
Im bardziej coś staje się dominujące, tym mniej skłonne jest do ewolucji. To opowieść o tym, jak Google Chrome nie tylko wygrał wojnę przeglądarek, ale też skutecznie ją zakończył. I o tym, iż ten czas pokoju może być zgubny.
Liczby nie kłamią, choć czasem wręcz szkoda. Chrome dzisiaj kontroluje oszałamiające 66,85 proc. globalnego rynku przeglądarek, co czyni go nie tyle liderem, co hegemonem. Safari z jego 17,19 proc. udziału wydaje się być jedyną rzeczywistą alternatywą, ale tylko dlatego, iż Apple skutecznie zmusza użytkowników iPhone’ów do korzystania z tego, co sam im serwuje.
Pozostałe przeglądarki to już tylko szum. Edge z 5,21 proc., Firefox z ledwie 2,39 proc., a Opera – niegdyś pionier wielu rozwiązań – z żałosnym 1,91 proc. To tak, jakby w świecie samochodów 67 proc. ludzi jeździło tym samym modelem, nie dlatego iż jest najlepszy, ale dlatego iż inni też nim jeżdżą.
W 2009 r. przeglądarka Google’a miała zaledwie 3,23 proc. rynku, ale systematycznie pożerała konkurencję osiągając dominację już około 2012 r. Internet Explorer, niegdysiejszy tyran rynku, skurczył się z 60 proc. w 2009 r. do obecnych 5,21 proc. jako Edge. Firefox, który kiedyś reprezentował nadzieję open source, upadł z poziomu 25 proc. do ledwie nieco ponad dwa procent.
Od tego czasu cmentarzysko innowacji wyłącznie rośnie

Opera to być może najlepszy przykład tego, jak rynek traktuje prawdziwą innowację – z obojętnością graniczącą z pogardą. Ta norweska przeglądarka przez lata wprowadzała rozwiązania, które później inne firmy kopiowały jako rewolucyjne nowości. Gesty myszy, blokowanie reklam, zakładki boczne, wbudowany VPN, oszczędzanie baterii – lista pionierskich funkcji Opery jest imponująca. Ale użytkownicy najwyraźniej wolą przewidywalność Chrome’a od eksperymentów norweskich wizjonerów.
Microsoft Edge, mimo heroicznych prób oderwania się od traumy Internet Explorera, również pozostaje na marginesie. Ironia jest tak gęsta, iż można by ją kroić nożem – firma, która kiedyś monopolizowała rynek przeglądarek, teraz desperacko walczy o uwagę użytkowników, oferując funkcje AI i integrację z Microsoft 365. Ale najwyraźniej trauma po latach korzystania z IE jest tak głęboka, iż choćby radykalna zmiana nie pomaga.

Brave Browser z swoim modelem nagradzania użytkowników za oglądanie reklam i natywną obsługą Tor również pozostaje ciekawostką dla entuzjastów prywatności. Jego 1-2 proc. udziału w rynku to smutny komentarz do tego, jak mało przeciętnego użytkownika interesuje jego prywatność w sieci.
Arc – requiem dla ambicji
Żaden przykład nie ilustruje lepiej tragedii innowacji w świecie przeglądarek niż historia Arca. The Browser Company stworzyło coś, co można śmiało nazwać najbardziej innowacyjną przeglądarką od lat. Zakładki po boku, przestrzenie do organizacji pracy, elegancki design, inteligentne funkcje zarządzania kartami – Arc było wszystkim, czego Chrome nigdy nie próbował być.

Recenzenci technologiczni pisali o Arc w superlatywach, użytkownicy chwalili jego funkcjonalność, a społeczność entuzjastów rosła w siłę. Ale jak się okazało entuzjazm kilkudziesięciu tysięcy power userów to za mało, by utrzymać rozwój przeglądarki. W maju The Browser Company ogłosiło, iż kończy aktywny rozwój Arca tłumacząc to prostymi słowami CEO Josha Millera: dla większości ludzi Arc było po prostu zbyt różne, z zbyt wieloma nowościami do nauki, przy zbyt małej korzyści. Statystyki użytkowania Arc były bezlitosne – tylko 5,52 proc. użytkowników miało więcej niż jedną przestrzeń roboczą, zaledwie 4,17 proc. korzystało z Live Folders, a mniej niż 1 proc. używało Calendar Preview.
Przyszłość należy do AI – ale czy to wystarczy?
Wobec tej stagnacji niektóre firmy stawiają na jedyną siłę, która może zakłócić istniejący porządek – sztuczną inteligencję. The Browser Company, nie mogąc przekonać ludzi do Arca, rozwija teraz Dię – przeglądarką z AI w centrum interfejsu. Dia to w zasadzie Chrome z chatbotem na boku, ale takim, który może analizować wszystkie otwarte karty, pomagać w pisaniu i wykonywać zadania na podstawie poleceń w języku naturalnym.

Perplexity AI idzie jeszcze dalej z przeglądarką Comet, która ma oferować agentyczne wyszukiwanie – czyli AI, które samo wykonuje zadania w sieci w imieniu użytkownika. Brzmi to jak science fiction, ale być może to właśnie ten rodzaj radykalnej zmiany, jakiej potrzeba, żeby wyrwać rynek z letargu.
Problem w tym, iż choćby te przeglądarki AI bazują na Chromium – silniku Google’a. To trochę jak próba rewolucji przy użyciu broni wroga. Czy rzeczywiście innowacja może powstać na fundamencie dominującego już rozwiązania?
Niebezpieczne czasy pokoju
Prawda jest taka, iż tzw. wojny przeglądarek już się skończyły, a Google wygrał je tak totalnie, iż nikt choćby nie ogłosił końca konfliktu. Chrome nie stał się dominujący dlatego, iż jest najlepszy – stał się najlepszy, ponieważ jest dominujący. Im więcej ludzi używa Chrome’a, tym więcej deweloperów optymalizuje pod niego strony, tym bardziej opłaca się używać Chrome’a.

Wyniki badań z University of Illinois pokazują, iż 83 proc. funkcji przeglądarek jest używanych przez mniej niż 1 proc. najpopularniejszych stron internetowych. To oznacza, iż większość innowacji to de facto balast – funkcje, które nikt nie używa, ale które zwiększają złożoność kodu i powierzchnię ataku dla hakerów.
Może więc stagnacja przeglądarek to nie problem, ale naturalna ewolucja? Może osiągnęliśmy punkt, w którym przeglądarka to już tylko narzędzie do wyświetlania stron, a prawdziwa innowacja przeniosła się gdzie indziej?
W poszukiwaniu następnej rewolucji
Obserwując obecny stan rynku przeglądarek trudno oprzeć się wrażeniu, iż jesteśmy świadkami końca pewnej epoki. Pytanie brzmi: czy AI rzeczywiście przyniesie nową erę innowacji, czy też tylko doda kolejną warstwę złożoności do i tak już przeładowanych aplikacji? Czy Dia i Comet to pionierzy nowego wieku, czy kolejne Arki skazane na zapomnienie?
Historia technologii uczy nas jednego – monopole zawsze wyglądają niezniszczalnie, dopóki nie nadejdzie coś całkowicie nieoczekiwanego. Może to będzie AI, może coś zupełnie innego. Ale jedno jest pewne – obecna stagnacja nie może trwać wiecznie. choćby Chrome kiedyś będzie musiał ustąpić miejsca czemuś lepszemu. Pytanie tylko brzmi: kiedy i czy my, użytkownicy, będziemy na tyle odważni, żeby to czegoś spróbować.