Poprzedni artykuł na blogu dotyczył mało znanej historii katastrofy podczas pogrzebu w małej wsi pod Cieszynem. W zasadzie w polskojęzycznym internecie nic o tym nie było. Jednak na początku stycznia, gdy szukałem wzmianek czy kiedyś zdarzył się podobny przypadek, znalazłem iż na Onecie ukazał się artykuł dotyczący tej właśnie historii, którą opisałem. Artykuł pochodził z portalu FacetXL, który ma partnerstwo z Onetem i dostarcza większemu portalowi teksty. Pod artykułem podpisał się redaktor naczelny Krzysztof Załuski.
Pierwsza myśl była taka, iż widocznie artykuł zaciekawił kogoś nieznaną historią i ten ktoś postanowił opracować swój artykuł na bazie mojego. Pod tekstem jako źródła wymieniony był blog oraz dwie gazety, co wyglądało tak, jakby ktoś choćby zajrzał w źródła pierwotne. Niestety już podczas szybkiego przeglądu zorientowałem się, iż artykuł jest w zasadzie plagiatem. Powtarzał te same informacje co ja i żadnej więcej, w tej samej kolejności co ja i cytował fragmenty gazet ale tylko te same co moje cytaty i ani litery więcej. Pominął kawałek o tym, kim był ksiądz, z którego pamiętnika brałem informacje, skupiając się tylko na streszczeniu wydarzeń. Samo to jest pójściem na łatwiznę, gdy dziennikarz jedynie streszcza czyjąś treść i nie ma wkładu własnego, ale to nie pozostało zabronione. Ale wśród zdań streszczenia i cytatów znalazły się też zdania przepisane z drobnymi zmianami lub bez żadnych zmian i stanowiło to zauważalną część objętości dość krótkiego artykułu.
Jeśli ktoś nie wie - podanie źródła, z którego zerżnięto tekst wcale nie oznacza, iż nie doszło do plagiatu, bo jeżeli przepisany tekst nie jest w żaden sposób zaznaczony jako cytat, to dochodzi do naruszenia jasnego określenia, kto te słowa stworzył; nie tak dawno wyłożył się na tym pewien były już doktor politologii.
Przykłady które są najbardziej wyraziste:
Oprócz tych oczywistych kopii w artykule były zdania bardziej zmienione, z dodanymi synonimami czy podziałem długiego zdania na dwa. Cytując fragment z pamiętnika księdza, plagiator przedstawił jako jeden cytat coś, co było w rzeczywistości dwoma fragmentami, co zaznaczało ujęcie ich w osobne cudzysłowy. Przy okazji poprawił język tekstu na bardziej zgodny ze współczesną pisownią, czego w takich przypadkach nie powinno się robić. Stare teksty mogą zawierać inaczej pisane słowa nie z powodu błędu, tylko zmian językowych.
To już wyglądało grubo. Postanowiłem jednak sprawdzić, czy FacetXL nie robił czegoś takiego wcześniej, i przejrzałem pod tym kątem inne artykuły. I znalazłem dwa kolejne ze zbyt daleko sięgającymi zapożyczeniami. Artykuł "Panika w kościele i pogrom" opisywał historię paniki w kościele świętego krzyża w Warszawie w roku 1881 i dalszych wydarzeń. Nie jest to historia tak całkiem nieznana, trochę już było o tym artykułów i mój tekst nie jest wymieniony jako jedyne źródło, jakieś akapity były oparte na czymś innym. Ale podczas opisywania wydarzeń plagiator właśnie ode mnie wziął niektóre fragmenty. I podobnie jak poprzednio, jest to streszczenie tego samego w tej samej kolejności z podaniem tego samego cytatu, zdania brzmiące dość podobnie ale trochę zmienione i kilka zdań prawie takich samych:
Na FacetXL pojawił się też artykuł o strzelaninie na ulicy Złotej z 1904 roku i tam takich wprost przepisanych zdań nie było, a autor choćby chyba zajrzał do źródeł bo podał trochę więcej opisów. Czyli jak się chce, to można.
Nie wiedziałem jak wygląda umowa między portalami, jak krążą informacje. Obawiałem się, iż jeżeli odezwę się tylko do Facetxla, redaktor po cichu wycofa teksty i redakcja Onetu nie dowie się co się stało. A plagiator dalej będzie zarabiał na dostarczaniu streszczeń cudzych rzeczy do dużych portali. Dlatego napisałem o tym bezpośrednio do redakcji Onet. Nie wysuwałem żadnych konkretnych roszczeń, żądałem wyjaśnienia co się stało i zareagowania adekwatnie. Taki duży portal powinien wiedzieć jakie mogą być skutki prawne naruszenia autorstwa. Wymieniłem w mailu wszystkie fragmenty, w tym też takie o mniejszym stopniu podobieństwa, których nie pokazałem tutaj. I czekałem.
Mail został wysłany późno, ale liczyłem na to, iż redakcja zaczyna przeglądać wiadomości z nocy wcześnie. I wydawało się oczywiste, iż najpierw pojawi się jakaś krótka odpowiedź, w stylu "przyjęliśmy pańskie zgłoszenie, proszę poczekać aż je rozpatrzymy". Zaglądam do skrzynki o 7, nic. Zaglądam o 8, nic. Zirytowałem się i pomyślałem, iż może jednak trzeba zrobić trochę szumu - opisałem wszystkie żale na Wykopie, informacja zaczęła krążyć. Pierwszy efekt pojawił się półtora godziny później - linki do artykułów przestały być aktywne. Plagiaty zniknęły z wyszukiwarek. OK, czyli jakaś reakcja jest.
Na odpowiedź mailową musiałem jednak poczekać do wieczora, aż dotarła bardzo ostrożna i wyważona odpowiedź, ale nie od redaktora tylko od prawnika. Że wyrażają ubolewanie z tego, iż zaszła taka sytuacja (czyli jaka?), iż wysłali pytanie do autora tekstu i czekają aż odpowie na zarzuty, iż ukryli artykuły do czasu wyjaśnienia, i oczywiście nie mają z tym nic wspólnego bo teksty pisał autor portalu zewnętrznego i to on ich zapewniał, iż ma pełnię praw. Czyli mniej więcej to, czego się spodziewałem. I żeby nie było za bardzo przyjemnie, prosili żeby rozważyć usunięcie tekstu z Wykopu, który ujawniał, iż w ogóle coś się stało. Nie wiem za bardzo po co, skoro tam też było wprost stwierdzone, iż to nie ich redaktor napisał tekst. A akurat dziennikarze powinni być ostatnimi ludźmi, którym trzeba tłumaczyć, jakie są zalety nagłaśniania spraw.
Ktoś może zapytać - a czemu zamiast tego nie poleciałem od razu po prawnika, żeby złożyć pozew i zażądać grubego bilonu? Taka sprawa trochę by się pewnie przeciągnęła a rezultaty mogłyby wcale nie być imponujące. Ciężko określić jakie są straty finansowe wynikające z publikacji kilkunastu przepisanych zdań w portalu, który nigdy nie zamierzał publikować moich tekstów, więc trudno mówić o na przykład uniemożliwieniu mi publikacji. Byłoby ryzyko, iż po kilku czy kilkunastu miesiącach sąd uzna, iż szkodliwość czynu była niska i wyda wyrok bez odszkodowania lub postąpi tak jak utrwaliło się w takich sprawach. Zwykle sądy zasądzają w takich sprawach odszkodowanie w wysokości trzykrotności wynagrodzenia jakie plagiator dostał za tekst. Prawdopodobnie koszt prawnika byłby podobnej wysokości lub większy.
No więc sprawa się toczyła i toczyła, minął tydzień, minął drugi tydzień i dalej nie było odpowiedzi. plagiaty zniknęły też z portalu FacetXL. Zaczynałem się obawiać, iż oba portale przyjmą strategię "nie mamy pańskiego płaszcza". Jakby tak się to potoczyło, to oczywiście o sprawie nie było by cicho, zadbałbym o to. Wysłałem maila do naczelnego. Brak odzewu. Wysłałem kolejnego do redakcji. I znowu czekanie. No ile może zajmować ustalenie, iż kropka w kropkę identyczne zdania zostały skopiowane bez pytania?
Odpowiedź była bardzo krótka i prosta. Zgłoszone teksty zostały usunięte a Onet przestaje współpracować z portalem z którego pochodziły plagiaty. I w zasadzie tyle. Liczyłem na jakieś "przepraszam" ale widocznie tamte pierwsze "ubolewanie" miało już załatwiać sprawę. Zerwanie współpracy oznacza, iż portal przestanie zarabiać na artykułach będących w najlepszym razie streszczeniami i w dużej mierze o to mi chodziło. Na razie na głównej FacetXL przez cały czas wisi napis, iż są partnerem Onetu.