Socjotechnika wobec mundurowych: wojna o głowy w czasach social mediów i operacji hybrydowych

sasmaczyliblogbezpiecznika.blogspot.com 1 dzień temu

Zanim ktoś podłoży ładunek pod torami, zanim wypchnie kolejną grupę ludzi na płot, zanim wyśle trolli do rozwalania debaty w Polsce – dużo wcześniej pojawi się coś banalnego: zaproszenie do znajomych, DM (Direct Message -wiadomość prywatna wysyłana bezpośrednio do kogoś w social mediach) na LinkedInie, wiadomość na Messengerze, match na Tinderze.

To właśnie tam, w twoim telefonie i w twoim feedzie, zaczyna się spora część współczesnej wojny hybrydowej i wojny kognitywnej. A mundurowy – żołnierz, funkcjonariusz, żołnierka, funkcjonariuszka – to dla wielu graczy (w tym Rosji i Białorusi) cel o wysokiej wartości.




Mundurowy w sieci – cel z bonusem

Z punktu widzenia napastnika nie jesteś „kolejnym użytkownikiem internetu”. Jesteś kimś, kto:

  • widzi od środka, jak naprawdę działają procedury, patrole, granica, ochrona torów, konwoje,

  • symbolizuje państwo – to, co powiesz „po służbie”, łatwo sprzedać jako „głos służb” albo „prawdę z dołu”,

  • nosi w sobie emocje – zmęczenie, wkurzenie, poczucie niesprawiedliwości, rozczarowanie polityką,

  • zostawia ślady – zdjęcia, relacje, listę znajomych, komentarze, udział w grupach.

Dla kogoś, kto szykuje kampanię propagandową, operację wpływu, próbę szantażu albo po prostu chce rozpoznać, gdzie system ma słabe punkty – jesteś idealnym celem. Z jednego człowieka można dostać wiedzę, materiał propagandowy i punkty nacisku. I nie potrzeba do tego żadnego „hakowania systemów” – wystarczy twój telefon.

„Widzieć samemu – nie będąc widzianym”

Typowa „bezpieczniacka” odpowiedź brzmi: „to najlepiej nie mieć social mediów w ogóle”. Problem w tym, iż social media są dziś też:

  • sensorem – tam pojawiają się pierwsze nagrania z interwencji, granicy, torów, zanim cokolwiek trafi w meldunki,

  • termometrem – po komentarzach i memach widać, jak gwałtownie rośnie nienawiść do danej formacji,

  • narzędziem przeciwnika – widać, jak buduje opowieść o „faszystach w mundurach” albo „zbrodniach służb”.

Jeżeli wszyscy mundurowi wylogują się z social mediów, oddajemy całe to pole przeciwnikowi. Zostajemy ślepi, zdani na spóźnione raporty z monitoringu.

Zdrowsza zasada jest taka:

Social media są dla mnie przede wszystkim sensorem, nie sceną.

Czyli: widzę więcej, niż inni widzą mnie. Umiem czytać feed jak meldunek, nie jak reality show. To jest do nauczenia – ale wymaga wiedzy i szkoleń, nie tylko zakazów.

Social media jako główne narzędzie socjotechniki

Socjotechnika w wersji 2025 to nie tylko „facet w płaszczu”, który miesiącami buduje relację w realu. Dziś większość tej pracy robi się przez social media i komunikatory.

W sieci napastnik może:

  • profilować – z tego, co wrzucasz, lajkujesz, komentujesz, jakie grupy lubisz,

  • testować – podrzucać memy antywojskowe, antynatowskie, antyukraińskie, anty„państwo policyjne” i patrzeć, co cię „odpala”,

  • wchodzić w relację – komentarze, prywatne wiadomości, zaproszenia, „też jestem z mundurówki”,

  • przykręcać śrubę – od pochwał („szacun za to, co robicie”) po groźby i szantaż („wiemy, kim jesteś, mamy twoje rozmowy”).

Do tego dochodzi socjotechnika randkowa – honey trap. Fałszywe profile, „romanse”, flirty używane do wyciągania informacji, pieniędzy albo kompromitujących treści. To nie jest film szpiegowski. To codzienność, którą widzą dziś działy bezpieczeństwa w bankach, firmach i służbach.



OSINT: zanim napiszą „cześć”, już dużo o tobie wiedzą

Każda sensowna operacja zaczyna się od rozpoznania. W twoim świecie – patrol, obserwacja, meldunek. W ich (moim) – OSINT/SOCMINT na socialach.

Ktoś:

  • wyłapuje twarze i nazwiska z nagrań z granicy, uroczystości, interwencji, mediów,

  • sprawdza po nich Facebooka, Instagrama, TikToka, LinkedIna, Tindera,

  • ogląda: dom, auto, dzieci, wakacje, imprezy, komentarze o polityce, memy o służbie, żale na przełożonych, fotki „po godzinach”.

Na tej podstawie buduje profil: wrażliwości, problemy, styl życia, temperament, to, na co jesteś łasy (pochwała? podziw? wspólne narzekanie?).

Dopiero potem pojawia się pierwszy kontakt. Dla żołnierek/funkcjonariuszek – zwykle „żołnierz NATO”, „kontraktor”, „weteran misji”. Dla żołnierzy/funkcjonariuszy – atrakcyjna dziewczyna, która „zawsze chciała pogadać z kimś z wojska/policji/SG”.

Flirt jako narzędzie – w dwie strony

Flirt to dla socjotechnika złoto: daje naturalny powód do kontaktu, zachęca do zwierzeń, rozbraja czujność.

Scenariusz dla mundurowej
Profil „żołnierza / kontraktora / specjalisty od bezpieczeństwa”:

  • dużo zdjęć z mundurem, sprzętem, wyjazdami,

  • znajomi z branży w kontaktach,

  • wiadomość pełna zrozumienia: „wiem, jak to jest, też miałem dość biurokracji, też mam dosyć polityków”.

Potem pojawiają się komplementy, coraz bardziej prywatne rozmowy, wymiana fotek, zwierzenia o służbie. Pytania o jednostkę, grafik, sprzęt, realne patologie. Gdzieś po drodze – prośby o „bardziej prywatne” zdjęcia czy nagrania, które potem mogą stać się narzędziem szantażu.

Scenariusz dla mundurowego
„Za mundurem panny sznurem” w wersji socjotechnicznej:

  • wracasz po służbie w mundurze,

  • „przypadkiem” zagaduje cię sympatyczna dziewczyna: „zawsze chciałam pogadać z kimś z SG/wojska/policji”,

  • żarty, kilka pytań, prośba o Insta albo numer „żeby dokończyć rozmowę”,

  • dalej – długie wieczorne DM-y, flirt, „tyle robisz dla kraju, podziwiam”,

  • w tle: pytania o to, jak to naprawdę wygląda, gdzie masz służby, jak bardzo nienawidzisz przełożonych, co „u was nie działa”.

Brzmi jak scenka z serialu? Niestety – to się dzieje na co dzień, w tysiącach wariantów. Różnica jest tylko taka, iż zwykle nikt potem nie leci z tym do mediów. Zostaje po cichu – w poczuciu wstydu, w DM-ach, w głowie.

Groźby, szantaż, uderzenie w rodzinę

Jeżeli ktoś zbierze dostatecznie dużo danych, wchodzi kolejny etap: nacisk.

Może to być:

  • kampania oczerniająca – memy, filmiki, przeróbki twoich zdjęć z granicy czy interwencji,

  • zmasowany hejt pod nazwiskiem, w języku polskim i obcym,

  • prywatne wiadomości do ciebie lub twoich bliskich: „wiemy, gdzie mieszkasz”, „wiemy, do której szkoły chodzą dzieci”, „wiemy, co pisałeś/pisałaś”.

Jeżeli do tego dołożysz wcześniejsze „prywatne” treści – nagie fotki, ostre komentarze o przełożonych, wyśmiewanie polityków, zwierzenia o kłopotach finansowych – robi się zestaw idealny do szantażu.

To nie są bajki z zimnej wojny. To schematy, które widać w prawdziwych sprawach: od bankowości, przez administrację, służby po wojsko czy policję.



Emotki i slang nie robią z ciebie ducha

Częsty argument: „ale ja nic nie piszę wprost, używam emotek, skrótów, naszego slangu, więc jestem bezpieczny”.

Nie jesteś.

  • Koledzy z formacji rozumieją wszystko od razu.

  • Ktoś, kto spędzi nad tym więcej czasu – też.

  • A narzędzia analityczne coraz lepiej radzą sobie z emoji, kodami, skrótami.

Jeżeli zamiast nazwy formacji wstawiasz ikonkę, zamiast „granica” – jakieś wewnętrzne określenie (pasek), zamiast kraju – flagę i ogień, to:

  • nie ukrywasz treści,

  • po prostu mówisz „po naszemu” – czyli zdradzasz, iż jesteś „ze środka”.

Emotki i slang nie są tarczą. Są dodatkowym sygnałem, iż jesteś wartościowym celem.

Uważaj, kogo masz w znajomych

Drugi mit brzmi: „przecież nie przyjmuję totalnie obcych, tylko ludzi z branży”.

Problem w tym, że:

  • twoja lista znajomych to mapa twojej sieci – komu ufasz, z kim masz relacje, kto jest nad tobą, kto obok, kto poniżej,

  • do ciebie można dojść przez twoich znajomych – choćby jeżeli ty jesteś względnie ostrożny, ktoś dwa kontakty dalej już nie.

Na LinkedInie widać to szczególnie. Generałowie, pułkownicy, funkcjonariusze służb czy policji, analitycy bezpieczeństwa – wielu z nich jest tam bardzo aktywnych. Piszą, komentują, mają tysiące kontaktów. To z jednej strony buduje markę, z drugiej – otwiera drzwi socjotechnice.

Scenariusz techniczny – klasyka:

  1. Ktoś tworzy profil „specjalistki ds. bezpieczeństwa”, „researcherki w think tanku”, „dziennikarki zajmującej się wojskiem”. Zdjęcie profesjonalne, opis wiarygodny, paru wspólnych znajomych (złapanych wcześniej).

  2. Zaproszenie do kontaktów leci do oficera, generała, dyrektora, ale też do ciebie – bo „pracujecie w podobnych obszarach”. W emocjach „ludzkich” machasz ręką: „no spoko, co mi szkodzi, niech będzie w sieci”.

  3. Po paru dniach/tygodniach przychodzi DM z linkiem – „raport”, „agenda konferencji”, „zaproszenie na zamknięte webinarium”, „ważny tekst o twojej formacji, ciekaw jestem/ciekawa jestem twojej opinii”.

  4. Klikasz. Resztę robi malware, phishing albo sprytna socjotechnika na stronie docelowej.

I teraz ważna część:

ładna dziewczyna, która wysyła zaproszenie, pisze, iż podziwia twoją służbę, potem proponuje spotkanie – to nie jest scenariusz z taniego thrillera. To jest codzienność.

Działa to tak:

  • najpierw jest request: atrakcyjne zdjęcie, opis w stylu „pracuję przy bezpieczeństwie / interesuję się wojskowością / robię research o służbach”,

  • potem kilka wiadomości: iż szanuje to, co robicie, iż „panowie w mundurach robią robotę, której ludzie nie widzą”, iż „fajnie, iż mówisz wprost, lubię takich facetów”,

  • w końcu – propozycja spotkania: kawa po konferencji, drink po służbie, „chcę posłuchać więcej o tym, jak to jest”.

Jeżeli kupisz ten schemat, wpadasz w pułapkę łączoną:

  • w relacji offline możesz powiedzieć więcej, niż powiedziałbyś komukolwiek obcemu „na trzeźwo”,

  • całą komunikację online masz już zgromadzoną po drugiej stronie (screeny, zdjęcia, zwierzenia),

  • wszystko dzieje się „na twoje życzenie”, więc łatwo zbudować na tym presję i wstyd.

To naprawdę dzieje się na co dzień. Nie raz, nie dwa w roku – tylko stale, w różnych wariantach. Różnica jest taka, iż o udanych działaniach socjotechnicznych rzadko czytasz w mediach.

Dlatego żelazna zasada powinna brzmieć:

do znajomych przyjmuję tylko tych, których naprawdę znam – z reala lub z wiarygodnego, potwierdzonego kontekstu.

Każde zaproszenie od osoby, której nie potrafisz jednoznacznie umiejscowić w świecie offline, to potencjalny wektor ataku. Im wyżej jesteś w strukturze – tym groźniejszy. Ale szeregowca to też dotyczy, bo często to po nim „wchodzi się wyżej”.

Ochrona musi być systemowa, nie tylko „na zdrowy rozsądek”

Indywidualne zasady są konieczne:

  • nie wrzucaj wszystkiego w jedno miejsce (mundur + dzieci + dom + poglądy),

  • nie wylewaj żali o służbie do obcych w DM,

  • nie traktuj każdego flirtu jako niewinnej odskoczni,

  • nie przyjmuj „na sztukę” zaproszeń do kontaktów,

  • nie klikaj w każdy link „z raportem” od świeżo poznanej „znajomej”.

Ale to wciąż za mało.

Ochrona mundurowych w social mediach – szczególnie tych z newralgicznych pionów – musi być systemowa:

  • przejrzyste zasady obecności w sieci (co wolno, czego nie, jakie są konsekwencje, itp.),

  • zespoły, które monitorują infosferę wokół służb, wyłapują kampanie, hejt, próby identyfikacji i nękania konkretnych osób,

  • wsparcie prawne i psychologiczne dla tych, którzy stali się celem szantażu, honey trapu, groźby wobec rodziny,

  • szybka ścieżka zgłoszenia: „co mam zrobić, jeżeli ktoś mnie tak podchodzi?”,

  • cykliczne szkolenia z socjotechniki i social mediów – z przykładami z pola, nie z powerpointem sprzed 15 lat.

To nie jest „miękki temat”. To jest kawał realnego frontu, na którym przeciwnik już dawno działa.

Podsumowanie: kim jesteś w swoim feedzie?

Świat się nie cofnie. Social media nie znikną. Działania hybrydowe, wojna kognitywna, socjotechnika – też nie.

Kilka rzeczy warto mieć w głowie na stałe:

  • jesteś celem, bo łączysz w sobie dostęp do wiedzy, mundur i emocje,

  • twoje profile i kontakty to nie prywatny plac zabaw, tylko odcinek frontu,

  • flirt, podziw, „szacun za służbę” – to nie zawsze jest tylko miłe, czasem to początek operacji,

  • emotki, slang, „zakodowane” wpisy nie robią z ciebie niewidzialnego,

  • twoja lista znajomych bywa dla innych drogowskazem, jak dojść do ciebie i twojego otoczenia,

  • bez systemowego podejścia (zasady, monitoring, szkolenia, wsparcie) zostajesz sam z przeciwnikiem, który ma przewagę czasu i doświadczenia.

Pytanie nie brzmi już: „czy mundurowy powinien być w social mediach?”. To i tak się dzieje.

Pytanie brzmi:

kim jesteś w swoim feedzie – sensorem, który widzi i rozumie, czy aktorem wystawionym na strzał?

Jeśli zaczniesz patrzeć na swój telefon jak na fragment służby, a nie tylko rozrywkę, połowa roboty jest zrobiona. Druga połowa należy do systemu – żeby dał ci narzędzia, zasady i wsparcie, dzięki którym „widzieć samemu, nie będąc widzianym” stanie się codziennym nawykiem, a nie tylko mądrym zdaniem z prezentacji.

Idź do oryginalnego materiału