
Premier League wróciła do Canal+, a razem z nią najgłośniejsze nazwiska polskiego dziennikarstwa sportowego. O kulisach tego powrotu rozmawiamy z Michałem Kołodziejczykiem, szefem sportu w Canal+.
Kołodziejczyk opowiada nam o kulisach powrotu Twarowskiego i Pełki („na ich miejscu zrobiłbym to samo”), o odejściu Tomka Ćwiąkały („zazdroszczę mu odwagi”) i o clickbaitach, które – jak sam przyznaje – „trzeba było robić, bo inaczej czytelnik odchodził”. Wspomina też o Lewandowskim, który „spadł Canal+ z nieba”, i z humorem komentuje swoje życie prywatne: „Mam mądrą i piękną kobietę u boku – i jeżeli ktoś patrzy na jej nogi, to cóż… ja też zwróciłem”
Przemysław Pająk, Spider’s Web: Po kilku latach przerwy ligowa piłka angielska wróciła do CANAL+. Jak się czułeś, słysząc ponownie dżingiel Premier League na łamach waszej stacji?
Michał Kołodziejczyk, CANAL+: To było jak powrót do normalności. Te trzy lata, gdy ligi u nas nie było, traktowałem jak wyjątek. Teraz wszystko wróciło na swoje miejsce – tak, jak być powinno.
Nie ma piłki angielskiej w Polsce bez CANAL+?
Pewnie, iż jest, o czym przekonaliśmy się w ostatnim czasie, jednak przez większość mojego życia czas z ligą angielską spędzałem właśnie w CANAL+. Tu się w tej piłce zakochałem, tu zaczynałem kojarzyć konkretne głosy i twarze. Dlatego trudno było mi się przyzwyczaić do oglądania ligi gdzie indziej.
Przez ostatnie dwa lata CANAL+ transmitował część meczów Premier League, choć główne prawa do niej miał Viaplay. Jak wspominasz ten okres?
Było dziwnie, co tu mówić. Formalnie sygnał braliśmy od Viaplay, ale głosy i twarze wciąż były przecież jakby nasze – Twarowski, Pełka, Gutka. Można powiedzieć, iż byli na wypożyczeniu. A teraz można powiedzieć: Premier League wróciła do domu.
Jak się buduje wszystko od nowa?
Dobrze pamiętam ten moment ekscytacji, gdy dowiedzieliśmy się, iż liga wraca. Wszyscy kipieli pomysłami, choć nie znaliśmy jeszcze choćby szczegółów kontraktu. Nie wiedzieliśmy, jakie mamy zobowiązania dotyczące magazynów, ani jakie będziemy mieli możliwości – czy będą łączenia online czy nie, czy będziemy na każdym meczu czy nie. Jednak tych pomysłów na nowe rozdanie od razu były setki i to dało mi głębokie przeświadczenie, iż będzie dobrze. A potem była kilkumiesięczna ciężka praca, by to wszystko przełożyć w produkt, który serwujemy teraz.
A od strony technicznej?
Bardzo pomogło to, iż jesteśmy częścią dużej grupy CANAL+. Może to cię zaskoczy, ale blisko współpracowaliśmy na przykład z redakcją czeską, która miała Premier League już rok wcześniej. Oni nas doskonale wdrożyli w to, co się zmieniło, jakie są nowe zasady współpracy, jak często można jeździć na mecze. Studio z szatnią to przykład inspiracji od Czechów. Nie jest to odkrycie na skalę światową, ale daje fajny efekt wizualny – zmieniające się koszulki wraz z tabelą, poczucie bycia „blisko drużyn”.
Jak się pracuje z Anglikami? Słyszałem, iż to piekielnie trudne.
Anglicy są dziś dużo bardziej otwarci niż wcześniej. Po latach wróciliśmy do rzeczy, które wcześniej były niemożliwe, np. multiligi. Do tego mocno zmieniła się sama technologia. Pamiętaj, iż poprzedni kontrakt kończyliśmy w trudnym okresie COVID-u – puste trybuny, kumulacja meczów, wywiady online zamiast spotkań na żywo. Mnóstwo nowych rozwiązań transmisyjnych wtedy wprowadzono. Dziś te rozwiązania zostały, ale w znaczniej lepszej formie. Odnoszę wrażenie, iż po tej krótkiej przerwie spotkałem po drugiej stronie organizację dużo bardziej otwartą na potrzeby telewizji.
No dobrze, ale konkrety poproszę: studio, sprzęt?
Mamy multicam – możliwość oglądania meczu z kilku kamer. Mamy data zone – kanał z poszerzoną warstwą statystyczną. Mamy feedy mobilne, dopasowane do urządzenia. Za nami stoi też gigantyczne doświadczenie w sytuacjach kryzysowych. Pamiętam, jak pewnego razu zerwał się sygnał od Viaplay. W 12 minut uruchomiliśmy własny komentarz ze studia. To pokazało, iż jesteśmy zawsze gotowi. I najważniejsze – emocje. My też jesteśmy kibicami. Kiedy widzę zespół, który naprawdę cieszy się z tych praw, mam pewność, iż widzowie dostaną produkt opakowany profesjonalnie i z pasją.
Najtrudniejsze było odbudowanie zespołu?
Kiedy straciliśmy prawa do Premier League to 9 osób odeszło od nas dosłownie w jednym momencie. Wiadomo jak to jest – niektórzy podążają za prawami telewizyjnymi, niektórzy widzą swoją szansę na awans. Taki jest rynek pracy, normalna sprawa. Dla mnie nie było żadnych gniewów czy nieporozumień. Wielu dziennikarzy z nami również zostało – jak na przykład Marcin Rosłoń, który jest dziś szefem komentatorów CANAL+.
Jak się odzyskuje ludzi, którzy kiedyś od was odeszli?
Poszerzanie redakcji to zawsze proces czasochłonny – kontrakty, okresy wypowiedzeń, negocjacje. Trzeba było też myśleć nie tylko o samej Premier League, ale i o innych rozgrywkach. Dziś CANAL+ jest w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy tracił prawa.
Zaprosiliście media – w tym Spider’s Web – na pierwszy weekend, by pokazać kulisy pracy przy Premier League. Ale kibic pyta: co CANAL+ daje dziś widzowi, czego nie dawał Viaplay?
Nie chcę porównywać się do konkurencji, bo to mało eleganckie. Ale powiem tak – my jesteśmy jednocześnie telewizją i serwisem streamingowym. Dajemy wybór – możesz oglądać nas na satelicie na wielkim ekranie, możesz na telefonie w pociągu. To widz decyduje, nie my. Poza Premier League dajemy też gigantyczną ofertę sportową: z Ligą Mistrzów, Ekstraklasą czy jeżeli ktoś woli inne dyscypliny – z tenisem kobiet, albo żużlem. To dodatkowa wartość, która pozwala spędzać z nami cały rok, siedem dni w tygodniu.
Jak oceniasz wyniki pierwszego weekendu po powrocie Premier League do CANAL+?
Nie mogę zdradzić dokładnych liczb, choć sam dopytywałem, czy mogę to ujawnić. Powiem tylko tyle: w moich wyobrażeniach całkowicie przestrzeliłem – zaniżyłem zainteresowanie kilkukrotnie. Okazało się, iż liczba osób, które zdecydowały się oglądać mecze w tym także w nowych formatach transmisji, była ogromna.
Nie no, rzuć jakiś konkret.
Naprawdę nie mogę. Mogę tylko powiedzieć, iż jeżeli chodzi o sprzedaż subskrypcji i dostępów, ten pierwszy weekend był jednym z najlepszych w całym roku. To dla nas ogromny sygnał, iż produkt został odebrany bardzo pozytywnie.
Rozumiem, iż pion biznesowy lubi to.
Wiadomo, iż to biznes. Musimy więc liczyć sprzedaż i wyniki. Ale dla mnie najważniejsze jest to, iż emocje, które sami czujemy przy pracy z Premier League, przełożyły się na reakcje widzów. Widzowie kupili to, jak opakowaliśmy ligę. To mnie naprawdę cieszy. Widz nie musi pamiętać, iż najważniejsze głosy w Viaplay były głosami z CANAL+, ważne, iż teraz towarzyszy mu wrażenie, iż jego ulubieni komentatorzy zostali przy rozgrywkach.
Jaki będzie teraz flagowy program CANAL+? „Jej Wysokość Premier League”, czy coś innego?
Publicystyki będzie dużo więcej, ale zwróciłbym uwagę na „Super Sunday”. To program, który łączy się z hitem kolejki, więc jego oglądalność może być jeszcze większa niż dotąd. I to nie będzie krótka, piętnastominutowa forma, tylko duży, pełnoprawny format.
A same transmisje?
W każdej kolejce będziemy na stadionach Premier League. Czasem pojadą tam komentatorzy, czasem duet komentator–reporter, a czasami sam reporter – ale za to obecny na trzech meczach, dostarczający smaczki, których nie widać z Warszawy. Poza naszym zespołem pojawią się gwiazdy zapraszane przez naszych kolegów z Francji, Czech czy innych oddziałów CANAL+. Tak jak przy Lidze Mistrzów, mocno korzystamy z tego, iż jesteśmy częścią globalnej grupy medialnej.
Na ile właśnie to członkostwo w wielkiej grupie medialnej faktycznie pomaga?
Ogromnie. Kiedyś tego nie doceniałem. Wcześniej pracowałem w Wirtualnej Polsce, czy w „Fakcie” – fajne, rodzinne redakcje, ale to zupełnie inna skala. W CANAL+ poczułem wagę tej marki w wielu sytuacjach. Wizytówka CANAL+ otwiera wiele drzwi na całym świecie. Transmitujemy Premier League do 50 krajów, to naprawdę robi wrażenie.
Jesteś dziennikarskim dzieckiem „Rzeczpospolitej”. Mówi się o tobie jako wychowanku Żukowskiego, czy Szczepłka. To dla ciebie błogosławieństwo czy obciążenie?
Całkowite błogosławieństwo. Tam uczyłem się dziennikarstwa od najlepszych. To są moi profesorowie i wychowawcy. I uważam, iż przekazując dalej to, co oni przekazali mi, buduję dobre dziennikarstwo.
A potem trafiłeś do Sportowych Faktów w Wirtualnej Polsce. To był dla Ciebie szok kulturowy?
Po prostu inna rzeczywistość niż w „Rzeczpospolitej”. Ale wbrew pozorom dało się to pożenić. Pamiętam na przykład wywiady „bez reflektorów”, które publikowaliśmy zarówno w „Rzepie”, jak i w Wirtualnej Polsce. Zobaczyłem, iż choćby wywiad mający 27 tysięcy znaków potrafi przyciągnąć czytelników.
Nie no, nie mów mi, iż Sportowe Fakty robiły, czy robią same wywiady na 27 tys. znaków. Walka była z szefami, prawda?
Tak, to była codzienna walka z szefostwem, ale też udowadnianie samym sobie, iż długie formy czy autorskie treści – Pawła Kapusty czy Mateusza Skwierawskiego mają sens. Ale wspominam ten okres bardzo dobrze, bo dano mi wtedy duży kredyt zaufania. W efekcie po raz pierwszy w historii udało nam się osiągnąć pozycję lidera w segmencie sportowym.
Pytam przecież o co innego – Sportowe Fakty stały się synonimem clickbaitu w dziennikarstwie sportowym. Ty jesteś przecież z innej szkoły dziennikarskiej. Pytam więc, jak to godziłeś…
Clickbait trzeba było robić, zajmowali się tym wydawcy, których zadaniem jest sprzedaż tekstów, dowożenie wyników, taka jest prawda. Ale ja zawsze uważałem, iż kibiców przyciąga nie tylko tytuł podkręcający rzeczywistość, ale też dobry temat – rozmowa z człowiekiem, którego dawno nie było w mediach, czy historia piłkarza zbierającego pieniądze na leczenie dziecka.
Witamy w internecie.
Często było tak, iż produkowaliśmy jeden duży temat – w całości dla tych, którzy chcieli znać wszystko, a wydawcy strony głównej wyciągali z niego smaczki na dwie minuty czytania. Były codzienne spory, ale merytoryczne. Strona główna chciała klikalności, ja chciałem jakości, historii, opowieści – i gdzieś pośrodku znajdowaliśmy kompromis.
Jak dziś oceniasz serwis Sportowe Fakty?
Korzystam codziennie i kibicuję chłopakom. Teraz rządzi tam Dawid Góra – bardzo porządna postać. Ale dobra, powiem to – żałuję, iż wielkie portale odchodzą od dziennikarstwa autorskiego, od dłuższych form, których można było się spodziewać. Oczywiście są wyjątki. Taki Darek Faron świetnie pisze w Sportowych Faktach, inni doskonali – jak Paweł Kapusta – zajmują się już czymś zupełnie innym.
No właśnie, Kapusta zarządza dziś całą redakcją WP. Trochę zaskoczenie, nie? Dziennikarz sportowy redaktorem naczelnym wielkiego portalu.
Spójrz szerzej – Paweł Kapusta rządzi w WP, Michał Wodziński w „Fakcie”, a z kolei redaktorem naczelnym „Newsweeka” jest Michał Szadkowski – również były dziennikarz sportowy. Wychodzi na to, iż sport świetnie przygotowuje do wielkiego dziennikarstwa.
Rzeczywiście, nie myślałem tak o tym wcześniej.
Jeśli potrafisz napisać 3,5 tysiąca znaków o tym, iż piłka trafiła w poprzeczkę, to gdy wydarzy się coś naprawdę istotnego, też wiesz, jak to ugryźć. I to jest największa wartość, jaką daje praca w sporcie.
Wróćmy do ciebie. W 2020 roku miałeś przejść do „Przeglądu Sportowego”, ale zrezygnowałeś. Zapytam po młodzieżowemu – co tam się stanęło?
Dostałem propozycję z CANAL+, a takiej ofercie zawsze trzeba się przyjrzeć. To firma o ogromnym znaczeniu na polskim i światowym rynku. Ale tak – miałem przejść do Przeglądu, choćby zobowiązałem się do tego umową. Problem w tym, iż w czasie, gdy czekałem, aż minie mój okres zakazu konkurencji, zaczęły zmieniać się ustalenia z tamtą firmą. Poczułem się niepewnie, trudno było o kontakt i nie wiedziałem, co robić.
To musiał być trudny moment.
Bardzo trudny. Ale z perspektywy ponad pięciu lat wiem, iż moja decyzja broni się w każdym calu. Gdy patrzę, gdzie dziś jest CANAL+, a gdzie „Przegląd Sportowy”, to widzę, iż dokonałem adekwatnego wyboru.
Żal, co się stało z „Przeglądem Sportowym”, prawda?
Nie chcę tego oceniać, bo to dla mnie wyjątkowe miejsce. Pracowałem tam w latach 2004–2007. To właśnie z „Przeglądu” pojechałem na swój pierwszy finał Ligi Mistrzów – ten słynny w Stambule w 2005 roku, gdy Jerzy Dudek tańczył na linii bramkowej. To była szkoła życia. Stamtąd wyszedłem z notesem pełnym kontaktów, z którego korzystam do dziś. Tam nauczyłem się, czym jest bycie dziennikarzem. A potem, w „Rzeczpospolitej”, nauczyłem się pisać.
Nie miałeś wątpliwości, gdy w 2020 roku przyszedłeś do CANAL+, a firma właśnie traciła pozycję lidera i prawa do Premier League?
Nie, ani przez chwilę. To kwestia doświadczenia. Mam tu wielu kolegów, którzy są starsi ode mnie i pracują w CANAL+ od 20 czy 25 lat. Ale nie mają tej perspektywy, którą ja mam – jak wygląda praca w innych miejscach.
Nie mów mi proszę, iż wszystko było cacy.
Oczywiście, iż było mi smutno z powodu utraty praw. Ale wiedziałem też, iż nic przecież nie jest dane na zawsze. Chwilę później pojawiła się Liga Mistrzów – dowiedziałem się o tym w bardzo zabawny sposób: ktoś po prostu zadzwonił i puścił mi hymn Champions League przez telefon. Trudne czasy uczą cierpliwości.
Jak się zarządza zespołem w momencie, gdy traci się prawa do najważniejszych rozgrywek? To musi być ogromny cios dla morale zespołu.
Było to trudne, nie będę ukrywał. Ale zawodowe życie nauczyło mnie, iż trudne czasy budują dobre czasy. Zawsze trzeba skupiać się na tym, co tu i teraz – przeżywać jeden dzień na raz.
Nie myślałeś, iż część zespołu patrzy już w stronę Viaplay?
Może i tak. Ale to nie było moją rolą, żeby to oceniać. Dla mnie najważniejsze było to, iż produkt wciąż był robiony na najwyższym poziomie i iż każdy pracował profesjonalnie do samego końca.
Co cię nie zabije, to cię wzmocni?
Tak. Ten trudny okres sprawił, iż nabrałem jeszcze większej wiary w długoterminową strategię CANAL+. Wróciła Liga Mistrzów, odnowiliśmy kontrakt na Ekstraklasę, wróciła Premier League. Do tego tenis z Igą Świątek – nagle wyskoczył jako dodatkowy atut.
I jeszcze Lewandowski przeszedł do Barcelony, a La Liga w CANAL+…
Śmiesznie to wyszło – Viaplay robiło reklamę, iż „wiemy, iż interesuje was tylko Lewandowski”. A chwilę później Lewandowski przeszedł do Barcelony… i trafił do CANAL+. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu, ale to pokazuje, iż czasem szczęście też jest ważne.
Ucieszyła cię informacja, iż Viaplay zwija się z polskiego rynku?
Nie powiedziałbym, iż mnie to ucieszyło. Trzeba oddzielić firmę od ludzi. Firmy nie lubiłem tylko dlatego, iż zabrała nam prawa. Ale do dziennikarzy nigdy nie miałem pretensji – to moi koledzy po fachu.
Pracownicy Viaplay mogli czuć się zaskoczeni?
Pewnie tak. Wielu myślało: „prawa do Premier League kupione na kilka lat, Bundesliga na osiem – mam pod pięćdziesiątkę, to będzie moja ostatnia poważna praca do emerytury”. A życie pokazało, iż takie planowanie nie ma sensu. Po upadku Viaplay wielu ich pracowników myślało, iż automatycznie trafi do CANAL+. A to też tak nie działa.
Dlaczego?
Bo tu jest już ekipa. I to – mówię to z pełną odpowiedzialnością – najlepsza ekipa dziennikarska w Polsce. Pracowałem w wielu redakcjach: w Wirtualnej Polsce miałem fantastyczny zespół – Kapusta, Wawrzynowski, Skwierawski, Święcicki – świetni ludzie. Ale zespół CANAL+ jest jedyny, który potrafi obsłużyć na takim poziomie cały sezon Ekstraklasy, Premier League czy Ligi Mistrzów.
Czym ty adekwatnie zajmujesz się na co dzień jako szef sportu w CANAL+?
Mógłbym zażartować, iż 80 proc. czasu zajmuje mi zarządzanie ego. I to nie moim. Ale niech to zostanie żartem.
Ha ha, dobre.
A tak na serio, to zarządzam bardzo dużym, kilkudziesięcioosobowym zespołem. Podejmuję decyzje o tym, jak opakowujemy dane rozgrywki, gdzie inwestujemy w studio, gdzie wysyłamy ekipę, a gdzie nie – bo każda złotówka ma znaczenie. Nie chodzi o to, iż nas nie stać, tylko iż musimy wybierać: albo zainwestujemy tu, albo zostawimy środki na przyszłość.
Ty decydujesz o nowych formatach?
Tak. Decyduję, które nowe projekty wprowadzamy i jak długo testujemy eksperymenty. Decyduję też, kto co komentuje, kiedy i jak obsadzamy terminarz. A terminarze ustalamy nie tylko wewnętrznie – współpracujemy np. przy ustalaniu kalendarza Ekstraklasy.
Twoja praca to nie tylko redakcja, prawda?
Tak – to, co widać „na trzecim piętrze” – zarządzanie redakcją – to tylko część mojej pracy. Jest też „piąte piętro” i Paryż, czyli strategiczne spotkania dotyczące całej grupy CANAL+. To planowanie sportu na lata, układanie budżetów, wpisywanie wszystkiego w tabelki
Czyli jesteś trochę buforem między zespołem a centralą?
Tak, bardzo często. Ludzie w redakcji znają panią prezes Edytę Sadowską, ale gdy pojawia się ktoś inny – np. kontroler finansowy albo szef jakiegoś innego działu – wolą pytać mnie: „kto to w ogóle jest?”. I ja się cieszę, iż tak to wygląda, bo oznacza, iż skutecznie chronię zespół przed nadmiarem korporacyjnych tematów.
Kiedyś walczyliście głównie z Polsatem i TVP, a teraz są Meczyki, Kanał Sportowy czy Kanał Zero.
Podstawowa różnica jest taka, iż oni nie mają praw do transmisji. A prawa są kluczem – content is the king. To one przyciągają widzów. Naszym zadaniem jest takie opakowanie tych praw, żeby kibic chciał zostać z CANAL+.
Dziś piłka to nie tylko prawa. Publicystyka jest coraz ważniejsza. Niektórzy mówią, iż ważniejsza od samej piłki nożnej.
Widza nie ściągniesz samą publicystyką. Żaden program nie sprawi, iż ktoś kupi dostęp do CANAL+. To prawa budują biznes. My możemy dodać do nich wartość – jakość, profesjonalizm, emocje – ale fundamentem są transmisje.
Czyli nie chcecie ścigać się z Meczykami czy Kanałem Sportowym na komentarze o reprezentacji Polski?
Nie mamy z nimi szans w tym obszarze. Nie jesteśmy kojarzeni z reprezentacją Polski, więc oni naturalnie są mocniejsi. Naprawdę nie próbujemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy. Skupiamy się na tym, co nasze: Premier League, Liga Mistrzów, Ekstraklasa.
Wasi dziennikarze pojawiają się w tych nowych mediach.
Tak, ale dziś mamy zasadę, iż jeden dziennikarz CANAL+ może być gościem w innym medium raz w miesiącu. To pozwala nam kontrolować przepływ ludzi, a jednocześnie sprawia, iż nasz własny kanał na YouTubie mocno urósł. CANAL+ Sport jest dziś największym kanałem sportowym na polskim YouTubie.
Niektórzy mówią: „to przez skróty meczów”.
Pozycja lidera to przede wszystkim zasługa naszego teamu social media. Wykonują gigantyczną pracę. Gdyby skrótów nie było, może byłoby ciężej, ale przecież po to pozyskiwaliśmy prawa, aby z nich w pełni korzystać.
Da się przenieść internet do telewizji?
To są dwa równoległe światy. Nie da się ich skleić w jedno. Chcesz przykład? Mateusz Rokuszewski robił u nas program „Roki Wyjaśnia”. W CANAL+ nie oglądał się zbyt dobrze, sam Mateusz prosił o rezygnację z formatu. Ale gdy przeniósł go do Meczyków, okazało się, iż format wraca. To pokazuje, iż czasem ten sam człowiek i ta sama wiedza trafiają do zupełnie innej widowni.
Mówi się, iż CANAL+ to produkt premium dla starszego widza, a młodych coraz bardziej ciągnie w stronę luźniejszych formatów internetowych.
Nie zgadzam się. To, iż ktoś prowadzi program w T-shircie i z puszką piwa w ręku, nie znaczy, iż jest nowocześniejszy. U nas są programy bardziej eleganckie, ale mamy też luźniejsze – bez marynarek, bez formalnego sztywniactwa. najważniejsze jest to, iż dostarczamy emocje i profesjonalizm. To nas wyróżnia.
Jak się czuje szef, gdy wracają Twarowski i Pełka, czyli ludzie, którzy odeszli, gdy sytuacja była trudna?
Dobrze. Dla mnie to znak, iż kooperacja z nimi wcześniej układała się dobrze. Gdyby było inaczej, pewnie by nie wrócili.
Nie miałeś do nich żalu, iż odeszli, gdy CANAL+ stracił prawa do Premier League?
Absolutnie nie. jeżeli jesteś komentatorem kojarzonym z Premier League i dostajesz propozycję od stacji, która właśnie kupiła prawa na lata – trudno odmówić. Ja to w pełni rozumiem. Mogłem się pogniewać, ale przecież gdyby zostali, trochę trzeba byłoby dla nich na siłę szukać zajęcia.
A jak wytłumaczyłeś to tym, którzy zostali w CANAL+, gdy było najtrudniej, a teraz muszą dzielić antenę z tymi, którzy wracają?
Nie musiałem niczego tłumaczyć. Weźmy przykład Marcina Rosłonia – to on od samego początku stawiał mi najwięcej wymagań, ale właśnie dlatego wiedziałem, iż musi być szefem komentatorów. I kiedy wrócili Twarowski z Pełką, to wrócili pod Rosłonia. On nie potrzebował żadnych tłumaczeń.
Czyli nowi-starzy nie zabierają miejsca tym, którzy byli lojalni?
Nie. Zobacz, kto komentował finał Ligi Mistrzów – Bartek Gleń i Tomek Ćwiąkała, czyli ludzie od lat związani z CANAL+. To pokazuje, iż dbamy o swoich. A powroty takich ikon jak Twarowski czy Pełka traktujemy jako wzmocnienie, a nie zastępstwo.
Czasem jednak różne sytuacje mogą rodzić napięcia – np. gdy mecz, w którym gra klub z dyrektorem sportowym Żewłakowem, na boisku gra piłkarz Żewłakow, a mecz komentuje Żewłakow.
Dopóki mam pewność, iż komentarz jest uczciwy, nie mam problemu z takimi historiami.
Wspomniałeś Tomka Ćwiąkałę. To wybitny dziennikarz sportowy młodego pokolenia. Nie odbierasz jego odejścia z CANAL+ jako swojej wielkiej osobistej porażki?
Wręcz przeciwnie – ja to traktuję jako zwycięstwo normalności.
Nie no, szanujmy się.
Tomek znalazł się w takim momencie życia, iż mógł sobie pozwolić na luksus robienia rzeczy, które dają mu satysfakcję i pozwalają więcej czasu spędzać z rodziną. Wielu z mojego pokolenia marzyło o tym, ale nie miało takiej możliwości.
Aaa, czyli super, iż odszedł z CANAL+?
Zazdroszczę mu odwagi i tego, iż w młodym wieku podjął taką decyzję, iż teraz sam coś buduje. Oczywiście żałuję, iż nie komentuje u nas meczów, ale drzwi w CANAL+ zawsze są dla niego otwarte.
Nawet jeżeli buduje własne, niezależne media, które nigdy nie będą miały praw do transmisji?
Oczywiście. jeżeli kiedyś uzna, iż znów chce coś pokomentować – choćby raz w miesiącu – to jest u nas mile widziany. On dobrze o tym wie.
Czyli czekasz aż zadzwoni?
Tak. Codziennie rano sprawdzam, czy przypadkiem nie dzwonił. Jest dopiero sierpień, jeszcze się nie odezwał, ale numer do mnie ma.
„Czekamy na wielki sukces polskiego futbolu”. Ileż można czekać?
Wiesz co, my już żyjemy w czasach hossy.
Ale iż jak to?
Popatrz – mamy dwóch piłkarzy w Barcelonie, mamy zawodnika w Interze Mediolan, mamy Lewandowskiego – króla strzelców, zwycięzcę Ligi Mistrzów. To są rzeczy, o których moje pokolenie mogło tylko marzyć.
A to prawda. Jesteśmy w podobnym wieku. Ja za młodu ekscytowałem się tym, czy Krzysiu Warzycha strzeli 10 czy 12 bramek w okresie w Grecji.
A ja sprawdzałem w telegazecie, czy Waldek Jaskulski zagrał w weekend w Standardzie Liège. Teraz młody kibic włącza telewizor i widzi Polaków w największych klubach świata.
Czyli wcale nie musimy czekać na sukces?
Oczywiście, iż każdy marzy o półfinale mundialu albo triumfie w Lidze Europy polskiego klubu. Ale nie doceniamy, jak wiele już mamy. Za naszych czasów sukcesem był sam wyjazd zawodnika do zachodniego klubu. Dziś jesteśmy częścią topu.
Serio? Żyjemy w najlepszych czasach dla kibica?
Tak, absolutnie. I powinniśmy się tym cieszyć, zamiast ciągle mówić „czekamy na sukces”. Bo sukces już jest – tylko wygląda inaczej, niż wielu się wydaje.
Twoje życie prywatne jest dość widoczne – jesteś związany z Anitą Werner, ikoną polskiego dziennikarstwa newsowego. Nie boisz się, iż to trochę rozmywa twój wizerunek szefa sportu CANAL+?
Nie, w ogóle. Tylko ci się wydaje, iż chętnie pokazuję swoje życie prywatne. Zapewniam, iż pokazuję tylko to, co sam chcę pokazać.
Ale regularnie trafiasz na Pudelka czy innego Pomponika – to nie problem dla ciebie?
Nie, bo nie pojawiam się tam dlatego, iż robimy jakąś dramę w social mediach. Pojawiamy się, bo dzielimy się z Anitą podróżami, uprawianiem sportu, wspólnymi sukcesami. Anita była ze mną na premierze Premier League, ja byłem z nią na gali Telekamer. To naturalne.
Nie boisz się łatki celebryty?
Jeśli ktoś widzi Anitę jako celebrytkę, to kompletnie jej nie zna. To nie jest osoba „znana z bycia znaną”, tylko jedna z czołowych dziennikarek newsowych w Polsce, która codziennie przekazuje informacje milionom widzów. A ja? Czasem jestem w tych pudelkowych newsach podpisany jako „partner Anity Werner”. I wiesz co? Mnie to naprawdę bawi.
Trzeba mieć dystans do Pudla?
Ogromny. Była kiedyś taka sytuacja, iż napisali: „Anita Werner zabrała partnera na galę Ekstraklasy”. Gdyby role były odwrócone, pewnie byłaby z tego powodu burza. A mnie to rozśmieszyło – kupiłem sobie ostatnio choćby puszki Coca-Coli z napisem „partner” i trzymam je w domu dla żartu.
Czyli nie przeszkadza ci, iż piszą o was media plotkarskie?
Nie. Mam mądrą i piękną kobietę u boku – i jeżeli ktoś zwraca uwagę na jej nogi na zdjęciu, to cóż… ja też zwróciłem.