gdy Morawiecki zasiadał w fotelu premiera? Telewizja publiczna zamieniona w partyjną tubę, PAP w roli propagandowego przekaźnika, a konferencje prasowe premiera i jego ministrów pełne pustych sloganów zamiast rzetelnych informacji.
Kiedy w Polsce wylatywały w powietrze kolejne afery – od respiratorów handlarza bronią, po „lex Obajtek” – Morawiecki zapewniał, iż wszystko jest „transparentne i zgodne z prawem”. Gdy niezależne media ujawniały kompromitujące szczegóły, premier z kamienną twarzą mówił o „fake newsach” i „atakach opozycji”. A teraz właśnie on – człowiek, który przez lata przykrywał afery własnej partii – zarzuca innym „dezinformację”.
Przypomnijmy choćby słynne „pieniędzy nie ma i nie będzie” Donalda Tuska, które PiS wykorzystywał przez lata jako argument przeciwko PO. A co robił Morawiecki? Z każdej mównicy przekonywał, iż „wystarczy nie kraść”, aby starczyło na 500+. A kiedy gospodarka zaczęła się sypać, inflacja rosła, a Polska była izolowana w Europie, Morawiecki powtarzał, iż „to wina Putina” albo „złych elit brukselskich”. To nie była zwykła narracja – to była cyniczna metoda rządzenia: powtarzać półprawdy i kłamstwa tak długo, aż część społeczeństwa w nie uwierzy.
Trudno też zapomnieć o tym, jak władza pod wodzą Morawieckiego „zarządzała” informacją w sytuacjach kryzysowych. Kiedy rosyjskie rakiety spadły na terytorium Polski, opinia publiczna przez wiele godzin pozostawała w niepewności. Kiedy dochodziło do incydentów na granicy, komunikaty były spóźnione albo celowo rozmywane. To wtedy Polacy pytali: czy rząd mówi nam prawdę, czy tylko to, co uważa za wygodne?
Dlatego dziś brzmi to jak kpina, gdy Morawiecki pisze o „ukrywaniu przed Polakami kluczowych informacji po wtargnięciu rosyjskich dronów do Polski”. To właśnie jego rząd przyzwyczaił nas do tego, iż informacja staje się narzędziem politycznej gry, a nie rzetelną relacją wydarzeń.
Mechanizm jest prosty: najpierw samemu zniszczyć zaufanie do instytucji publicznych, a potem oskarżać następców o chaos. To klasyczna taktyka PiS, w której Morawiecki odegrał pierwszoplanową rolę.
Bo jak inaczej traktować jego obecne wpisy, jeżeli nie jako próbę odwrócenia uwagi? Kiedy partia, którą reprezentuje, jest pogrążona w kryzysie, kiedy kolejne komisje sejmowe odsłaniają kulisy wieloletnich nadużyć, Morawiecki wychodzi z „troską” o rzetelność PAP i rzecznika rządu. Troską spóźnioną o osiem lat.
Morawiecki chce uchodzić dziś za obrońcę prawdy, recenzenta obecnej władzy i sumienie polskiej polityki. Problem w tym, iż jego własna historia mówi o nim coś dokładnie odwrotnego. Przez lata firmował system, w którym kłamstwo było normą, a propaganda codziennym narzędziem.
Dlatego jego dzisiejsze oskarżenia brzmią jak echo własnych grzechów. I dlatego każdy, kto pamięta rządy PiS, powinien zapytać: czy naprawdę Morawiecki jest ostatnią osobą w Polsce, która ma prawo pouczać o dezinformacji?