W wywiadzie dla Money.pl, wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski ostrzegł, iż Polska od dłuższego czasu znajduje się w stanie cyfrowej wojny, przede wszystkim z Rosją. Dotknął także tematu podatku cyfrowego.
W ostatnich miesiącach Krzysztof Gawkowski coraz dosadniej wypowiada się w temacie tzw. podatku cyfrowego, a więc daniny, która byłaby zabezpieczona przed zwyczajową dla, głównie amerykańskich korporacji internetowych, metodą uciekania przed opodatkowaniem na rynku lokalnym. Nie jest bowiem tajemnicą, iż cyfrowi giganci, dzięki swojej skali, transferują zyski poza lokalne rynki. Rzecz dotyczy głównie korporacji amerykańskich (co ciekawe, np. chiński Huawei ze swojej działalności w Polsce rozlicza się nad Wisłą, a nie nad Jangcy czy Huang He). W poniższym artykule przyglądam się szansie na wprowadzenie podatku cyfrowego i przeszkodom, jakie twórcy projektu muszą przezwyciężyć.
Minister Cyfryzacji odniósł się w przytoczonym wywiadzie m.in. do tematu podatku cyfrowego. Nie po raz pierwszy zresztą, ponieważ od kilku miesięcy retoryka Krzysztofa Gawkowskiego na ten temat jedynie przybiera na sile i intensywności. Ledwie parę tygodni temu praktykę unikania opodatkowania Wicepremier nazwał “okradaniem Polaków”, teraz określił ją mianem szantażu.
“Ministerstwo Cyfryzacji będzie dalej nad tym (red. podatkiem cyfrowym) pracowało, bez względu na decyzje w ramach Unii Europejskiej” – powiedział Krzysztof Gawkowski, odnosząc się tym samym do zeszłotygodniowego układu UE-USA, w ramach którego Ursula von der Leyen, Przewodnicząca Komisji Europejskiej, adekwatnie podała Europę na tacy prezydentowi USA, Donaldowi Trumpowi. Chociaż pełna treść umowy nie jest udostępniona publicznie (zawiera bowiem komponent obronny), znane ustalenia są adekwatnie poddaniem się szantażyście z Białego Domu.
Czy w takich warunkach i w takim, uległym wobec USA klimacie politycznym w UE, istnieje w praktyce chociaż cień szansy na wprowadzenie podatku cyfrowego? Osobiście szczerze w to wątpię, zwłaszcza, iż polska klasa polityczna od dekad ma wysoce serwilistyczny stosunek do Waszyngtonu. Niemniej jednak polityk Lewicy potwierdził, iż za dwa tygodnie (czyli jeszcze w sierpniu) Ministerstwo Cyfryzacji przedstawi projekt modelu podatku cyfrowego, a na takie działanie posiada “zielone światło” od premiera. To o tyle interesujące, iż Donald Tusk w sprawie podatku cyfrowego lawirował, nigdy nie udzielając konkretnej odpowiedzi.
Kiedy, zdaniem wicepremiera Gawkowskiego, miałby wejść podatek cyfrowy? Otóż polityk Lewicy podaje rok 2027, jako prawdopodobny rok wejścia takiego prawa. W 2025 roku miałby być gotowy projekt ustawy, w 2026 powinny odbyć się prace rządowe i procedowanie projektu w sejmie, a w 2027 miałaby ona wejść w życie. jeżeli jednak spojrzymy np. na projekt nowelizacji ustawy o Krajowym Systemie Cyberbezpieczeństwa, który, jeżeli wszedłby w życie w aktualnie proponowanej formie, mógłby dotknąć interesów innego globalnego mocarstwa tj. Chin, to dojdziemy do wniosku, iż tempo prac, jakie przewiduje Minister Cyfryzacji, jest nad wyraz optymistyczne.
Czy podatek cyfrowy ma w ogóle szanse na wejście w życie?
Aby w ogóle móc zakładać wejście w życie jakiegoś prawa, trzeba zastanowić się nad tym, jakie ma ono szanse na przebrnięcie przez proces legislacyjny. O ile samo powstanie projektu w 2025 roku jest możliwe – wystarczy np. przyglądać się rozwiązaniom, które wprowadziły już Hiszpania, Francja czy Włochy (i, co potwierdza Minister w wywiadzie dla Money.pl, rzeczywiście jest badane przez twórców projektu), to dalsze kroki mogą być zdecydowanie trudniejsze do realizacji.
Pierwszym z nich jest zdobycie większości w obu izbach Parlamentu. Oczywiście, trudno jest wyrokować jak zagłosują, najpierw Posłowie, później Senatorowie, ale można pokusić się o pewne przewidywania. Premier Donald Tusk na tę chwilę nie podejmował tego tematu zbyt często. Zapytany o podatek cyfrowy w marcu 2025 powiedział „Może te podatki nałożymy, a może nie nałożymy”. Taka niejednoznaczność w czasie trwania kampanii prezydenckiej była oczywiście zrozumiała. Niemniej od wyborów minęły już dwa miesiące i chyba czas, aby premier nie ukrywał już swojej opinii w tej kwestii. Póki premier nie wyrazi swojej opinii, inni politycy KO prawdopodobnie także będą milczeć.
Liderzy największej partii opozycyjnej, Prawa i Sprawiedliwości, adekwatnie unikają tematu. I mają ku temu powody, bo w 2019 roku, a więc kiedy PiS było u władzy, jedna wizyta wiceprezydenta USA, Mike’a Pence’a w Warszawie, “rozwiązała problem” ambicji polskiego rządu, by podatek cyfrowy wprowadzić. „Stany Zjednoczone wyrażają głęboką wdzięczność z powodu odrzucenia propozycji podatku od usług cyfrowych, który utrudniły wymianę handlową pomiędzy naszymi krajami” – powiedział wówczas wiceprezydent USA. Oficjalną narracją przez kolejne lata było to, iż ponieważ Unia Europejska ma w planach wprowadzenie rozwiązania jednolitego dla państw Wspólnoty, to nie ma sensu procedować prawa krajowego w tym zakresie. Narracja ta nie jest zresztą już aktualna, bo w ramach “strategii” ulegania Trumpowi, UE zarzuciła wiosną tego roku projekt europejskiego podatku cyfrowego.
Trzecia w tej chwili siła polityczna w Polsce, Konfederacja, zwykle przeciwna opodatkowaniu w jakiejkolwiek formie, w kwestii podatku cyfrowego nie ma jednolitego stanowiska. “Szara eminencja” tego środowiska, Przemysław Wipler, przyznał natomiast, iż „W szczegółach będziemy się wypowiadać, kiedy zobaczymy projekt, ale co do zasady popieramy opodatkowanie wielkich korporacji, które prowadzą tu działalność”.
Polska 2050, formacja, która współtworzy koalicję rządową, ustami Wiceministra Cyfryzacji, Michała Gramatyki, także popiera wprowadzenie podatku cyfrowego. „Potrzeba uchwalenia podatku cyfrowego w mojej ocenie istnieje” – powiedział polityk w Radiu ZET w kwietniu br. Dodał, iż ostateczna decyzja zależy od woli rządzących oraz wskazał, iż to polski parlament będzie decydować o ewentualnym wprowadzeniu takiego rozwiązania.
Najbardziej wyraziste zdanie w kwestii podatku cyfrowego mają jednak politycy lewicy, zarówno tej pisanej z wielkiej litery, jak i partii Razem. Adrian Zandberg, lider Razem, jeszcze w 2020 roku mówił: “Uważamy, iż cyfrowi giganci powinni się podzielić zyskami ze społeczeństwem; płaciliby 7% od działalności na terenie Polski”. Magdalena Biejat, w trakcie kampanii prezydenckiej, weszła choćby w polemikę na temat podatku cyfrowego z Tomem Rose’m, nominowanym przez Donalda Trumpa na ambasadora USA w Polsce. Kiedy ów napisał na X: „To niezbyt mądre! Autodestrukcyjny podatek, który tylko zaszkodzi Polsce i jej relacjom z USA. Prezydent Trump również odpowie (…) Odwołajcie podatek, aby uniknąć konsekwencji!”, polityczka Lewicy odpowiedziała: “Chciałabym bardzo mocno powiedzieć: Polska nie jest niczyją kolonią, nikt nie będzie nam mówił jakie podatki możemy wprowadzać, a jakich nie”. Dodała także, iż podatek cyfrowy nie jest wymierzony w USA, a „jest po prostu zwykłym rozwiązaniem”, które wprowadziło wiele państw europejskich.
Jest też oczywiście Krzysztof Gawkowski, polityk Lewicy, wicepremier i Minister Cyfryzacji, który wyraźnie stoi na stanowisku, iż opodatkowanie cyfrowych gigantów jest w interesie Polski. Od kiedy UE zarzuciła prace nad rozwiązaniem europejskim, coraz częściej z Ministerstwa Cyfryzacji płynie stanowczy głos za wprowadzeniem tego typu daniny. “Mamy odwagę mówić, iż podatek cyfrowy trzeba w Polsce wprowadzić, bo to jest podatek równościowy. Niepłacenie go przez wielkie korporacje jest okradaniem polskich obywateli z ich pieniędzy” – powiedział Minister Cyfryzacji w lipcu, w programie “Tłit” Wirtualnej Polski.
W typowym więc dla polityki “liczeniu szabel” można założyć, iż projekt mógłby uzyskać akceptację Sejmu. Niejednoznaczne stanowisko KO nie byłoby przy tym problemem… chyba, iż do gry weszłaby klasyczna już “plemienność” polskiej sceny politycznej, w ramach której nad dobrymi choćby projektami nie głosuje się wspólnie z przeciwnikiem politycznym. Tego jednak, wobec napięć w środowisku partii tworzących koalicję rządową, przewidzieć się nie da. Załóżmy więc, iż Sejm ów projekt akceptuje. Co dalej? Największa przeszkoda w całym procesie.
I nie, nie mam na myśli ani akceptacji przez Senat, ani choćby podpisu Prezydenta (chociaż o tym dalej). Mam na myśli głos nieraz najważniejszego przedstawiciela władzy w Polsce, głos płynący z Alei Ujazdowskich 29 w Warszawie. Nie ma co kryć, polscy politycy, ktokolwiek by u władzy w naszym kraju nie był, traktują często słowa z Ambasady USA jako wytyczne. I chociaż można się zżymać na ten fakt, przyrównując taką formę prowadzenia polityki do kolonialnego państewka czy “republiki bananowej” (“jabłkowej” w naszym przypadku), to położenie geograficzne Polski władzom w Warszawie, w przynajmniej poważnym stopniu, krępuje ręce. “Sojusz” (nieco feudalny w swoim charakterze) z USA jest, wobec sąsiedztwa Rosji, koniecznością większą dla Polski niż np. Francji, Hiszpanii, Włoch czy Austrii – państw europejskich, które podatek cyfrowy wprowadziły.
“Ale przecież artykuł piąty NATO” – powie ktoś, idealistycznie patrząc na politykę i układy międzynarodowe. To prawda, jesteśmy członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, co, w teorii, powinno gwarantować nam bezpieczeństwo w sytuacji oficjalnego już, tzw. kinetycznego ataku Rosji na Polskę (ataki bowiem tak naprawdę mają miejsce od dawna, głównie w obszarze cyfrowym). Tyle tylko, iż aktualne władze w Waszyngtonie raczej nie czują się zobligowane do szanowania umów i układów, chyba, iż te przynoszą im bezpośrednie korzyści. A trzeba pamiętać, iż osławiony artykuł piąty Paktu Północnoatlantyckiego mówi, iż w przypadku ataku, każdy członek NATO musi podjąć działania, które uzna za konieczne, aby przywrócić i utrzymać bezpieczeństwo obszaru północnoatlantyckiego. Może, ale wcale nie musi, obejmować to użycie siły zbrojne. Oznacza to tyle, iż razie zaognienia sytuacji Polska może otrzymać wsparcie w postaci rakiet i czołgów, lub wyrazów ubolewania i sankcji.
Ten geopolityczny fragment układanki jest, moim zdaniem, konieczny, by wyjaśnić mój sceptycyzm wobec skuteczności (nie samej idei) wprowadzenia podatku cyfrowego w Polsce. USA chronią swoje interesy, w tym interesy amerykańskich firm na całym świecie. Na Polskę i inne kraje regionu, mają natomiast przemożny wpływ, ponieważ, mówiąc wprost, nasza egzystencja jako państwa, może być zagrożona, bo jako sąsiada mamy nieprzewidywalne państwo gangsterskie. Serwilistyczną wobec USA polityką “płacimy” więc za ochronę.
Wróćmy jednak na krajowe podwórko. W tym rozważaniu celowo pominąłem ostatni etap, a mianowicie prezydenta. Dlaczego? Wybrany dzięki poparciu Prawa i Sprawiedliwości Karol Nawrocki jest wciąż politycznym “kotem w worku”. Nie wiemy, tak naprawdę, czy będzie posłusznym woli partii, czy chce raczej stanowić niezależny ośrodek władzy. Z wypowiedzi i gestów w odniesieniu do naszego “patrona” zza Atlantyku, nowomianowany prezydent przejawia jednak zwykle dość jednoznaczne uwielbienie. Dlatego nie spodziewałbym się podpisu Karola Nawrockiego pod ustawą wprowadzającą podatek, który godziłby w interesy firm amerykańskich w Polsce.
Reasumując, mimo dobrej woli Ministra Cyfryzacji, spodziewam się, iż temat podatku cyfrowego będzie “kiszony” podobnie jak KSC. Kolejne projekty, nowe wersje, przeciągający się proces. Ostatecznie nigdy nie wejdzie w życie. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, iż amerykańscy giganci cyfrowi będą rozliczać się z fiskusem w Irlandii, jak to ma miejsce obecnie, a nie w miejscach, skąd owe zyski realnie pochodzą.