## Wojny technologiczne
Jedną z form prowadzonych warsztatów, którą chętnie stosuję, jest dyskusja. Przedstawienie różnych punktów widzenia, sposobów dojścia do rozwiązania jest cenne dla całej grupy, w tym również dla trenera. Czasem zdarza się jednak, iż temat dyskusji w sposób niekontrolowany zmienia się na zupełnie inny. Najczęściej na tak zwaną *wojnę technologiczną*, czyli o wyższości systemu Linux nad Windows, edytora Vim nad Emacs, bazy MongoDB nad każdą inną oraz języka Java nad C++. Kolejność w każdym podanym przykładzie jest zupełnie przypadkowa. Odnosząc się do wyjściowego zagadnienia oraz celów szkolenia dyskusje na wymienione tematy są najczęściej zbędne. Mnie osobiście, jeszcze wówczas jako początkującego trenera, zaskoczyło, w jakim stopniu inżynierowie są w stanie brnąć w taką polemikę. Do upadłego i do skutku. Każdy twardo upiera się przy swoim i nie spocznie, póki nie przekona drugiej strony. A przecież dyskusja wcale nie musi kończyć się przekonaniem kogoś do swoich racji. Ustalenie, na czym polega różnica zdań pomiędzy adwersarzami, jest nie mniej wartościowym jej zakończeniem niż konsensus. Warto to odpowiednio gwałtownie uświadomić wojującym uczestnikom i najlepiej jeszcze szybciej przejść do kolejnego punktu szkolenia. Odradzałbym w takich dyskusjach stawanie po jednej ze stron, choćby jeżeli bardziej wolimy system Linux, edytor Vim czy język Java. Przerwy w tym momencie również nie zalecam, zwykle prowadzi ona do zaostrzenia różnicy zdań poprzez wymianę cięższych i co raz mniej merytorycznych argumentów.
## Celne pytania
Pytania uczestników szkolenia potrafią być zaskakujące. Szczególnie wtedy, kiedy dotykają omawianego problemu od strony, o której choćby byśmy nie pomyśleli. Takie pytania są przyjemnym zaskoczeniem, gdy znamy na nie odpowiedź. Dodatkowo są bardzo pouczające, bo pokazują, jak różne może być spojrzenie na ten sam temat. Są jednak takie pytania, które są koszmarem każdego trenera. To te, na które nie zna odpowiedzi. Nie trzeba prowadzić szkoleń, żeby zdawać sobie sprawę z tego, iż to bardzo mało komfortowa sytuacja. Tego najczęściej obawiają się trenerzy, którzy dopiero zaczynają przygodę ze szkoleniami. Co wtedy zrobić? Co zrobić, kiedy najzwyczajniej w świecie *nie znamy odpowiedzi na zadane pytanie*? Najuczciwszym wyjściem z sytuacji jest przyznanie się do tego, iż w tym momencie nie jesteśmy w stanie udzielić wyczerpującej lub pewnej odpowiedzi. O zadanym pytaniu nie można jednak zapomnieć. W wolnej chwili, na przykład podczas przerwy lub po dniu szkoleniowym, trzeba zgłębić zagadnienie, o które dopytywał uczestnik i udzielić mu odpowiedzi. Lepiej zrobić to później, ale prawidłowo, niż od razu, ale źle. Tym bardziej iż choćby mało doświadczeni uczestnicy zorientują się, iż nie mamy pewności, o czym mówimy. W takim przypadku nasz autorytet bardzo gwałtownie będzie spadał.
Bez względu na ilość takich sytuacji po szkoleniu trzeba obiektywnie ocenić swoją wiedzę. Kiedy nie byliśmy w stanie odpowiedzieć na postawione pytania, może nie powinniśmy jeszcze prowadzić zajęć z tego zakresu lub rozważyć grupy na niższym poziomie zaawansowania? Powyższe uwagi dotyczą oczywiście pytań, które były związane z tematem naszego szkolenia.
## Moje rozwiązanie nie działa
Uczestnik, który zgłasza, iż jego rozwiązanie nie działa i prosi o pomoc lub wskazówki to dość częsta sytuacja podczas warsztatów technicznych. Raczej nie powinna być ona zaskoczeniem dla trenera. Może poza jednym wyjątkiem, w którym to sam prowadzący patrzy w ekran uczestnika i również zadaje sobie pytanie typu *czemu to nie działa, skoro powinno działać?*. Do tego dochodzi miarowe stukanie palców o biurko przez szukającego pomocy, po chwili spojrzenia innych uczestników, których zaintrygowało rozwiązanie kłopotliwe dla trenera. Jest coraz gorzej, bo przez cały czas patrzymy w ekran i *przecież to powinno działać*. W takiej sytuacji po prostu robię przerwę i *wyganiam* uczestników na kawę i ciastka. Kilka głębszych oddechów, spokojnie przeanalizowanie przykładu bez stresujących spojrzeń, czasem przejrzenie kilku wyników wyszukiwarki internetowej pozwoliło mi dotychczas uporać się z każdą tego typu sytuacją.
## Gdzie ja jestem?
Na szkolenie, które mam prowadzić w nowym, nieznanym mi miejscu, przychodzę zawsze nieco wcześniej. Głównie po to, żeby mieć czas na spokojne rozłożenie sprzętu i rozwiązanie przed szkoleniem różnych problemów typu brak przejściówki do projektora, pisaków do flipcharta itp. Tak też było w przypadku, o którym zamierzam opowiedzieć. W siedzibie klienta pojawiłem się około pół godziny przed rozpoczęciem szkolenia. Wcześniej zadzwoniłem do jednego z uczestników, z którym omawiałem plan szkolenia i dowiedziałem się, iż *już jedzie i jest prawie na miejscu*. Zaniepokoiło mnie trochę, iż firma była jeszcze zamknięta, ale postanowiłem zaczekać, bo przecież uczestnicy już jadą. Po kilkunastu minutach nie wytrzymałem i zadzwoniłem do organizatorki, która potwierdziła, iż jestem w dobrym miejscu, ale jeszcze się upewni. Tuż przed dziewiątą dowiedziałem się, iż *jak by ci to powiedzieć, klient zmienił miejsce szkolenia, ale chyba nas o tym nie poinformował i są w hotelu, 40 km od swojej siedziby*.
W efekcie szkolenie rozpoczęło się godzinę później. Nie ma co ukrywać - było to mało profesjonalnie. Zawsze jest lepiej, kiedy trener jest na miejscu przed uczestnikami. Nie należy jednak szukać winnych zaistniałej sytuacji od razu, a do tego przy uczestnikach. Stało się i już, można to wyjaśnić potem. Od tamtej pory zawsze upewniam się, czy jadę w dobre miejsce. Cenny jest tu bezpośredni kontakt z uczestnikiem szkolonej grupy. Kto jak kto, ale uczestnik na pewno będzie wiedział, gdzie ma szkolenie, szczególnie w przypadku, kiedy jego organizacja jest po stronie klienta. Nawiązując jeszcze do opisywanej sytuacji, myślę, iż wcale nie było najgorzej. Przecież to tylko 40 km, równie dobrze mogłem, zamiast do Torunia pojechać na przykład do Wrocławia, albo zapomnieć telefonu. Wtedy nie byłoby tak łatwo.
## Ten rzutnik jest mój!
Na zakończenie sytuacja, którą opisuję kiedy jestem pytany o najdziwniejszą historię związaną ze szkoleniami. Te warsztaty odbywały się w siedzibie klienta. Mniej więcej w połowie dnia do sali pewnym krokiem weszła *opiekunka kluczowych klientów* i... bez słowa odłączyła rzutnik, którego używałem do wyświetlania materiałów. Na nic zdały się protesty samych uczestników mówiących, iż *właśnie mamy szkolenie*. Kiedy spokojnie spróbowałem ustalić powód zaskakującego demontażu sprzętu, usłyszałem, iż *ten rzutnik od godziny 13 jest mój, bo przecież mam rezerwację*. Okazało się, iż projektor nie został zarezerwowany na cały dzień, a iż jest to towar deficytowy w prawie każdej korporacji to... kto ma rezerwację, ten ma rzutnik. Nie przerwaliśmy szkolenia z tego powodu. Na warsztatach każdy miał ekran swojego komputera, więc udostępniłem materiały i w takiej formie dokończyliśmy zajęcia. Tak samo postąpiłem, kiedy podczas innego szkolenia spaliła się lampa w rzutniku.
## Podsumowanie
Jestem pewien, iż spotka mnie jeszcze wiele zaskakujących sytuacji podczas prowadzonych warsztatów. Mam jednak nadzieję, iż będą one raczej źródłem humorystycznych wspomnień niż takich, o których jak najszybciej chciałbym zapomnieć. Dotychczasowe zdarzenia nauczyły mnie, iż należy zachować spokój i w pierwszej kolejności starać się rozładować konfliktowe sytuacje, skupić się na szkoleniu, znaleźć na gwałtownie rozwiązania zastępcze, a przyczyn zaistniałych zdarzeń szukać potem.
Ciekawi mnie również co Was zaskoczyło podczas szkoleń, które prowadziliście lub w których braliście udział. Zachęcam do wypowiedzi w komentarzach. Myślę, iż dla wszystkich będzie to interesująca lektura.