"Nie po to skończył*m informatykę, żeby rozmawiać z ludźmi." To zdanie to najgłupsze i najbardziej szkodliwe tłumaczenie ignorancji wobec umiejętności miękkich. Słyszałam je zbyt wiele razy. Oczywiście przeważnie bywa wypowiadane jako żart, ale ten żart powtarzany w nieskończoność zasiewa nam w głowie ziarno.
Są projekty, które padły ze względu na źle dobraną technologię. Startupy, które zarżnął czysty kod. Projekty korporacyjne, które poślizgnęły się na niedojrzałych bibliotekach. Jednak to co kładzie większość projektów, to komunikacja. Niewłaściwie zebrane wymagania. Nieumiejętnie przekazane oczekiwania. Niewłaściwie przetestowany produkt. I wreszcie, mój ulubieniec: kod który robi coś innego, niż powinien. Perła w koronie inżynierów dumnie zasiadających w swoich piwnicach. Piwnicach mentalnych.
Skąd się to bierze? Z procesów. Bez względu na to, czy pracujemy w dużym korpo, czy małej firmie mamy jakieś procesy, zwyczaje i sposoby rozwiązywania problemów. To nie są wyryte w kamieniach prawa, które zostały nam dane z niebios, tylko coś co zostało wypracowane. To są najczęściej te drogi, które zakończyły się sukcesem i zostały przyjęte jako adekwatne. To nie oznacza, iż my bezwładnie powinniśmy się dać im ponieść.
Mieliśmy kiedyś w zespole szyld wiszący nad naszymi głowami w naszym kawałku ołpenspejsu. Szyld głosił: "Warto rozmawiać". Umieściliśmy go w widocznym miejscu, żeby nie zapomnieć. Dlaczego? Bo po każdym spotkaniu typu retrospektywa, na którym omawialiśmy problemy i drogi do ich rozwiązania, to był główny wniosek. Większośc problemów brała się z tego, iż trzymaliśmy się ślepo tego, co nam się wydawało. Albo procesu. Albo zwyczaju. Albo w ogóle się nie zastanowiliśmy. Gdyby tylko ktoś zapytał / poprosił o pomoc / powiedział o problemach. Gdyby...