
W styczniu Mark Zuckerberg deklarował, iż jego osobistym priorytetem na 2025 rok będzie uczynienie Facebooka takim jak kiedyś. Nie wiem jak wy, ale ja widzę ten sam śmietnik.
Na początku mijającego już roku Mark Zuckerberg poinformował o swoim noworocznym postanowieniu – uczynienia Facebooka takim, jakim był kiedyś. Zgodnie z deklaracjami złożonymi przez miliardera w obecności inwestorów, uczynienie „Facebooka takim jak kiedyś” to jeden z jego „głównych obszarów zainteresowania w tym roku”.
[…] I nie zamierzam teraz wdawać się w szczegóły, ale damy znać w ciągu następnych, nie wiem, pół roku lub roku, kiedy zaczniemy wprowadzać nowości i myślę, iż niektóre z tych rzeczy sprawią, iż Facebook trochę powróci do tego, jak był pierwotnie używany w przeszłości
– mówił Zuckerberg w styczniu.Obietnica powrotu do korzeni okazała się pusta niczym profile moich znajomych
Wypowiedź nie zawierała żadnych szczegółów, nazw funkcji czy opisów działań, ale przekaz był prosty: Facebook nie jest taki jak kiedyś, chcemy go zmienić i wrócić do korzeni. Szczególnie ciekawą częścią wypowiedzi była ta wspominająca o pragnieniu przywrócenia wpływu Facebooka na tworzenie się kultury. Bo w istocie, Facebookowi nie pozostało nic z kulturotwórczej przeszłości, gdzie rozgrywały się największe skandale z udziałem polityków, celebrytów, firm. Facebook nie jest już synonimem miejsca, gdzie ludzie hojnie dzielą się szczegółami ze swojego życia, ani nie kojarzy się z platformą pierwszego kontaktu ze znajomymi i rodziną. Tę rolę przejęły konkurencyjne serwisy – YouTube, Instagram, TikTok i X – w zmiennych proporcjach, zależnych od tematyki treści i wieku użytkowników.
Choć w Polsce Facebook pozostaje najpopularniejszą platformą pod względem liczby użytkowników, nie przekłada się to ani na ilość, ani na jakość treści. W dużej mierze – przynajmniej z mojego doświadczenia i osób, z którymi rozmawiałam – koncentrują się na pytaniach w tematycznych grupkach (np. o roślinach czy urządzaniu mieszkania), publikacjach od influencerów, firm i osób publicznych,zwykle w tej samej formie publikowanych także na innych platformach, i treściach lokalnych: kupię, sprzedam, wymienię i wszelkiego rodzaju ogłoszeniach.
Popularność Facebooka nie świadczy o jakości treści – jest w sumie wręcz przeciwnie
Z tych powodów Facebook jest miejscem wygodnym, ale w żadnym wypadku miejscem, w którym chce się być więcej, niż jest to potrzebne. Bo gdy wyjdziesz z utylitarnej strefy komfortu, okaże się, iż twoi znajomi publikują 10 postów na rok – z czego od 6 do 8 jest właśnie na wszelkiego rodzaju grupkach związanych z tym, czego właśnie potrzebują w życiu. Algorytm szczuje cię na przemian AI slopem, treściami kontrowersyjnymi politycznie i społecznie (gdzie w komentarzach dominują głównie rosyjskie boty i niezbyt rozgarnięci emeryci) oraz mniej lub bardziej trafnymi reklamami.
Dlatego łudziłam się, iż Mark Zuckerberg wypełni swoją obietnice – jakkolwiek ogólnikowa by nie była – i coś zmieni. Rzeczywiście, doczekaliśmy się całej jednej funkcji – dedykowanej zakładki, która odseparowuje treści publikowane przez znajomych od pozostałych treści na Facebooku. Jednak ta nowość nie doczekała się globalnej ekspansji.
Były też zapowiedzi posprzątania wszechobecnego AI slopu, które rozpłynęły się w powietrzu – bo zaraz potem wjechały deklaracje wsadzenia do serwisu jeszcze większej ilości AI, która wyprze użytkowników z procesu twórczego. choćby o ile dotyczy on pisania ogłoszenia o sprzedaży używanego telefonu czy zdjęcia z wakacji.
Czytaj też: Facebook sam będzie tworzył twoje i moje posty. Po co mam więc tam wchodzić?
Nici także z szalonego pomysłu wyzerowania nam list znajomych, co miało stać się katalizatorem nawiązania nowych znajomości w serwisie.
Gdzie więc podział się tegoroczny „główny obszar zainteresowania” Marka Zuckerberga?
Prawdopodobnie od początku nigdy go nie było
Obecny stan Facebooka jest bardzo komfortowy dla Mety – algorytm stale pompuje kontrowersyjne treści (a więc angażujące do komentowania i „Hahania”), które są idealne dla starzejącej się grupy użytkowników w krajach wysokorozwiniętych. W krajach mniej rozwiniętych pokroju wielu państw afrykańskich czy z Azji południowej, dynamika rozwoju mediów społecznościowych jest wolniejsza niż „u nas”, wobec czego tam Facebook przez cały czas stanowi centrum aktywności internautów. I przykro jest mi to przyznać, ale to właśnie te kraje również stanowią centrum dystrybucji okropnych ochłapów generowanych przez AI, gdzie dystrybuowanie wszelkiego rodzaju niskich jakościowo, ale angażujących treści to sposób na biznes.
Czytaj też: Stąd bierze się śmietnik na Facebooku. Twórcy AI slopów uczą, jak zarabiać na nich pieniądze
Sama Meta ma także coraz mniej wspólnego z mediami społecznościowymi. Fakt – formalnie pod jej skrzydłami przez cały czas pozostają Facebook, Instagram, Threads i WhatsApp, ale Zuckerberg pokazał już nie raz, iż jest najniższej jakości żaglówką w Dolinie Krzemowej. Najpierw zaczęło się od wizji Metaverse jako „następnej wielkiej rzeczy” w cyfrowym świecie i zmianie nazwy koncernu z „Facebook Inc.” na „Meta”. Potem przyszedł boom na AI, do którego Meta dostosowała się w mgnieniu oka. To, co udało się wyhodować Mecie z doświadczeń ze sprzętem do wirtualnej rzeczywistości i systemami AI, teraz owocuje prężnymi inwestycjami w sprzęt (i cięciami w Reality Labs).
Gdzie w tym wszystkim media społecznościowe? One wszystkie tkwią w statusie quo, który jakkolwiek zły by nie był, nie spowalnia przychodów koncernu, które w 98 proc. pochodzą z reklam wykupywanych w mediach społecznościowych. Przychodów, które stale rosną, niezależnie od tego, jak bardzo psioczę na Metę ja i reszta prasy.
W obecnej sytuacji pozostaje mi jedynie przestać łudzić się, iż Facebook kiedykolwiek stanie się czymś więcej niż śmietnikiem internetu – śmietnikiem do którego doprowadziły go lata pazerności na pieniądze. przez cały czas jednak łudzę się, iż Zuckerberg przestanie kłamać w żywe oczy inwestorom i powie wprost: „media społecznościowe Mety istnieją, by dawać środki na moje quasi-Jobsowe fanaberie”.








