Faktem i rymem przeciw atrazynie. Afera wokół Syngenty

ciemnastrona.com.pl 2 lat temu

Na tym blogu piszę głównie o sprawach cyfrowych. Tym razem będzie inaczej, bardziej biologiczno-chemicznie.

Świat wirtualny jest wszak jedynie nakładką na ten rzeczywisty. jeżeli przez kilka dni nic nie zjemy i nie wypijemy, to sobie w żaden komputer już więcej nie poklikamy.

I właśnie o sprawach wokół żywności będzie w tym wpisie. Przedstawię aferę, która mnie ostatnio zafascynowała – związaną z wodą pitną w USA, koncernem chemicznym Syngenta oraz ich kontrowersyjnym środkiem chwastobójczym, atrazyną.

Uwaga

Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji poznać bloga, to wyjaśnię na wstępie jedną rzecz – dość mocno gardzę teoriami spiskowymi i świrkozą. Co zresztą od początku niezmiennie głosi stopka bloga.
Na jego łamach nie ma wielkich spisków. Nie ma wielkich planów. Tylko firmy działające w swoich egoistycznych interesach. Co, wbrew oczekiwaniom, jakoś nie prowadzi do zatrzymania się w stanie równowagi.

Pod tym kątem spojrzę również na tę aferę. Nie żadne spiski, tylko chciwość jednej konkretnej firmy. Jak okoliczny warsztat wylewający smary na pole, żeby uniknąć ich utylizacji. Tylko skala nieco większa.

Przy okazji zyskamy wgląd w metody, do jakich potrafią się posunąć wielkie korporacje, żeby chronić swój wizerunek.
Będzie trochę suspensu, trochę humoru, a choćby rapowe dissy. Zapraszam do lektury! :smile:

Wprowadzenie

Zanim przejdziemy do sensacyjnej historii, przyda nam się trochę kontekstu.

Atrazyna

Wyobraźmy sobie, iż jesteśmy rolnikami. Mamy wielkie pole, które chcemy obsiać kukurydzą.

Wiemy jednak, iż po jego obsianiu różne upierdliwe chwasty wmieszają się między nasze rośliny. Będą gwałtownie rosły na żyznej ziemi, kradnąc im zasoby i światło.

Gdyby to był domowy ogródek, to moglibyśmy po prostu się trochę poschylać i wyrwać je wszystkie. Ale to niezbyt realna metoda dla naszego pola, liczącego kilkadziesiąt hektarów.
To może zatrudnić pracowników? Tylko iż to koszty, do tego musielibyśmy mieć tych rąk do pracy naprawdę sporo.

W związku z tym kusi nas rozwiązanie chemiczne – skropić wszystko substancją, która nie pozwoli chwastom wyrosnąć. Tak zwanym środkiem chwastobójczym, czyli herbicydem. Powinien on:

  1. zabijać chwasty,
  2. nie zabijać naszej kukurydzy,
  3. być w miarę odporny na warunki atmosferyczne.

    Dzięki temu nie będziemy musieli go zbyt często nakładać; nie powinien mieć skłonności do odparowywania na słońcu i szybkiego rozpuszczania się w wodzie.

Chemicy dość wcześnie wyszli naprzeciw tym potrzebom, przedstawiając w 1958 roku atrazynę. w uproszczeniu ATZ.
Bardzo gwałtownie zyskała popularność; jest stosowana w wielu zakątkach świata. W samym USA każdego roku zużywa się jej dziesiątki milionów kilogramów.

I nie dziwota, bo atrazyna posiada wszystkie cechy idealnego herbicydu, przynajmniej dla kukurydzy i kilku innych gatunków.
Zabija chwasty, podkradając im elektrony potrzebne do fotosyntezy. Nie ubija naszych roślin. Zaś w czasie deszczu nie rozpuści się z taką łatwością jak sól czy cukier. Co najwyżej popłynie z prądem, jak krople tłuszczu.

Syngenta

Powitajmy głównego antagonistę tej historii! To spółka specjalizująca się w chemii rolniczej i biotechnologii. Producenci atrazyny.

Powstali z połączenia rolniczych działów korporacji Novartis oraz AstraZeneca w 2000 roku. Siedziba firmy znajduje się w Bazylei, w Szwajcarii, ale działają na całym świecie. Mają na swoim koncie imponującą liczbę przejęć.

Wpływy? Znaczące. Są drugim największym producentem środków chwastobójczych na świecie – zaraz po kontrowersyjnym Monsanto.
W 2017 roku Syngenta została przejęta przez ChemChina za 43 miliardy dolarów, co stanowiło najdroższe przejęcie w historii Chin. Aktualnie przymierza się do wejścia na chińską giełdę w Szanghaju, co jednak nieco przesunęło się w czasie. Możliwe iż nastąpi w tym roku.

Nas natomiast niezbyt interesuje chiński aspekt działalności. Cała historia zaczyna się dużo wcześniej, gdy jeszcze Syngenta była częścią Novartisu, i rozgrywa się w USA.

Wystarczy, iż zapamiętamy, iż są bardzo, bardzo dużą korporacją. Jest im na rękę, żeby w rolnictwie jak najczęściej korzystało się z ich chemii.

Luźna anegdota: niedawno prezes Syngenty skrytykował koncept żywności organicznej, obciążając ją winą m.in. za głód w Afryce i emisje CO2.
Powiedział jednak, iż dopuszcza formę hybrydową, która korzystałaby z paru aspektów rolnictwa organicznego, ale wspierała je chemią i roślinami GMO (obie te rzeczy ma w swojej ofercie Syngenta). Jednocześnie zaprzeczył, jakoby jego pogląd wiązał się z interesami firmy.

EPA i kwestie bezpieczeństwa

Pewnym potencjalnym problemem atrazyny jest to, iż ma wpływ na układ hormonalny (mówiąc bardziej naukowo: jest substancją endokrynnie czynną).
Drugim problemem jest jej wytrzymałość. Spływając z pól, może trafiać do rzek i zbiorników wodnych. Utrzymuje się na tyle długo, iż ma czas choćby przenikać przez glebę i dostawać się do wody pitnej.

Z tego względu substancja znalazła się na oku amerykańskiej EPA (Environmental Protection Agency), agencji zajmującej się ochroną środowiska.

Prywatne przedsiębiorstwa lubią mieć takie sytuację pod kontrolą i same chętnie zlecają badania, zanim agencje rządowe zakończą swoje dochodzenie.
Dzięki temu mają czas się przygotować na ewentualne trudności i nie muszą robić buźki jak zdziwiony Pikachu, kiedy administracja zakaże stosowania ich produktów. Taka forma samonadzoru.

Tak zrobiła również Syngenta – jeszcze jako Novartis – kiedy w 1997 roku zatrudniła Tyrone’a Hayesa jako niezależnego konsultanta, mającego badać efekty uboczne atrazyny w ramach projektu nazwanego EcoRisk. Tylko iż kooperacja nie poszła po ich myśli.

W ten sposób zaczęła się nasza historia.

Pierwsze wyniki badań

Tyrone Hayes uniósł żabę na wysokość oczu, przyglądając się jej zaniepokojonym wzrokiem. Wierzchem dłoni otarł z czoła krople deszczu.

…Dobra, wróć. Nie wiem, czy padał wtedy deszcz. Równie dobrze odkrycie mogło nastąpić pod dachem, w laboratorium. Ale jakiś storytelling być musi :wink:

Faktem jest natomiast, iż praca Hayesa wiązała się z przyglądaniem się żabom. Jako pracownik Uniwersytetu w Berkeley był specjalistą od układu hormonalnego płazów.

Dlaczego żaby są ciekawym okazem do badania? Jak wyjaśnia Hayes: bo dzieciństwo spędzają w wodzie, niechronione przed otoczeniem. Nie są w stanie regulować temperatury ciała, nie osłania ich żaden worek owodniowy ani skorupka jajka. W dodatku ich okres godowy pokrywa się z sezonem na opryskiwanie pól atrazyną.

Zatem na ich przykładzie można łatwo określić, czy popularny herbicyd przedostający się do wody może mieć negatywny wpływ na organizmy.

Zapewne nie przekłamuję też rzeczywistości, pisząc o zaniepokojonym wzroku Hayesa.
Natrafił bowiem na coś, czego się nie spodziewał – woda z atrazyną niszczyła żabom układ hormonalny, drastycznie zmniejszając proporcje testosteronu (męskiego hormonu płciowego) kosztem estrogenu (hormonu żeńskiego).

Spadała ilość plemników produkowanych przez żabie samce. U części z nich wykształcały się żeńskie narządy płciowe albo ich zalążki. Niektóre choćby wytwarzały skrzek (jajka z kijankami).

U góry żabie gonady pod mikroskopem, widoczny wyraźny spadek w ilości plemników. Pod spodem wykres pokazujący spadek przeciętnych poziomów testosteronu.
Źródło: wykład i artykuł Hayesa.

Kiedy Hayes dzielił się swoimi obawami z kierownictwem projektu, nie spotkał się z zaniepokojeniem. Sugerowano raczej, żeby nie poświęcał temu tyle uwagi. Zniechęcony, zakończył współpracę w roli konsultanta i rozpoczął własne badania nad żabami.

Korporacji się to nie spodobało. Od początku zaczęli wytykać Hayesowi najdrobniejsze błędy. Jak wspomina jeden ze znajomych naukowca, opisując uwagi pewnego konsultanta wysunięte w 2001 roku:

Kilka drobnych błędów przedstawiono w taki sposób, jakby były końcem świata. Od czterdziestu lat jestem związany ze środowiskami naukowymi i nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego. Oni mieli Tyrone’a na celowniku.

Źródło: New Yorker. Tłumaczenie moje.

Hayes i współpracownicy mimo to doprowadzili badania do końca i opublikowali w 2002 roku artykuły naukowe. W dwóch poważnych czasopismach:

Choć badania Hayesa były poświęcone żabom, mówił wprost, iż może mieć to przełożenie na inne organizmy. Powoływał się m.in. na cudze badania nad szczurami, u których również atrazyna wpływała na gospodarkę hormonalną.

Podkreślał, iż badane żaby nie były wystawione na działanie wysokich, nierealnych stężeń atrazyny. Jej ilość była wręcz trzydzieści razy niższa niż ta dopuszczana przez EPA.

A u ludzi? Choć wyniki dla żab i szczurów niekoniecznie mają przełożenie jeden do jednego, naukowiec uważał, iż zachwianie proporcjami hormonów może mieć konsekwencje. Na przykład tworzyć warunki do rozwoju raka piersi, poronień, zaburzeń płodności.

Hayes nie poprzestał na publikacji badań i aktywnie popularyzował ich wyniki. W ten sposób rozpoczęła się walka naukowca z korporacją.

Walka z Syngentą

Po publikacji artykułów Hayes jeździł po świecie, przedstawiając wyniki swoich badań. W międzyczasie został profesorem. Na jego wykładach zwykle był obecny przedstawiciel Syngenty, rozdający ulotki polemizujące z jego stwierdzeniami.

Trwało to i trwało. Niektórzy znajomi Hayesa odnosili wrażenie, iż zaczyna popadać w paranoję – zapisywał informacje na kilku różnych dyskach, prosił czasem asystentów o pisanie do niego z osobnego maila, nosił ze sobą dyktafon.

Ale na chwilę przeskoczymy sporo do przodu, do roku 2012. Zakończył się wtedy ośmioletni spór sądowy. Mieszkańcy dwudziestu trzech miejscowości oskarżali Syngentę o skażenie atrazyną wód gruntowych.

Proces rozpoczął się krótko po doniesieniach Hayesa. Przypadek? Nie sądzę! Prawnik reprezentujący poszkodowanych mówił wprost, iż badania Hayesa odegrały w sprawie dużą rolę.

Syngenta poszła na ugodę, ponosząc koszty filtrowania wody w wysokości 105 mln dolarów. Przypomnę: ugoda nie równa się przyznaniu się do winy. Więc za ten fakt akurat ich nie złapiemy.

Natomiast w toku procesu sąd hrabstwa Madison odtajnił i upublicznił część wewnętrznych maili i dokumentów Syngenty – w realiach amerykańskich taki etap gromadzenia dowodów nazywamy discovery. Rzuciły one nowe światło na sprawy wokół Hayesa.

Okazało się, iż wiele oskarżeń i obaw naukowca znalazło potwierdzenie w dokumentach sądowych. Oto przykłady niektórych notatek pani Ford, szefowej działu komunikacji w Syngencie:

Źródło: dokumenty sądowe pozyskane przez 100Reporters.

Trudno się rozczytać? Bez obaw! Zestawmy wybrane notatki (które oznaczę kolorem czerwonym) z wydarzeniami z rzeczywistości.
TH to skrót od Tyrone Hayes. Tam, gdzie nie wskazuję wprost źródeł, przytaczam fragmenty z artykułów NewYorkera lub 100Reporters.

bringing in customers as fellow “bad guys”,
systematic rebuttals of all TH appearances

Punkt drugi potwierdzał, iż Hayes cały czas miał mieć „ogon”. Wyobraźmy sobie taką scenę: kończy swój wykład o atrazynie, a wtedy z tyłu wstaje klakier i mówi z uśmieszkiem coś umniejszającego.
„Gratuluję panu Hayesowi talentu scenicznego, interesująca historyjka. A teraz pozwolą państwo, iż wypowie się nauka”. I rozdaje firmowe broszury.

Fakt, iż Hayes był regularnie nachodzony, potwierdziła choćby rzeczniczka firmy. Korpojęzykiem stylizowanym na troskę i jedność z farmerami:

It’s in our best interest, and farmers’, that we have the opportunity to counter his outrageous accusations

Hayes nie pozostawał im dłużny i kontratakował w mailach, przyznając między innymi, iż udało mu się kiedyś przechwycić notatki reprezentanta firmy:

“As long as you followin me around, I know I’m da sh*t,” he wrote. “By the way, yo boy left his pre-written questions at the table!”

Niepoważne? Być może! Ale wczujmy się w człowieka, którego wypowiedzi ciągle próbuje się nachalnie kwestionować. Czasem trzeba wyrzucić z siebie irytację. Zresztą Hayes zachowywał pewien ironiczny dystans.

Proactive communication of our science,
education of audiences

Działania PR-owe i wyjaśniające były bardziej związane z pozwem zbiorowym o skażenie wody niż z Hayesem, wobec którego przyjęli bardziej agresywne metody. Ale obie sprawy toczyły się równolegle, więc warto o tym też wspomnieć.

Na przestrzeni lat Syngenta zaangażowała co najmniej cztery firmy zajmujące się PR-em. Były wśród nich:

  • White House Writers Group (WHWG) z Waszyngtonu

    (zatrudniająca rzekomo osoby, które tworzyły wcześniej przemowy prezydenckie. Według faktur otrzymali od Syngenty w latach 2010 i 2011 ponad 1,6 mln dolarów);

  • Jayne Thompson & Associates;
  • McDermott, Will & Emery.

Źródło: artykuł Truthout.

W 2009 roku w New York Timesie ukazał się artykuł z serii „Toxic Waters”, pokazujący iż stężenie atrazyny często skacze w porze oprysków, przekraczając dozwolone normy. Autor nawiązuje też do badań nad wpływem substancji na wady genetyczne u noworodków.

Odtajnione maile pokazały, iż Syngenta zaraz po wydaniu tego artykułu planowała wyszukać w nim nieścisłości i podważyć jego wiarygodność.

Ich „neutralną ekspertką” została Elizabeth Whelan, prezes organizacji American Council on Science and Health (dosł. Amerykańska Rada ds. Nauki i Zdrowia).
Nazwa brzmi profesjonalnie, jak coś rządowego? Tymczasem to firma całkiem prywatna. Przyjmuje finansowanie głównie od gigantów branżowych.

Whelan wystąpiła w telewizji MSNBC i ogłosiła, iż artykuł z Timesa nie był oparty na nauce i że, jako specjalistka od zdrowia publicznego, martwi się nagłaśnianiem zmyślonych zagrożeń na okładce gazety.

Inną gazetą, z którą Syngenta miała na pieńku, był Huffington Post. W mailach dyskutowali o tym, czy znalazłby się w redakcji jakiś zaufany człowiek, za pomocą którego „przestaliby obrywać od wszystkich na garnuszku tej gazety”.

Gretchen Goldman z organizacji Center for Science and Democracy zrobiła małe zestawienie pokazujące podobieństwa między działaniami Syngenty a metodami branży tytoniowej.

Nie była to zresztą wyłącznie inspiracja. Firma skorzystała z usług Stevena Milloya – blogera, który wcześniej kwestionował inne kwestie środowiskowe i zdrowotne związane z produktami wielkich firm. W tym szkodliwość palenia biernego.

blog psychology,
Should exploit Hayes’ faults/problems

Jak widzieliśmy, Hayes potrafił nie przebierać w słowach. Wymieniając maile z Syngentą, stosował ironię, trochę zjadliwości. Czasem cytował rapowe piosenki, a czasem wymyślał coś własnego.

you talkin’ ‘bout my wealth
say you worried ‘bout yo health
cuz your bp goes up with your loathing
maybe you should settle down
…stop following me around
and bow down to the wolf in black clothing

Źródło wszystkich rapsów: maile Tyrone’a Hayesa.
Tutaj nawiązuje prawdopodobnie do siebie i czarnych ciuchów, które lubił nosić.

Jego wypowiedzi publicznie krytykuje parę stronek, które oficjalnie do żadnych powiązań z Syngentą się nie przyznają i stylizują się na niezależne zrzeszenia rolników. Chwalą atrazynę i przedstawiają ją jako filar gospodarki. Mają choćby uśmiechniętą żabę:

Źródło: AgSense.

Jedną z takich organizacji, bodaj najbardziej jaskrawą w swoich działaniach, jest AgSense. Mają choćby artykuł na temat Hayesa, w którym przytaczają jego wypowiedzi.

Sugerują, iż wszystkie były pisane nieironicznie i świadczą o niestabilności naukowca oraz jego manii wielkości. Na koniec lamentują: „Dlaczego ktokolwiek przez cały czas uważa Hayesa za rzetelne źródło w sprawach atrazyny?”.

Kontra Hayesa? W wolnym tłumaczeniu: „Miło mi, iż tyle osób ma dzięki mnie pracę”.

Ciekawostka

Oprócz Hayesa firma miała na celowniku również sędziego, który mógłby otrzymać wspomnianą wyżej sprawę skażonych wód.
W notatkach pani Ford znajdziemy zdania takie jak „Dating websites pic in robes” (zdjęcie w szatach (habicie? Nie znam kontekstu) na stronach randkowych).
Sugeruje to, iż próbowali znaleźć na niego jakieś brudy.

making emails public

AgSense, w swoim artykule na temat rzekomej niestabilności Hayesa, upubliczniło jego maile, dodając link do zbiorczego pliku PDF. Są tam wyłącznie wyjęte z kontekstu maile autorstwa naukowca. Nie widzimy, co pisali mu ludzie z Syngenty.

see the man in black
just keeps coming back
while yo flushing your money down the drain

Jestem im wdzięczny, bo maile zawierają przykłady całkiem niezłego trollingu i grania na nosie. Dzięki nim zyskałem rapowe dissy na potrzeby tego wpisu :wink:

contact Berkeley

Przedstawiciele Syngenty napisali list do władz uniwersytetu w Berkeley. Przedstawiali się jako zatroskani, wyrażali zaniepokojenie jego „nieprofesjonalnym” zachowaniem.

Hayes dostał upomnienie i obiecał nieco się pilnować. Rok później Syngenta złożyła jeszcze oficjalne zażalenie do uczelnianej komisji etyki, przytaczając kilka wybranych maili. prawdopodobnie nic szczególnego nie ugrali.

Ogólnie uniwersytet wydaje się w tej sprawie dość neutralnym graczem; po publikacji kolejnego z artykułów Hayesa w czasopiśmie naukowym PNAS, w 2010 roku, umieścił na swojej stronie jego streszczenie napisane przystępnym językiem.

Szef działu bezpieczeństwa produktów z Syngenty nie był neutralny. Wysłał wydawcy PNAS wiadomość napisaną korpojęzykiem, w której „wyraża zaniepokojenie, iż praca obciążona tyloma oczywistymi słabościami została wydana w tak szanowanym piśmie”.

so go’head, bring “your boys”
cuz i’m bringing the noise

Tyrone Hayes miał styl. I flow.
Źródło: 100Reporters. Przeróbka moja.

Kto wygrał?

Najpierw ustalmy, kto walczył. Hayes do samego końca pokazywał pazur. Ale ostatecznie pojedyncze wykłady – choćby jeżeli wzburzą pewne grono słuchaczy i posłużą jako inspiracja w pozwach – nie powstrzymają żadnego korpomolocha.

Pamiętacie, od czego ta historia się zaczęła? Od zlecenia przez Syngentę własnych badań, zanim ich atrazynie przyjrzy się EPA. Czyli, przypomnę, agencja ds. ochrony środowiska. Decydująca co pewien czas w kwestii dopuszczalnych substancji lub dawek.

Ostatecznie to EPA miała w 2012 roku zdecydować o losach atrazyny w USA. Opierając się wyłącznie na badaniach, a nie opinii publicznej. Z oczywistych względów przełożyło się to na wielkie ożywienie w Syngencie.

Jak pokazują maile ujawnione podczas rozprawy, wynajęli agencję detektywistyczną, która miała dostarczyć informacje na temat składu grupy naukowców doradzających EPA. Dokumenty nie ujawniają niestety, czy i w jaki sposób je wykorzystali.

Szef najbardziej „prestyżowej” z firm PR-owych Syngenty, White House Writers Group, pisał w mailach, żeby przyjąć argumenty ekonomiczne. Przedstawiać atrazynę jako coś fundamentalnego, czego brak spustoszyłby wiejskie gospodarki.

Ponadto wspominał o obiadach z wpływowymi politykami z Waszyngtonu, żeby doprowadzić do zakwestionowania przez Kongres naukowych podstaw, na których mogłaby się opierać EPA.

Jak pisał:

jeśli chodzi o kwestie naukowe, warto pamiętać, iż znaczący gracze w Waszyngtonie nie rozumieją nauki.

Źródło: odtajnione maile. Tłumaczenie moje.

Decyzja przyszła w 2012 roku. Do tego czasu opublikowano wnioski z 75 badań, ale EPA odrzuciła znaczną większość z nich, argumentując iż nie spełniały standardów wymaganych przez przepisy o jakości danych.

Pozostały badania przeprowadzone przez berlińskiego profesora. Były finansowane przez Syngentę, a jedym ze współautorów był Alan Hosmer – naukowiec pracujący dla firmy, którego rubryka oceny pracowniczej z 2004 roku zawierała uwagi o „obronie atrazyny”.

Werdykt? W 2012 roku utrzymano dotąd dozwolone stężenie atrazyny, uznając je za bezpieczne. Syngenta wygrała.

Samych badań nie będę kwestionował, nie mając wiedzy w temacie – choć kontekst, w jakim to akurat one zostały wybrane, uważam za mocno kontrowersyjny.

Gdyby kogoś to interesowało, polecam filmik zagłębiający się w temat. Autor wychodzi od memicznych wypowiedzi pewnego kontrowersyjnego showmana, ale potem funduje nam solidną porcję faktów.
W tym właśnie o kontrowersyjnych kulisach wybierania dopuszczalnych badań przez EPA.

Pyrrusowe zwycięstwo?

Choć w USA atrazyna wygrała i przez cały czas może być masowo uzywana do opryskiwania pól, w niewzruszonej fasadzie Syngenty stopniowo pojawiają się pęknięcia.

  • Atrazyna została zakazana na terenie Unii Europejskiej w 2004 roku.

    Nie ze względu na swoje konkretne cechy; po prostu Syngenta nie mogła zagwarantować, iż jej poziom w wodzie będzie poniżej unijnego progu, identycznego dla wszystkich herbicydów. Po jej wycofaniu nie zaobserwowano potężnego upadku gospodarczego, którym straszyła Syngenta.
    „Niezależny” portal AgSense przedstawia to na swojej stronie jako „zakaz nałożony z przyczyn nienaukowych”.

  • Agencja EPA przeprowadziła od tamtego czasu ocenę ryzyka natury ekologicznej. Ustalili, iż bezpieczne poziomy atrazyny w ich testach były przekroczone; 22-krotnie dla ptaków, 62-krotnie dla ryb i 198-krotnie dla ssaków.

  • W Kalifornii w 2016 roku wprowadzono poprawkę numer 65, uznającą atrazynę za szkodliwą dla układu rozrodczego. Na poziomie całego USA EPA zajęło się opracowywaniem raportu na temat szkodliwości substancji dla ludzi.

  • 2019 – naukowcy z Uniwersytetu Melbourne wykryli związek między ATZ a spadkiem płodności wśród mężczyzn.

  • Sprawa z tego roku (2022). EPA chce obniżyć dopuszczalne stężenie atrazyny w wodzie, z poziomu 15 jednostek do 3,4. Organizacje takie jak AgSense już szykują listy protestacyjne.

Kontrowersje – z których niektóre mogą brzmieć dla nas znajomo – otaczają również parę innych produktów firmy.

  • Thiametoxam.

    To pestycyd, czyli tym razem środek od zabijania szkodników, a nie chwastów – również zakazany w Europie i oskarżany o to, iż zabija pszczoły (uwaga: filmik z YT).
    Badanie zamówione przez Syngentę wykazało: niegroźny!
    Ale niektórzy naukowcy uważają, iż wyniki nie są wiarygodne, między innymi przez małe odległości między grupą narażoną a kontrolną. Poza tym jedna z osób opracowujących dane utrzymywała kontakt mailowy z Syngentą.

  • Paraquat, również herbicyd.

    Zagłosowali przeciw dodaniu do składu środka wywołującego wymioty, który mógłby zmniejszyć liczbę zatruć. Zarzuca się im, iż korzystali ze zmanipulowanych danych, przedstawiając swoje tańsze zabezpieczenia jako wystarczające.
    Deborah Cory-Slechta, profesor Uniwerystetu w Rochester, badała związek tej substancji z chorobami układu nerwowego. Jak mówi, pracownicy Syngenty chodzili na jej wykłady i twierdzili, iż korzysta z dawek nieistotnych dla ludzi, a wyniki nie są wiarygodne. Próbowali też odstraszyć jej studentów.

A to wszystko sprawy stricte z ich działu chemicznego. Oprócz niego mają również dział biotechnologiczny, o którym choćby nie czytałem.

Spraw wypływa tyle, iż jest całkiem realna szansa na zmiany. Przynajmniej w kwestiach otaczających atrazynę. A jeżeli nie, to cóż. Pozostanie nam patrzeć z Europy, jak Ameryczka składa kolejną ofiarę z ciała bożkom korporacyjnego dobrobytu :wink:

Zakończenie dla sceptyków

Historia samotnego naukowca walczącego z gigantem może wciągać i inspirować. Jest jak fabuła thrillera.
Tylko iż thrillery są fikcją. Widząc taką historię, mój wewnętrzny sceptyk kręci głową i zastanawia się, gdzie w tym haczyk.

Już nieraz się w końcu zdarzało, iż w obieg puszczano wesołe fejki. O wilku alfa idącym za stadem, żeby w razie czego się poświęcić. O delfinach wracających do Wenecji, kiedy na czas pandemii ustał ruch turystyczny. Pierdoły ku pokrzepieniu serc.
Co, jeżeli ta historia również została mocno podkoloryzowana?

Tyrone Hayes jest człowiekiem i z racji tego może mieć swoje ludzkie wady. No i nie ukrywajmy, w sobie pewien pierwiastek showmaństwa.

Może miał dość nudnej kariery na uczelni i postanowił budować swoją markę na skandalu?
Może na przykład specjalnie wybrał na potrzeby ilustracji najbardziej zmutowane żaby, sugerując iż takie zmiany genetyczne są u nich częste?
Może wszystkie badania popierające jego tezy to dzieła naśladowców, również chcących się wybić na skandalu?

Ale jedna rzecz jest w tej sprawie niepodważalna – treść dokumentów Syngenty. Zostały ujawnione podczas rozprawy i nikt nie zakwestionował ich prawdziwości.

Czytając je, możemy na chwilę wejść w głowę pracowników wielkiej korporacji, postawionych przed widmem kryzysu wizerunkowego. „Możliwe, iż nasz produkt jest szkodliwy dla zdrowia”.

Co zrobili? Wynajmowali firmy PR-owe, stawiali strony polemizujące z rozmówcą, uderzali do jego pracodawcy, rozważali wyciąganie najbardziej osobistych brudów.
W ich planie antykryzysowym zeszło na dalszy plan coś takiego jak profilaktyczne ostrzeganie o konsekwencjach czy zostawienie oceny faktycznie niezależnym podmiotom. O ile w ogóle przeszło im przez myśl.

Nawet jeżeli atrazyna nie jest tak istotna dla nas, Europejczyków, afera wokół niej może być dla nas ostrzeżeniem.
Gdyby coś było nie tak z jakąś chemią od wielkiego koncernu – w końcu błędy się zdarzają – to istnieje niezerowa szansa, iż fakty będą się przebijały niemrawo, w bólach i przy aktywnym oporze firmy.

I na tym zakończę. Mam nadzieję, iż choćby osoby bardziej sceptyczne zauważą, iż w podejściu wielkich korporacji dałoby się co nieco poprawić. Na szczęście niektóre chwasty – naukowcy, krytycy i blogerzy – są trudne do ubicia herbicydem. Bądźmy takimi chwastami :metal:

…how will it affect you?
you may never know
because if the EPA
has their way
it may take 40 years or more
so if you’re sitting there thinking
that the water you’re drinking
is fine…
well that ain’t the case

Źródło: rapowany wykład Tyrone’a Hayesa.

Idź do oryginalnego materiału