
Polska armia od lat inwestuje w nowoczesne uzbrojenie, ale nie wszystkie zakupy budzą tak duże emocje, jak te dotyczące samolotów bojowych.
Tymczasem w cieniu wielkich premier, jak choćby zakup F-35 czy rozmowy o F-15EX, rozwija się program, który może okazać się równie najważniejszy dla naszej obronności. Chodzi o „Karkonosze” – program zakupu powietrznych tankowców, który w ostatnim czasie nabrał nieoczekiwanego tempa.
Latająca cysterna to samolot, który potrafi w powietrzu uzupełnić paliwo innym maszynom – myśliwcom, transportowcom czy bombowcom – dzięki czemu te mogą operować dalej, dłużej i z większą swobodą. W praktyce to oznacza większy zasięg operacyjny całego lotnictwa. W czasach, gdy Rosja odbudowuje swoje wpływy, a NATO coraz intensywniej operuje na wschodniej flance, taka zdolność jest bezcenna.
Generał dywizji pilot Ireneusz Nowak z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych w rozmowie z Polską Zbrojną stwierdził wprost: powietrzne tankowce są dla nas ważniejsze niż kolejne eskadry samolotów bojowych czy nowe transportowce. MON przyznaje, iż rozważa potraktowanie zakupu jako tzw. pilnej potrzeby operacyjnej. Co to oznacza w praktyce? Brak wieloletnich przetargów – szybka decyzja i równie szybka realizacja.
Do 2035, ale raczej szybciej
Program „Karkonosze” wpisany jest w „Plan modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP na lata 2021–2035”. Teoretycznie termin realizacji to maksymalnie 2035 r., ale wszystko wskazuje na to, iż pierwsze maszyny pojawią się dużo wcześniej – choćby już w latach 2028–2029. Taką rekomendację przedstawiło Dowództwo Generalne, a Ministerstwo Obrony potwierdziło oficjalnie, iż chce przyspieszyć procedurę.
Resort rozważa wszystkie dostępne formy pozyskania samolotów: od zakupu nowych maszyn, przez nabycie używanych, aż po leasing. jeżeli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem, za trzy–cztery lata Polska może mieć już pierwszego własnego latającego tankowca. A jeżeli zdecydujemy się na zakup używanego egzemplarza, choćby szybciej.
Dwa giganty, jeden wybór: Boeing czy Airbus?
Choć decyzja o wyborze konkretnej maszyny jeszcze nie zapadła, to kandydaci są w zasadzie tylko dwaj: amerykański Boeing KC-46A Pegasus i europejski Airbus A330 MRTT. To maszyny, które już teraz są wykorzystywane w siłach powietrznych wielu państw NATO, i które spełniają nasze wymagania: muszą być wielozadaniowe, zdolne nie tylko do tankowania, ale też transportu ludzi i sprzętu, a w razie potrzeby mogące pełnić rolę latającego szpitala.
Porównanie wypada zdecydowanie na korzyść Airbusa. A330 MRTT może zabrać aż 111 ton paliwa, podczas gdy KC-46A – „zaledwie” 94 t. Różnica wynika z konstrukcji: Airbus ukrywa paliwo w skrzydłach, kadłubie i stateczniku, Boeing – tylko w kadłubie. Ale to dopiero początek różnic.
Jeśli chodzi o przewóz żołnierzy, Airbus również wygrywa. Na pokład A330 MRTT wejdzie do 290 pasażerów, w tym choćby 265 uzbrojonych żołnierzy. Pegasus zabiera ich maksymalnie 114.
A co z funkcją medyczną? Europejski tankowiec może pełnić rolę szpitala z sześcioma oddziałami intensywnej terapii, 16 łóżkami i miejscem na 130 rannych na noszach. Boeing co prawda może transportować pacjentów, ale bez możliwości zapewnienia intensywnej opieki.
Więcej na Spider’s Web:
Polska może zyskać coś więcej niż samoloty
Zakup A330 MRTT może przynieść korzyści wykraczające poza samą armię. Airbus deklaruje, iż w przypadku wygrania przetargu utworzy w Polsce centrum serwisowe tych samolotów, podobne do tego, które już dziś obsługuje transportowce CASA C295M w zakładach PZL Warszawa-Okęcie.
Taka inwestycja oznacza nowe miejsca pracy, technologie i know-how – czyli coś, co może na lata zakorzenić przemysł lotniczy Airbusa w Polsce.
Amerykanie są w tej sprawie znacznie bardziej powściągliwi. Zamiast mówić o tankowcach, chętniej promują swoje inne produkty, jak F-15EX czy śmigłowce transportowe Chinook.
Czy decyzja zapadnie szybko?
Wszystko wskazuje na to, iż tak. o ile program zostanie objęty klauzulą pilnej potrzeby operacyjnej, MON będzie mógł wskazać dostawcę bez pełnego przetargu. To oznacza nie tylko krótszy czas oczekiwania, ale też mniejsze ryzyko opóźnień – a tych w polskich zakupach zbrojeniowych było aż nadto.
Bez względu na to, czy wybierzemy Airbusa, czy Boeinga, jedno jest pewne: powietrzne tankowce to brakujące ogniwo w systemie obronnym Polski. Dzięki nim nasze F-16, przyszłe F-35 i inne samoloty będą mogły wykonywać dłuższe i bardziej skomplikowane misje. A to w obecnych realiach geopolitycznych może przesądzić o skuteczności naszych działań.
Tankujemy przyszłość
Tankowanie w powietrzu to nie fanaberia, ale klucz do zwiększenia zasięgu i czasu działania samolotów bojowych, transportowych, a choćby śmigłowców. Bez nich nasze F-16 czy przyszłe F-35 muszą wracać do baz po paliwo, co ogranicza ich efektywność.
I choć „Karkonosze” to nazwa, która brzmi jak kolejna kampania turystyczna, to w rzeczywistości mówimy o jednym z najważniejszych projektów zbrojeniowych na najbliższe lata. Im szybciej wejdzie w życie, tym lepiej – dla naszej armii, dla sojuszników i dla bezpieczeństwa całego regionu.