Mało jest niestety tego w mojej branży. Znam kilka takich osób, które uprawiając informatyczny stand-up pełen sucharów przemycają wiedzę słuchaczom. Ale jest ich mało. A programowanie to przecież taka interesująca dziedzina! Kiedyś uczyliśmy grupę 30 dorosłych (głownie kobiet) programować w ramach warsztatów Code Carrots. I te poważne osoby, pracujące na różnych odpowiedzialnych stanowiskach budowały wirtualne burgery, zrzucając sałatę na ser, albo odwrotnie. Potem jeszcze ganiały za kulkami Sphero, czyli małymi robotami, których głównym przeznaczeniem jest turlanie się w różne strony i zmiana kolorów. Śmiechom nie było końca!
Niestety rzadko widzę taką dziecięcą euforia w codziennej pracy (chyba, iż jest pizza Friday, albo owocowy wtorek), a już na konferencjach to w ogóle. Nigdy nie zrozumiem, czemu na przerwie konkurs czytania kodu cieszy się większym zainteresowaniem, niż zajęcia jogi, albo stanowisko z drinkami z palemką xD W salach wykładowych wcale nie jest lepiej. Poza niektórymi wyjątkami, bardzo poważni prelegenci przekazują suchą wiedzę jeszcze bardziej poważnym słuchaczom. Ile nowych rzeczy można wchłonąć w takich warunkach?
Moim zdaniem IT potrzebuje więcej pluszu. Upuszczenia powietrza i większego luzu w pracy. I po pracy. Kiedy uczymy się nowych rzeczy, to najczęściej narzucamy sobie ambitny grafik i mamy do siebie pretensje, jeżeli coś nie idzie zgodnie z planem. A może by tak dać się ponieść i poeksperymentować? Na skuteczność takich działań mam tylko "dowód anegdotyczny", ale i tak się nim podzielę, bo u mnie działa. Kiedy uczę się z jakiegoś tutoriala i przechodzę kolejne kroki, zapamiętuję trochę. Kiedy natomiast eksperymentuję i na przykład automatyzuję czynności, które mogłabym robić manualnie, uczę się dużo więcej. choćby jeżeli na początku polega to na kopiowaniu ze StackOverflow, w pewnym momencie umiem już na tyle dużo, iż mogę dopisywać kolejne rzeczy samodzielnie. Może to dlatego, iż dużo bardziej się angażuję? Czy potwierdzisz moją anegdotyczną tezę, czy ją obalisz?