Odniesienie do „nigeryjskiej księżniczki”, w szerokim odbiorze nieomal synonimu bezczelnego scamu, jest tutaj nieprzypadkowe. Pasuje doń bowiem zarówno miejsce akcji – Nigeria – jak i wielkopańskie zachowanie giełdy, która raczyła rozporządzić aktywami bez zniżania się do konsultacji swoich poczynań z niegodnym plebsem (alias właścicielami tych aktywów). choćby nazwa giełdy cokolwiek komponuje się z powyższym wyobrażeniem.
Ad rem – giełda Patricia, jak się rzekło – z Nigerii, ogłosiła pod koniec zeszłego tygodnia, iż wszystkie środki użytkowników, które znajdowały się na platformie, zostały jednostronnie zamienione w wyemitowany przez giełdę token. Naturalnie nie zawracano sobie przy tym głowy zbędnymi formalnościami w rodzaju pytania właścicieli aktywów o zgodę – po cóż utrudniać sobie życie…
Nie będzie wielkim zaskoczeniem, iż wspomniany token – nazwany, jakże oryginalnie, patricia token (PTK) – został wyemitowany przez samą giełdę i jego wartość rynkowa wcale nie jest marna. Aby ta bowiem była marna, to musi w ogóle istnieć, tymczasem tokenu owego po prostu nie ma na rynkach, nie wiadomo zatem, ile byłby wart i czy w ogóle cokolwiek. Ba, nie wiadomo nawet, na jakim blockchainie ów jest oparty.
Giełda twierdzi, iż jest on jakoby stablecoinem, rzekomo opartym na dolarze. Kurs, wedle oficjalnej wersji, wynosić ma 1:1. Brak jednak informacji, czy komukolwiek iż szczęśliwych przymusowych posiadaczy udało się otrzymać zań jakiekolwiek dolary (o równowartości poprzednio posiadanych bitcoinów – z uprzejmości choćby nie wspominając).
Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?
Ruch ten można uznać za tyleż bezczelną co logiczną kontynuację dotychczasowego postępowania giełdy. Nie tak dawno, bo trzy miesiące temu, giełda miała odnotować „incydent” (czyt. po prostu ją zhakowano), w wyniku czego aktywa o wartości 2 milionów dolarów pechowo rozpłynęły się w sinej dali.
Giełda poradziła sobie z powstałym mankiem w bardzo prosty sposób – po prostu zamroziła środki użytkowników, nie pozwalając im ich wypłacać. Nie wiadomo przy tym, czy określenie „zamroziła” jest tutaj stuprocentowo adekwatne, nie da się bowiem zamrozić środków, których już tam nie ma.
Dziarsko poradziwszy sobie z problemem, giełda działała dalej, jakby nic się nie stało. W ramach tej działalności wypuściła nową aplikację, Patricia Plus. Orły z managementu giełdy nie zorientowały się jednak, ze nowa aplikacja nie miała wbudowanej blokady wypłat, którą narzucono użytkownikom. W rezultacie ci rzucili się wypłacać wszystko, co się dało. I – cóż za zaskoczenie – okazało się, iż na giełdzie nie ma środków, które jakoby miały tam dalej być. No nikt by się tego nie spodziewał…
Krypto, co odjechało pociągiem widmo
Poszkodowani oraz komentatorzy jęli naturalnie oskarżać giełdę o kradzież, sugerując, iż wymuszona, jednostronna wymiana to w istocie najważniejsze stadium exit scamu, w który zamieniła się giełda. Dołącza ona w ten sposób do zaszczytnego grona, którego ostatnim z głośnych przedstawicieli była FTX.
Warto też zwrócić uwagę na priorytety zarządu giełdy. Nie była ona w stanie wypłacić środków należących do klientów – w żaden sposób nie przeszkodziło jej to jednak sponsorować reality show w nigeryjskiej telewizji, Big Brother Naija.
Niewyjaśniony na razie pozostaje aspekt formalny, tj. czy giełda w ogóle miała prawo jednostronnie i bez pytania kogokolwiek o zgodę przekonwertować wymierne zasoby w archetypicznego shitcoina wyciągniętego z kapelusza. Fakt jej milczenia – ma bowiem nie odpowiadać na prośby o komentarz – też wiele mówi o statusie przedsięwzięcia.
A także, niestety, o szansach użytkowników na odzyskanie swoich środków, które najpewniej spoczywają teraz hen daleko. Byłoby niewątpliwie bardzo zaskakujące, gdyby rzekomo skradzione środki odnalazły się w portfelach lub na kontach „nigeryjskiej księżniczki” w ten czy inny sposób powiązanej z właścicielami lub kierownictwem giełdy.