Wszystkie najpikantniejsze fragmenty orzeczenia antymonopolowego Google

cyberfeed.pl 1 miesiąc temu


Opinia w sprawie antymonopolowej wyszukiwarki Google, opublikowana w poniedziałek, jest niezwykle długa. Ponieważ był to proces przed sądem, sędzia Amit Mehta miał obowiązek ustalenia faktów, jak również ustaleń prawnych. Tak więc jest ponad sto stron ustaleń faktycznych i jeszcze więcej wniosków prawnych, co daje 286-stronicowy dokument pełen przypisów, redakcji, a choćby ilustrującą grafikę wyniku wyszukiwania dla „golf-shorts” (który, jak się okazuje, często pojawiał się na rozprawie).

Orzeczenie w sprawie Stany Zjednoczone przeciwko Google jest wiele do przyswojenia. Część z nich była już wcześniej zgłaszana w prasie w trakcie trwającego tygodnie procesu; ale tutaj sędzia niechcący zebrał największe hity procesu: złośliwe cytaty dyrektorów, żenujące wewnętrzne badania i mnóstwo zaskakujących szczegółów na temat wielomiliardowego kontraktu, który utrzymuje Google jako domyślną wyszukiwarkę w Safari.

Apple uważa, iż ​​Bing jest naprawdę kiepski

Google płaci Apple miliardy dolarów rocznie, aby być domyślną wyszukiwarką w Safari. Ale według Eddy’ego Cue, starszego wiceprezesa ds. usług Apple, nie ma innej sensownej alternatywy. Podczas procesu powiedział, iż „nie ma ceny, jaką Microsoft mógłby kiedykolwiek zaoferować” Apple, aby firma wstępnie załadowała Binga w Safari.

„Nie wierzę, iż Microsoft mógłby nam zaoferować jakąkolwiek cenę na świecie” – powiedział Cue w innym miejscu. „Zaoferowali nam Binga za darmo. Mogliby nam dać całą firmę”.

Dla Google jest to znak, iż zasłużyli na swój domyślny status (za który, nawiasem mówiąc, płacą Apple mnóstwo pieniędzy, aby go utrzymać). Sędzia Mehta mówi, iż jest to wskazówka, iż ​​„rzeczywistość rynkowa jest taka, iż ​​Google jest jedynym prawdziwym wyborem jako domyślny GSE [general search engine].”

(Oczywiście opinia Cue nie oznacza, iż ​​Bing jest obiektywnie złe. W innym miejscu opinia zauważa, iż ​​jakość wyszukiwania Binga jest porównywalna z Google na komputerach stacjonarnych, choć pozostaje w tyle na urządzeniach mobilnych.)

„To firmy z listy Fortune 500 i nie mają dokąd się zwrócić, jeżeli nie do Google”.

Oprócz Apple, Google również podpisało umowy z operatorami komórkowymi i producentami urządzeń, na mocy których ma być domyślną wyszukiwarką na urządzeniach z Androidem (umowy te działają nieco inaczej, ponieważ opierają się na kontroli Google nad sklepem Google Play).

Nie tylko Eddy Cue odmawia poświęcenia czasu Bingowi — wszystkie te firmy uznają Google za jedyną grę w mieście. Żadna z tych „firm z listy Fortune 500” nie ma w tej sprawie prawdziwego wyboru.

„Google rozumie, iż nie ma prawdziwej konkurencji dla domyślnych ustawień, ponieważ wie, iż jego partnerzy nie mogą sobie pozwolić na przejście gdzie indziej” – pisze sędzia. „Partnerzy Google wielokrotnie dochodzili do wniosku, iż zmiana domyślnych GSE lub poszukiwanie większej elastyczności w ofertach wyszukiwania jest nieopłacalne finansowo, ponieważ oznaczałoby to poświęcenie setek milionów, jeżeli nie miliardów dolarów, które Google płaci im jako udział w przychodach”.

Co Czy warunki umowy Google-Apple?

Zgodnie z opinią „[i]W zamian za wyłączne i niewyłączne domyślne umiejscowienia (tj. domyślne zakładki pobrane przez użytkowników w przeglądarkach Chrome i Safari) Google płaci firmie Apple [redacted] procent swojego czystego przychodu z reklam, który w 2022 r. wyniósł 20 miliardów dolarów.”

Jest to najwyraźniej „prawie dwukrotność kwoty, jaką Google zapłaciło w 2020 r., co wówczas stanowiło 17,5% zysku operacyjnego Apple”.

Google i Apple zawarły obecną umowę w 2016 r. Ich relacje sięgają dużo dalej, ale mniej więcej w tym czasie Apple wprowadziło Sugestie. (Pomyśl na przykład, gdy wpisujesz coś w Spotlight, a Apple sugeruje Ci stronę internetową — to nie to samo, co Google Search).

To było znaczące. Jedna z analiz Google oszacowała „utratę zapytań na poziomie 10–15% ruchu Safari i utratę przychodów na poziomie 4–10% przychodów z iOS Safari na podstawie sugestii Apple”. Nowy kontrakt z 2016 r. zawiera specyfikację, zgodnie z którą „implementacja domyślnej wersji Safari przez Apple musi ‘pozostać zasadniczo podobna’ do poprzednich implementacji”, aby Apple „nie mogło się dalej rozwijać niż to, co robiło”, aby Apple nie „odprowadzało ruchu”.

Obecnie, jeżeli chodzi konkretnie o iPhone’y, „Google otrzymuje prawie 95% wszystkich ogólnych zapytań wyszukiwania”.

Warunki umowy z 2016 r. wydają się być korzystne dla obu firm. Google i Apple przedłużyły umowę w 2021 r.: umowa wygasa w 2026 r. Apple „może jednostronnie przedłużyć umowę o dwa lata”, a jeżeli obie strony się zgodzą, mogą przedłużyć umowę jeszcze bardziej, aż do 2031 r. Część umowy zobowiązuje zarówno Google, jak i Apple do obrony tej umowy „w odpowiedzi na działania regulacyjne” (np. pozwy antymonopolowe Departamentu Sprawiedliwości, takie jak ten).

Co musiałoby się stać, aby Apple rzuciło wyzwanie Google

Według sędziego, nie chodzi tylko o to, iż Google płaci Apple, aby nie kwestionowało jego supremacji w wyszukiwaniu — dla Apple byłoby niewiarygodnie trudno w ogóle włączyć się do akcji. Nic dziwnego, iż zarówno Google, jak i Apple przyjrzeli się temu, a ich własne wewnętrzne szacunki zostały przedstawione na rozprawie.

Najwyraźniej Apple obliczyło, iż „uruchomienie GSE kosztowałoby 6 miliardów dolarów rocznie (oprócz tego, co już wydaje na rozwijanie możliwości wyszukiwania). Tymczasem pod koniec 2020 roku Google oszacowało, ile Apple będzie kosztować stworzenie i utrzymanie GSE, które mogłoby konkurować z Google”. Apple musiałoby wydać około „około” 20 miliardów dolarów, aby „odtworzyć [Google’s technical] infrastruktura dedykowana wyszukiwaniom.”

TikTok nie jest konkurencją dla wyszukiwarki Google

Podobnie jest w przypadku Amazona i Meta.

Po pierwsze, Stany Zjednoczone przeciwko Google rozróżnia ogólne wyszukiwarki (GSE) i wyspecjalizowanych dostawców pionowych (SVP). Częste używanie technicznych akronimów może sprawić, iż oczy zaczną łzawić, ale sedno sprawy jest w zasadzie dość proste. GSE to wyszukiwarka w takim sensie, w jakim rozumie ją każdy — Google, Bing, DuckDuckGo itd.

Jeśli naprawdę się nad tym zastanowisz, w całym internecie są tysiące małych pól „wyszukiwania”. Czasami używasz ich w podobny sposób jak wyszukiwarki Google — na przykład, aby wyszukać tanie loty do określonego miejsca lub kupić parę czarnych rozszerzanych legginsów. Niemniej jednak Booking.com i Amazon.com po prostu nie są tym samym, co ogólna wyszukiwarka indeksująca sieć World Wide Web. Czy ty, zwykły człowiek, musisz logicznie uzasadniać tę reakcję? Nie. Sąd już to zrobił za ciebie, w powodzi słów, których prawdopodobnie nie musisz czytać.

Tyle o SVP. Ale mały pasek wyszukiwania na platformach mediów społecznościowych, takich jak TikTok, działa nieco inaczej — przynajmniej pod względem zachowań użytkowników, a na pewno pod względem tego, czy Google postrzega niektóre firmy jako zagrożenia konkurencyjne. Najwyraźniej w 2021 r. Google przeprowadziło badania dotyczące „młodszych użytkowników”. Jedno z ich ustaleń: „Wśród uczestników „pokolenia Z” (zdefiniowanych jako uczestnicy w wieku 18–24 lat, którzy korzystają z TikToka codziennie), 63% stwierdziło, iż używają TikToka jako wyszukiwarki”.

Mimo to, jak twierdzi sędzia Amit Mehta, platformy mediów społecznościowych są odrębne — są to ogrody otoczone murem z treścią. A co ważniejsze, „istnieje kilka dowodów na to, iż faktycznie konkurują z GSE o zapytania wyszukiwania”. Badanie TikToka, jak twierdzi, nie bada, czy wyniki jakości wyszukiwania platformy są konkurencyjne w stosunku do wyników Google — to, iż dzieci lubią TikToka, nie oznacza, iż ​​znajduje się on na tym samym istotnym rynku co wyszukiwarka Google. A TikTok nie jest jedyną platformą społecznościową. Jedno badanie, jak twierdzi, sugeruje, iż korzystanie z Facebooka odpowiada wzrostowi korzystania z wyszukiwarki Google.

Dla Mehty, jeżeli chodzi o analizę antymonopolową, internetowe nawyki Zoomerów nie są istotną informacją. „Wyobraźmy sobie, iż jakość wyszukiwania Google znacznie się pogorszyła, celowo lub przez zaniedbanie” – pisze. (Tak, wyobraźmy sobie. Kto. Mógł. Wyobrażać sobie. To.) „Czy SVP lub platformy mediów społecznościowych byłyby w stanie przesunąć zasoby, aby wypuścić produkt przypominający GSE i w ten sposób pozyskać znaczną liczbę niezadowolonych użytkowników Google? Odpowiedź brzmi oczywiście: nie”. choćby dla takiego giganta jak Amazon lub Meta wypełnienie tej luki na rynku wymagałoby „nadzwyczajnych kosztów i wydatków”.

Jaka rewolucja w wyszukiwaniu dzięki sztucznej inteligencji?

Być może wyszukiwanie AI jest przyszłością, ale przyszłość jeszcze nie nadeszła — przynajmniej nie w sposób, który byłby istotny dla prawa antymonopolowego. „Sztuczna inteligencja może kiedyś fundamentalnie zmienić wyszukiwanie, ale nie w najbliższym czasie” — pisze sędzia. Gdzie indziej pisze, iż „[c]Obecnie sztuczna inteligencja nie jest w stanie zastąpić podstawowych elementów wyszukiwania, w tym przeszukiwania sieci, indeksowania i ustalania rankingu”.

Odkrył również, iż — faktycznie mówiąc, choćby — „generatywna sztuczna inteligencja nie wyeliminowała (lub przynajmniej jeszcze nie wyeliminowała) ani istotnie nie zmniejszyła potrzeby danych użytkowników w celu dostarczania wysokiej jakości wyników wyszukiwania”. Ustalenia faktyczne opinii cytują współzałożyciela Neeva, Sridhara Ramaswamy’ego, mówiącego, iż „środkowy problem polegający na ustaleniu, które strony są najbardziej istotne dla danego zapytania w danym kontekście, przez cały czas korzysta ogromnie z informacji o kliknięciu zapytania. I absolutnie nie jest tak, iż modele sztucznej inteligencji eliminują tę potrzebę lub ją zastępują”.

Innymi słowy, gdy wyszukujesz „spodnie golfowe”, nie tylko otrzymujesz (miejmy nadzieję) trafne wyniki wyszukiwania dla „spodnie golfowe” — Google mniej lub bardziej automatycznie otrzymuje ważne informacje na temat jakie są Twoim zdaniem istotne wynikiw zależności od tego, na jakie strony klikniesz. Ta pętla sprzężenia zwrotnego nie występuje w przypadku chatbotów AI.

W opinii zacytowano również wiceprezesa ds. wyszukiwania w Google, Pandu Nayaka, który stwierdził, iż dla Google niezwykle ważne jest utrzymanie „infrastruktury, która [it] zrozumieć[s]” — to znaczy tradycyjny system rankingowy. Według Nayaka „nie ma sensu, abyśmy przekazali nasze rankingi tym systemom. przez cały czas sprawujemy odrobinę kontroli nad tym, co się dzieje, i jesteśmy w stanie to zrozumieć”.

Coś, co może zrobić tylko monopol

Najwyraźniej w 2020 roku Google przeprowadziło badanie, aby sprawdzić, co stałoby się z jego wynikami finansowymi, gdyby „znacznie obniżono jakość jego produktu wyszukiwania”. Wniosek był taki, iż choćby gdyby firma uczyniła wyszukiwanie gorszym, przychody z wyszukiwania byłyby w porządku.

„Fakt, iż Google wprowadza zmiany w produktach, nie obawiając się, iż jego użytkownicy przejdą gdzie indziej, jest czymś, co może zrobić tylko firma mająca pozycję monopolisty” – pisze sędzia.

Zasadniczo regulacja antymonopolowa opiera się na idei, iż konkurencja jest dobra dla wszystkich — rynku, samych firm, ale zwłaszcza przeciętnego klienta. Można dyskutować, czy „szkoda dla konsumenta” jest przez cały czas adekwatnym barometrem definiującym zachowania monopolistyczne w erze Internetu. Jednak Stany Zjednoczone kontra Google sugeruje, iż choćby jedna z najbardziej innowacyjnych firm ostatnich 20 lat może zaszkodzić konsumentom w staromodny sposób — eliminując konkurentów z wyścigu, może dostarczać coraz gorszy produkt i wciąż zarabiać tyle samo pieniędzy.



Source link

Idź do oryginalnego materiału