Nowy żart o niewiernej żonie. Nie jest śmieszny, jest straszny

konto.spidersweb.pl 3 godzin temu

Uwspółcześnianie dowcipów, by bardziej pasowały do aktualnej rzeczywistości, ma poważną wadę – odkrywa się brutalną prawdę o współczesności.

Podobno sztuka opowiadania kawałów umiera, więc jestem wdzięczny za każdą próbę podtrzymywania tradycji. Nawet, jeżeli robi to Facebook, podrzucając mi profile, które dzielą się dowcipami. Taki został mi ostatnio podsunięty.

Nieufny, podejrzliwy mąż zaczyna grzebać żonie w telefonie

Znajduje wiadomości prowadzone z nieznanym mu mężczyzną, powiedzmy, iż Ryśkiem. Para planuje spotkanie w mieszkaniu, kiedy małżonka nie będzie w domu. Cwany rogacz chce przyłapać kochanków na gorącym uczynku, więc montuje w mieszkaniu małe, szpiegowskie kamerki, które uwiecznią zdradę i będą niezbitym dowodem na niewierność. Gdy wyjeżdża na zaplanowaną delegację, na ekranie telefonu ogląda na żywo, co też dzieje się pod jego dachem. Na zaplanowane spotkanie przychodzi bóg, nie facet. Wysoki, umięśniony, z elegancko przystrzyżoną brodą robi wrażenie choćby na detektywie-amatorze. Jednocześnie zdradzany mąż nie może zachwycać się swoją żoną, która według niego nie jest już atrakcyjna. Porównując więc kochanków stwierdza: jaki wstyd przed Ryśkiem!

Ten głupkowaty żart znałem wcześniej. Tyle iż w innej wersji. Żona mająca coś na sumieniu wygaduje się zupełnym przypadkiem. Nieświadoma niczego zdradza imię absztyfikanta przez sen. Leżący obok mąż słysząc nocne wzdychania pod nieswoim adresem zaczyna coś podejrzewać i postanawia ukryć się w szafie. To z tej perspektywy obserwuje przystojnego amanta i to tam wypowiada wieńczącą kawał puentę.

Teoretycznie wszystko się zgadza. Sens został zachowany. Jest absurdalna, nieprzystająca do dramaturgii zdarzenia reakcja. Całkowicie zmienia się jednak historia.

W starym kawale rządzi przypadek i absurd

To klasyczna komedia pomyłek: zdradzająca bez własnej woli wyjawia sekret, a wpadający na trop zdrady próbuje nakryć parę w durny sposób, wyskakując jak królik z kapelusza. Zdrada jest tematem niewesołym i przykrym, ale w tej komicznej formie przestaje być rzeczywista, jest skutecznie obśmiana. Gdyby odegrać go na deskach teatru, wychodzący z szafy mąż przewróciłby się na skórce od banana. A w telewizyjnej wersji leciałby śmiech z puszki.

Tymczasem nowa wersja pozbawiona jest nonsensu i absurdu. Już na samym początku jest niesmacznie: mąż przegląda telefon żony. choćby o ile partner coś podejrzewa, mamy do czynienia z przekroczeniem pewnej granicy. Na tym etapie przestaje być śmiesznie, a to przecież wstęp dowcipu. Nie ma tu przypadku, szczęśliwego zbiegu okoliczności. W oryginalnej wersji kawału los chce dobrze i ostrzega niewiernego, iż pod jego dachem dzieją się złe rzeczy. W nowej wersji mężczyzna bierze sprawy w swoje ręce, łamiąc przy tym pewne ustalenia, niepisane granice. choćby jeżeli ma pewne przypuszczenia, to cóż z tego? Nie przez przypadek toczą się dyskusje, czy zaglądanie partnerowi do telefonu z zaskoczenia, a tym bardziej bez zgody drugiej strony, nie powinno być sygnałem, iż coś nie gra w temacie zaufania.

A potem robi się jeszcze bardziej niewesoło. Mąż zaczyna podglądać żonę, instalując kamery. Możemy sobie wyobrazić wersję, w której kamer nie trzeba montować, bo w domu już są. Z jednej strony monitoring chroni, ale z drugiej urządzenia rejestrujące obraz są choćby w odkurzaczach. W ten sposób w teorii można podglądać drugą osobę. I doskonale wiemy o ryzyku, iż dostęp do nagrań mogą mieć nie tylko domownicy.

W wersji kawału przypominającej serial „Black Mirror” puenta „ale wstyd przed Ryśkiem” pada nie z ust zdradzanego męża, ale pracownika firmy, która miała w nosie kwestie bezpieczeństwa i zaglądała użytkownikom do domów. Albo robi to jakiś cyberprzestępca. Jest to jakiś pomysł, ale dalej kawał by nie bawił, a przyprawiał o gęsią skórkę. Podsłuchiwanie nas przez telefony to od dawna nie teoria spiskowa. Słysząc taki kawał automatycznie zastanawiamy się, kto mógłby przez przypadek wykryć zdradę. Rzeczywistość wkracza na scenę, wypychając humor, absurd, nastrój.

Może dlatego nie opowiada się już kawałów

Stworzenie dobrej historii w takich warunkach jest bardzo trudne. Zaczyna się robić poważnie, a nie śmiesznie. o ile pojawia się absurd, to mroczny. Nie ma magii, jak w kultowych scenach dawnych filmów. Pamiętamy te wszystkie wyścigi z czasem, które prowadzi główny bohater, by zdążyć na lotnisko, zanim jego ukochana odleci. Napięcie wgniatało nas w fotel, bo co, o ile nie zdąży i straci szansę na miłość swojego życia? Dziś podobna scena trwa pięć sekund. Bohater dzwoni, prosi, aby kobieta poczekała, bo musi powiedzieć jej coś ważnego. Koniec filmu.

Wyobraziłem sobie mój ulubiony kawał w nowej wersji

W oryginale stary, ale ciągle uroczy jamniczek, który przez lata zdążył solidnie przybrać na wadze, prosi swojego właściciela, aby zapisał go na wyścigi psów. Co więcej: radzi mu, żeby postawił wszystkie oszczędności, bo czworonóg zamierza tę rywalizację wygrać. Człowiek nie jest przekonany. Ma oczy. Widzi, iż zwykły spacer męczy przyjaciela, a o wchodzeniu na schody nie ma choćby mowy. Ale skoro pies przemówił ludzkim głosem to znaczy, iż sprawa jest poważna. Stawia niemałe pieniądze. Wyścig rusza, charty pędzą, dawno przekraczają linię mety, a jamnik, niestety zgodnie z przewidywaniami i logiką, dopiero ma za sobą pierwsze metry. Finiszuje, gdy na stadionie nikogo już nie ma. Na linii czeka na niego właściciel i pyta, co się stało. Przecież miała być pewna wygrana! Musi poczekać chwilę na odpowiedź, bo pies jest zdyszany.

W końcu wypala: „kurczę, sam nie wiem”.

W nowej wersji tego kawału o udział w wyścigu może poprosić np. stary odkurzacz, który chce nagle zmierzyć się z nowymi modelami, ze sprawniejszymi czujnikami, większą baterią, mocniejszymi kołami. I może być ten sam efekt: leciwy model, już mocno zmęczonym głosikiem też powie, iż nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nie wygrał z młodszymi, szybszymi, ulepszonymi. Ale nie będzie to śmieszne. Tak, odkurzacze mówią. Na tym etapie znika absurd.

Albo inny kawał – kiedy podejrzewa się gościa o zwinięcie pieniędzy. Potem się znajdują, ale niesmak pozostał. W uwspółcześnionym wariancie ktoś mógłby odkryć, iż jednak odwiedzający go nie zabrał pieniędzy z półki, bo scena zostałaby uwieczniona przez domowy monitoring. Niesmak dalej by pozostał. Ale już nie jest śmiesznie, bo nagle okazywałoby się, iż gość był podglądany. Poszedł do znajomych, a znalazł się w Big Brotherze. To ani trochę nie jest zabawne.

No cóż – ale jeżeli dzięki temu mają przetrwać dowcipy, to może warto poświęcić śmiech i zgodzić się na trwogę, która ogarnie nas po usłyszeniu puenty?

A poza tym pozostało jeden plus. Unowocześnianie kawałów daje pretekst, by powrócić do oryginałów. Każda okazja, by przywołać jamnika na wyścigu, jest moim zdaniem dobra.

Idź do oryginalnego materiału