Luma: Demokratyczne zjadanie się czyli para w gwizdek.

konserwatyzm.pl 2 dni temu

Będę w pełnej kontrze, zarówno w stosunku do prawicy, lewicy, centrum, jak i do… Machiavellego. Panuje bowiem takie przekonanie, iż prawdziwe przywództwo polityczne rodzi się w twardej, wyniszczającej rywalizacji wewnątrz każdej partii. To tam toczy się walka między kilkoma najbardziej sprawnymi i bezwzględnymi tuzami partyjnymi. W ruch idą haki, medialne newsy i fake newsy, sitwy ogrywają się nawzajem na konwektyklach. Po prostu ,,wycina się” potencjalnych konkurentów do partyjnego przywództwa. Finalnie więc szefem partii zostaje najbardziej sprawny i bezwzględny ,,wyjadacz”, co to nie kłania się okolicznościom i wyrzuca z partii co bardziej zdolnych działaczy, mogących kiedyś mu zagrozić.

Wyłoniony w ten sposób przywódca charakteryzuje się więc twardością charakteru, przebiegłością, bezwzględnością i innymi cechami, które ułatwiają rządzenie państwem (makiawelizm). Podobno także (piszę to z ostrożności procesowej) taki przywódca sprawdza się także na arenie międzynarodowej, bo w starciu z politykami jakiegoś innego państwa potrafi egzekwować interes własnego kraju. Jest przecież graczem zdolnym, bezwzględnym i… kompletnym.

Jak przeanalizujemy systemy partyjne tzw. Zachodu, zaliczając tutaj także Polskę, to rzeczywiście tak jest. I Tusk, i Kaczyński, na swojej drodze do władzy wyeliminowali wszystkich swoich konkurentów. Umacniali swoją władzę przez wiele lat, niszcząc albo korumpując bezwzględnie każdego zdolnego i sprawnego polityka, który choćby w jakimś stopniu byłby w stanie im zagrozić. (Wydaje mi się, iż podobną drogę wybrał tandem Mentzen-Wipler ale tym zdaniem zamykam temat stosunków wewnętrznych w Konfederacji.) Kto dziś pamięta (starsi pamiętają) J. M. Rokitę czy M. Płażyńskiego? Tusk był sprawniejszy w grze wewnątrzpartyjnej w Platformie Obywatelskiej niż ci obaj politycy ale czy rzeczywiście jest lepszym premierem, biorąc pod uwagę choćby taką antypolską partię? Nie darzę tych byłych już polityków dawnej Platformy (szczególnie, iż jeden z nich już nie żyje) jakąś szczególną sympatią ale wydaje mi się, iż ,,premier z Krakowa” wyrządziłby Polsce nieco mnie zła niż sprawny polityk, mistrz intrygi, lis sceny politycznej – czyli Tusk w jednej osobie. A Gowin, Ujazdowski, Biernacki? I dziesiątki innych, o których choćby już mało kto pamięta.

Owocem takiego systemu partyjnego, a w zasadzie demokracji liberalnej, bo to ona kreuje pole takiej rywalizacji, jest bezwzględny i cyniczny prezes/przewodniczący partii, otoczony pretorianami, wykonującymi rozkazy w imieniu wodza i aktyw partyjny, który boi się wygłaszać swoich własnych opinii. Biegają jednak po mediach (ci pretorianie) i powielają we wszelkich możliwych interpretacjach linię partii czyli… wodza.

I teraz zastanówcie się Państwo, czy ten partyjny przywódca, który przeszedł taką drogę (wg szkoły Machiavellego), jako premier Polski, potrafi ze swadą, skutecznie i odważnie bronić interesu narodowego? Otóż nie. A dlaczego? Bo to są dwie różne umiejętności. Ta pierwsza czyli partyjny Machiavelli, to taki prosty cwaniak, cyniczny i bezwzględny ,,wyjadacz”, który bardziej przypomina gangstera, takiego co to ,,politycznym pistoletem” wymusza posłuszeństwo w partii. A ta druga umiejętność to, ,,niestety albo stety”, wymaga formatu męża stanu, posiadającego i wiedzę ogólną, i ogładę, i wyczucie interesu państwowego. Tutaj potrzeba człowieka, który myśli narodowo, łącząc w sobie cechy wodza, ojca narodu, rozumiejącego interes narodowy jako sztafetę pokoleń.

Prawdziwe przywództwo powinno być budowane na całkiem innych zasadach. Uważam, iż nie jest dobrym sposobem wyłaniania sprawnych i skutecznych polityków do kierowania państwem spośród najwytrawniejszych choćby graczy politycznych. Prawdziwe przywództwo trzeba budować pieczołowicie, od momentu namaszczenia czy decyzji o kandydowaniu, praktycznie do końca sprawowanej władzy. Jako monarchista niepraktykujący, małej jednak wiary co do obsadzenia tronu polskiego w przyszłości, z chęcią podaję jeden przykład: dawnymi czasy młody książę (z reguły najstarszy syn) miał zostać następcą tronu i wtedy odbywał się przyspieszony kurs bycia królem: języki obce, udział w naradach państwowych, fechtunek, retoryka. Czasami wysyłano młodego księcia na wojnę czy też w poselstwie do sąsiedniego królestwa, by zaznajomił się z każdym sposobem uprawiania polityki. Jednak ten młody książę nie trawił już czasu w ciągłą rywalizację o tron, na wzajemne haki, na pyskówki i nieproduktywną rywalizację. (Tu trochę przesadziłem, bo dość często dochodziło do ostrych walk o tron w rodzinach królewskich – to wiemy z historii).

Zapytacie zapewne: a co wspólnego w tym przypadku ma monarchia z demokracją? Ma i to dużo. I w jednym i w drugim przypadku dochodzi do wyłonienia przywódcy. Tylko iż w monarchii odbywa to się bez zbędnego spalania energii elit władzy, a w demokracji większość działań politycznych to walki i tarcia wewnętrzne, haki, etc. Czyli para idzie w gwizdek.

Partie w systemach demokratycznych też mogą działać bardziej sprawnie, wyłaniając odpowiednie partyjne elity, które ,,namaszczą” czyli wybiorą sobie odpowiedniego przywódcę. Od czasu jednak wyboru powinien on być już zwolniony z jakiejkolwiek rywalizacji, tworzenia sitw, koterii. Powinien być niejako ochraniany i jednocześnie przygotowywany na ewentualne objęcie jakiegoś wysokiego stanowiska państwowego. Nie powinien już brać udziału w byle jakich sporach z jakimś podrzędnym Myrchą czy Kowalem. o ile jednak wybór był zły i przywódca/przewodniczący nie wykonuje linii programowej partii, to powinien tracić swoje stanowisko.

Byłaby to zdecydowanie nowa jakość w stosunku do obecnych partii wodzowskich w rodzaju PIS czy PO. Nie byłoby takiej sytuacji, iż w partii istnieje jej przewodniczący i cała masa potakiwaczy, tchórzy, ludzi bojących się wyrażać swoje poglądy. O krytyce ,,wodza” nie wspominając.

I ostatni już przykład, związany z p. posłem Czarnkiem. Ile ten skądinąd zdolny polityk musi się natrudzić, ile energii stracić, by nie mówić prawdy, by nie dać po sobie poznać, iż nie zgadza się z decyzjami Kaczyńskiego. Stara się nie pokazywać, iż ma jakieś ambicje, bo być zagrożeniem dla Kaczyńskiego to niechybnie pewna polityczna śmierć. Jednak o ile sam zostałby prezesem PIS, to najprawdopodobniej otoczy się swoimi pretorianami. Będzie robił to samo, co Kaczyński, bo będzie bał się Morawieckiego, Ziobry czy Tarczyńskiego. I prawdopodobnie pozbędzie się z partii swoich konkurentów.

Polskie partie polityczne cierpią na brak współpracy wewnątrz nich. Politycy tego samego ugrupowania bardziej czasami nienawidzą siebie nawzajem niż konkurentów z przeciwnych obozów politycznych. przez cały czas trwa takie demokratyczne zjadanie się czyli para idzie w gwizdek.

Nadmienię jednak, iż nie brałem tu pod uwagę wpływu mafii, służb i lóż. Wierzcie mi jednak na słowo, iż stosunki panujące w partii, obojętnie czy w pełni suwerennym kraju, czy w terytoriach zależnych są takie same. Zły system polityczny psuje i tak marnych już polityków.

Jarosław Luma

Idź do oryginalnego materiału