W polskim sektorze IT dominuje przekonanie, iż największym zagrożeniem dla małych firm jest brak klientów, trudny rynek lub rosnące koszty. Tymczasem coraz częściej okazuje się, iż prawdziwym zagrożeniem może być jedno niespodziewane roszczenie — często o wartości stanowiącej znaczną część rocznego obrotu.
Bezcenna ochrona
Historie takie jak ta powtarzają się coraz częściej. Niewielki software house, zatrudniający dwanaście osób i osiągający rocznie około 2 mln zł przychodu, otrzymuje nagle roszczenie na 250 tys. zł. Problem polega na tym, iż firma nie ma żadnej ochrony, która mogłaby przejąć na siebie ten ciężar, mimo iż składka za polisę o odpowiednim zakresie wynosiłaby zaledwie 2 500 zł rocznie. Efekt? Duże problemy i utrata płynności finansowej.
To nie są przypadki dotyczące dużych korporacji, ale zwinnych, wyspecjalizowanych spółek, które dobrze wykonują swoją pracę i cieszą się dobrą opinią klientów. Wiele z nich żyje jednak w przekonaniu, iż są „zbyt małe, by ktoś je pozwał”. Niestety, rynek nie bierze pod uwagę wielkości zespołu. najważniejsze jest to, czy projekt dostarczył klientowi wartość zgodną z jego oczekiwaniami. A jeżeli nie — kwestionowanie jakości, opóźnień czy ustaleń zapisanych w kontrakcie to dziś standardowa praktyka.
Roszczenia są coraz większe — i coraz częściej trafiają do małych firm
Wśród firm zatrudniających od 10 do 40 osób coraz częściej pojawiają się roszczenia na setki tysięcy złotych. Do tego dochodzi jurysdykcja zagraniczna, a wraz z nią koszty obsługi prawnej, które mogą przekroczyć połowę rocznych kosztów wynagrodzeń.
Dostępne analizy rynku, a także praktyka likwidacji szkód w branży IT, wskazują na trzy wyraźne trendy:
- średnia wartość roszczeń wobec firm IT systematycznie rośnie, szczególnie w projektach realizowanych dla zagranicznych klientów,
- roszczenia coraz częściej przewyższają roczny przychód małego software house’u,
- zdecydowana większość sporów wynika z rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami klienta a literalną treścią kontraktu — nie z błędów technicznych.
To właśnie te rozbieżności stają się źródłem największego ryzyka dla małych firm.
Przykłady z rynku – realne, nie teoretyczne
W ostatnich miesiącach odnotowaliśmy między innymi takie przypadki (każda z firm zatrudniała mniej niż 50 osób):
- roszczenie na 480 tys. zł wynikające z błędu w integracji, który spowodował utratę danych — polisa pokryła całość kwoty,
- roszczenie na 1,3 mln zł za opóźnienie w projekcie SaaS dla zagranicznego klienta — bez ubezpieczenia firma nie byłaby w stanie pokryć choćby pierwszej transzy ugody,
- incydent bezpieczeństwa, który kosztował firmę 260 tys. zł — roczna składka ubezpieczeniowa wynosiła 4 500 zł.
Każda z tych sytuacji mogła zakończyć się upadkiem firmy, gdyby nie odpowiednio dobrana ochrona.
Małe software house’y mają takie same ryzyka jak duże firmy — ale nie te same rezerwy
Małe i średnie spółki IT funkcjonują dziś w otoczeniu takich samych wymagań kontraktowych jak duzi gracze. Różnica polega na tym, iż nie dysponują poduszkami finansowymi, które pozwalają udźwignąć nieplanowane koszty w wysokości kilkuset tysięcy złotych. Jednocześnie obsługują często najbardziej wymagających klientów — szczególnie zagranicznych, którzy mają wysokie oczekiwania i jasno określone procedury reklamacyjne.
Dlaczego ubezpieczenie nie jest kosztem — ale elementem elementarnego bezpieczeństwa operacyjnego?
Na dzisiejszym rynku nie wygrywają firmy, które nigdy nie popełniają błędów. To niemożliwe. Wygrywają te, które mają margines bezpieczeństwa na wypadek, gdy coś pójdzie nie tak.
Odpowiednio dobrana polisa nie jest więc kolejnym kosztem. Jest finansowym firewallem, który decyduje o tym, czy jeden nieprzyjemny e-mail przewróci firmę — czy stanie się jedynie kolejną sprawą, którą załatwia się z ubezpieczycielem i wraca do pracy następnego dnia.
