Chiny chciały zatrzymać pustynie. Skutki okazały się opłakane

konto.spidersweb.pl 3 godzin temu

Przez ponad cztery dekady Chiny realizowały jeden z największych projektów ekologicznych w dziejach ludzkości. Motyla noga, miało wyjść inaczej.

Od końca lat 70. XX wieku, poprzez program Wielki Zielony Mur, a następnie szereg dodatkowych inicjatyw fabryka świata posadziła miliardy drzew. Cel był szlachetny: zatrzymać ekspansję pustyń, ograniczyć degradację gruntów, walczyć ze zmianami klimatu. Efekty na pierwszy rzut oka imponowały – lesistość wzrosła z około 10 proc. powierzchni kraju w 1949 r. do ponad 25 proc. dziś, czyli obszaru większego niż cała Algieria.

Jednak, jak to zwykle bywa z gigantycznymi projektami inżynieryjnymi, rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana. Nowe badania opublikowane w prestiżowym czasopiśmie Earth’s Future ujawniają, iż masowe zalesianie fundamentalnie zmieniło obieg wody w Chinach – i nie zawsze na korzyść.

Gigantyczne sadzenie, gigantyczne konsekwencje

Aby zrozumieć skalę przedsięwzięcia, trzeba wymienić jego filary. Wielki Zielony Mur, uruchomiony w 1978 r., miał powstrzymać ekspansję pustyń Taklamakan i Gobi. Ale to dopiero początek. W 1999 r. ruszyły dwa kolejne programy: Grain for Green zachęcający rolników do zamiany pól na lasy i łąki oraz Natural Forest Protection Program zakazujący wyrębu lasów pierwotnych i promujący nowe zalesianie. Łącznie te trzy inicjatywy odpowiadały za 25 proc. globalnego przyrostu powierzchni listowia między 2000 a 2017 r. Wynik, który budził zachwyt – dopóki ktoś się temu nie przyjrzał z głębszą uwagą.

Zalesianie na taką skalę ma jeden, często pomijany efekt uboczny: drzewa i trawy zmieniają sposób, w jaki woda krąży w ekosystemie. najważniejszy jest proces zwany ewapotranspiracją – połączenie parowania wody z gleby i transpiracji, czyli jej uwalniania przez rośliny. Teoretycznie Zielona Ściana miała reaktywować cykl hydrologiczny. W praktyce jednak zwiększona ewapotranspiracja oznacza, iż więcej wody trafia do atmosfery zamiast zasilać rzeki i podziemne zbiorniki. Problem w tym, iż wyparowana wilgoć nie wraca tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Decyduje o tym wiatr.

Geografia zaniedbania

Chiny to kraj ogromnych kontrastów geograficznych i hydrologicznych. Badacze podzielili go na trzy najważniejsze regiony: wschodnią strefę monsunową, północno-zachodni obszar suchy oraz Płaskowyż Tybetański.

  • Wschód i północ (74 proc. powierzchni kraju): mimo gigantycznych nakładów na zalesianie dostępność wody spadła. Drzewa parują, a wiatr przenosi wilgoć tysiące kilometrów dalej.
  • Płaskowyż Tybetański (26 proc.): jedyny region, gdzie opady faktycznie wzrosły. Woda wyparowana z nizin wraca tu w postaci deszczu – dobra wiadomość dla Tybetu, fatalna dla reszty kraju.

To szczególnie bolesne, bo Chiny od dekad zmagają się z nierównym rozkładem zasobów wodnych. Północ kraju, gdzie mieszka 46 proc. ludności i znajduje się 60 proc. gruntów ornych, dysponuje zaledwie 20 proc. zasobów słodkiej wody. Budowa gigantycznych kanałów, które miały przekierować wodę z południa na północ, była próbą rozwiązania problemu. Ale jeżeli zalesianie sprawia, iż wilgoć koncentruje się nad Tybetem, a nie nad Pekinem czy Xi’anem, to żaden kanał nie pomoże. Chiny próbują rozwiązać kryzys wodny metodą, która ten kryzys pogłębia.

Wykres z badania przedstawia trzy główne regiony Chin i zmiany w pokryciu terenu, jakie zaszły w ciągu ostatnich dwóch dekad

Ekologiczne plany na granicy absurdu

Na tym nie koniec. W początkowych fazach projektów wybierano gatunki gwałtownie rosnące, ale kompletnie nieprzystosowane do lokalnych warunków. W piaskach pustyń sadzono topole czy sosny o płytkich systemach korzeniowych. Przetrwało zaledwie około 10 proc. drzew posadzonych w takich warunkach przez cztery dekady. Do tego dochodzi problem monokultur. Plantacje, choć skuteczne w pochłanianiu CO₂, okazały się podatne na inwazje owadów. W prowincji Ningxia azjatycki drewnojad zniszczył miliony topoli, niwecząc lata pracy i setki milionów dolarów inwestycji.

Na szczęście program ewoluuje. Nowsze fazy zalesiania skupiają się na rodzimych gatunkach traw i krzewów, które lepiej radzą sobie w suchych regionach i wymagają mniej wody niż drzewa. W niektórych miejscach, jak okolice Duolun, udało się ustabilizować wydmy i zwiększyć pokrycie roślinne.

Zazielenianie Chin wywołało ogromne zmiany w parowaniu (u góry po lewej), opadach (u góry po prawej) i dostępności wody (u dołu) w latach 2001-2020

Nie można zapominać, iż zalesianie ma też pozytywne efekty klimatyczne. Rośliny pochłaniają CO₂, a badania sugerują, iż zalesienie zmniejsza wzrost temperatury w Chinach, zwłaszcza zimą, dzięki efektom biofizycznym takim jak zwiększony albedo czy ewapotranspiracja. Ale to nie zmienia faktu, iż nie da się rozwiązać kryzysu klimatycznego kosztem kryzysu wodnego. Ekologia to system naczyń połączonych – nie można ratować planety w jednym wymiarze, niszcząc ją w innym.

To ważna lekcja dla Polski i Europy

Wnioski naukowców są jednoznaczne: każdy projekt zalesiania na dużą skalę musi uwzględniać hydrologię. Wiatr chętnie roznosi wilgoć, ale rzadko oddaje ją tam, gdzie jest potrzebna. Azja, Afryka, Ameryka Północna – wszędzie tam, gdzie pojawi się pokusa budowy zielonych murów, warto pamiętać o doświadczeniu Chin. Geoinżynieria ekosystemów bez analizy jej hydrodynamicznych konsekwencji to nie ratowanie planety, ale eksperyment na całych narodach.

Idź do oryginalnego materiału