Pilnie potrzebujemy cenzury. Inaczej świat eksploduje

konto.spidersweb.pl 4 godzin temu

Gdy mój znajomy zaczął mówić rosyjską propagandą, pomyślałem, iż może wyjściem jest cenzura albo choćby blokada mediów społecznościowych.

Żyjemy w świecie licznych przeciwieństw. Rzeczywistość postrzegamy binarnie, łatwo dzieląc ludzi i zjawiska na kategorie i obozy. Być może taka skłonność do orientowania się przeciw komuś lub czemuś jest wpisana w nasze DNA, bo historię ludzkości wyznacza nieustanny podział. choćby w ewangelii możemy przeczytać, iż Jezus nie przyszedł przynieść pokoju, ale miecz.

Binarny i prosty podział na dobrych i złych jest pozbawiony odcieni szarości. Płyną z niego inne pary przeciwieństw. Jedną istotniejszych jest figura przyjaciela i wroga. Carl Schmitt – uwielbiany przez część środowisk konserwatywnych nad Wisłą konstytucjonalista niemiecki i członek NSDAP – redefiniował choćby na potrzeby swojego ujęcia polityczności ewangeliczny fragment o miłości do nieprzyjaciół. Twierdził bowiem na podstawie lingwistycznych sztuczek, iż Jezus nie miał na myśli WROGÓW. Tych Schmitt postrzegał nie jako indywidualnych przeciwników poszczególnych ludzi, ale swoistą zbiorowość, w kontrze, do której jednoczą się narody. „Nie sposób jednak, zachowując zdrowy rozsądek, zaprzeczać, iż narody jednoczą się wokół przeciwstawnych pojęć przyjaciela i wroga i iż również dzisiaj to przeciwieństwo faktycznie zachowuje znaczenie dla wszystkich narodu jako politycznego bytu” – pisał.

Przyjaciel i wróg – tak orientują nas dziś politycy, a za nimi media społecznościowe.

Przywołuję Schmitta nieprzypadkowo, bo choć brzydzę się niektórymi jego poglądami, jak i samym życiorysem, to muszę przyznać, iż dość trafnie (choć ponuro) opisywał mechanizmy, wokół których tworzy się tożsamość narodowa. „Wróg to walcząca lub co najmniej gotowa do walki, zorganizowana grupa ludzi, która stoi na drodze innej, podobnie zorganizowanej grupy” – twierdził Niemiec. „W sensie egzystencjalnym jest on tym innym, jest obcy i to w zupełności wystarcza, by określić jego istotę” – dodawał. Ten prosty biegunowy podział służy orientacji w świecie, odniesieniu się do rzeczywistości. Ma nas konfrontować z tym, co wokół. Jednocześnie podsycany przez zewnętrzne siły może być też wykorzystywany przez obce państwa.

Ostatnio rozmawiałem ze znajomym, który niezwykle intensywnie „odpalił się” w kwestiach bieżących i z dużą dawką jadu, a może choćby nienawiści, wdał się w narrację, która nie pachniała samodzielnym myśleniem, ale mocną inspiracją. Do tego stopnia, iż czułem się, jakbym słuchał Ławrowa lub Miedwiediewa. Rzecz w tym, iż mój rozmówca wcześniej nie wykazywał podobnych skłonności. Jako iż jest przedstawicielem średnio starszego pokolenia, zacząłem dociekać, skąd czerpie wiedzę o świecie. Gazetek prorosyjskich środowisk u niego nie znalazłem, więc podejrzenie padło na… Facebooka.

To właśnie medium społecznościowe jest moim zdaniem winowajcą opisywanej powyżej zmiany postawy. Przeglądając „swojego” Facebooka, zauważam mechanizm, który może stać za polaryzacją – a przynajmniej próbą jej zaszczepienia. Przeraża jedynie fakt, iż przewijanie amerykańskiego serwisu może wpływać na życiowe postawy.

W ostatnich miesiącach Facebook umieszcza w aktualnościach sporo treści spoza obserwowanych przez nas źródeł. Nie skutkuje to jednak otwarciem na inne poglądy, ale jeszcze ciaśniejszym opasaniem przez bańkę informacyjną. Gdy dodamy do tego jakość treści, które pojawiają się w aktualnościach, mamy obraz nędzy i rozpaczy. Ksenofobiczno-nacjonalistyczne jątrzenie, definiowanie wroga niemal wprost i otwartym tekstem. To wszystko okraszone źródłami niewiadomego pochodzenia zmieszanymi z obrazkami wygenerowanymi przez AI. Schmittowska figura wroga jak się patrzy.

Wracając do mojego znajomego. Jest on już na emeryturze i jego przykład dowodzi, iż nałogowa konsumpcja internetu nie jest wyłącznie zagrożeniem dla młodych ludzi, których trudno odciągnąć od TikToka czy Instagrama. Ilekroć myślę o znanych mi osobach starszych, które korzystają z mediów społecznościowych, tym bardziej odnoszę wrażenie, iż są one jeszcze bardziej podatne na manipulację i dezinformacje niż młodsi użytkownicy.

Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, nie rozumieją zasad działania społecznościówek. Na przykład tego, iż algorytmy promują angażujące treści, a nic tak nie angażuje jak spór. Po drugie (i ważniejsze), cechują się sporą naiwnością i łatwowiernością, zakładając a priori, iż to, co widzą w wirtualnej przestrzeni musi być prawdą. Mówię o pokoleniu, które żyło w PRL-u i miało świadomość, iż przekaz medialny podlega systematycznemu kształtowaniu i państwowej cenzurze. Ludzie, którzy wiedzieli, iż telewizja kłamie, teraz beztrosko zakładają, iż przewijane przez nich treści są prawdziwe i powstały w dobrej wierze. W ten sposób randomowe wideo nieznanego anonima przedstawiające ujęcia niewiadomego pochodzenia staje się świadectwem prawdy o jakimś zjawisku społecznym, choć na pierwszy rzut oka widać, iż nic w nim się nie zgadza, a jątrząca narracja sugeruje fake newsa.

Czy należy ograniczyć ludziom dostęp do internetu?

To prowokacyjne pytanie (jak i tytuł tego tekstu), ale niedawno z redakcyjną koleżanką wdałem się w dyskusję o tym, jak powinniśmy reagować na zalew dezinformacji. Zwłaszcza w przypadku osób, które nie potrafią filtrować źródeł i krytycznie ich oceniać.

Pytanie jest wielowymiarowe. Z jednej strony musimy bowiem pamiętać, iż media społecznościowe stały się areną czysto politycznych rozgrywek. Zastępy ludzi – za granicą i w Polsce – pracują nad kształtowaniem opinii publicznej za ich pośrednictwem. Farmy trolli nie są domeną teorii spiskowych, ale potwierdzonymi przypadkami oddziaływania społecznego. Afera Cambridge Analytica jasno pokazuje, do czego można wykorzystać Facebooka i inne media tego typu. Skoro tak, jako ich użytkownicy jesteśmy narażeni na wprowadzanie w błąd i bycie pionkami w doraźnej politycznej grze. Cel jest prosty: mamy podejmować określone decyzje polityczne. Ewentualnie ma powstać zamęt i wzrosnąć niepokój.

Drugi wymiar dotyczy samej definicji wolności słowa. Załóżmy idealistycznie, iż – dajmy na to – jakieś poglądy nie pojawiają się w przestrzeni wirtualnej i publicznej za sprawą wyspecjalizowanych agentów wpływu, ale są wynikiem długotrwałego namysłu i wyboru cywilizacyjnego. Czy w spektrum wolności słowa powinno być dla nich miejsce? Logika demokracji kazałaby odpowiedzieć, iż tak. Społeczeństwa potrafiące ważyć racje mogłoby takie poglądy odrzucać w drodze weryfikacji i uzgodnienia ich z przyjętymi wartościami. Głosując nogami, nie pozwoliłyby im zakorzenić się i wydać owoców.

Niestety takie założenie brzmi utopijnie i zakłada świat idealny, w którym argumenty wykuwają się w dyskusjach i bez udziału fake newsów, deep fejków i wszelkiej maści innej dezinformacji.

No to co, cenzurujemy? Wyłania się kolejny problem. Wprowadzając ograniczenia na określony rodzaj treści, sankcjonujemy każdą inną cenzurę, prowadząc do cenzury w ogóle. Pamiętajmy, iż chcąc nie chcąc i tkwiąc w bańkach i tak narażamy się na miękki rodzaj ograniczenia wolności słowa, bo jesteśmy karmieni treściami, które podpowiadają nam algorytmy. Niekoniecznie więc tymi, które powinniśmy zobaczyć.

Zamiast zabierać babci dowód, trzeba nauczyć ją korzystać świadomie z internetu

W socjologii występuje pojęcie tzw. socjalizacji odwrotnej. Ma ona miejsce wówczas, gdy to młodsze pokolenie jest źródłem wiedzy czy wartości dla starszego, a nie na odwrót, jak to ma miejsce na początku naszego dorastania. Sam nauczyłem korzystać z telefonów rodziców i teściów i choć czasem tego żałuję, to uważam, iż moralnym obowiązkiem młodszego pokolenia jest próba wytłumaczenia świata starszym, którzy nie przyswajają tak gwałtownie nowej wiedzy. Mówi się – raczej anegdotycznie – iż człowiek epoki przedprzemysłowej przez całe życie przyjmował mniej informacji niż ten żyjący w XXI wieku w ciągu jednego dnia. Nasz aparat poznawczy nie jest przystosowany do tak dużego natężenia informacji, dlatego trudno się dziwić, iż wpadamy w pułapki zastawione przez tych, którzy mają złe intencje. Tylko pomagając zrozumieć świat innym – i nie mówię tu o przejawach paternalistycznej wyższości i pogardy – możemy choćby w małej skali zapobiec rozprzestrzenianiu się narracji, które tworzą nowych wrogów, a także odczłowieczają tych, którzy do tej kategorii zostali zaliczeni.

Niestety istnieje ryzyko, iż przy obecnym tempie rozwoju technologii dezinformacji sami stracimy orientację i będziemy mieć problem z odróżnieniem prawdy od fałszu. Wtedy święty boże nie pomoże i czeka nas zguba. jeżeli nie dosłowna, to moralna. Już choćby nie piszę o regulacjach, bo w neoliberalnym świecie, w którym kapitał ma większą moc niż państwo, próżno oczekiwać dokręcania śruby gigantom, a tym bardziej egzekwowania od nich odpowiedzialności za zamęt społeczny propagowany za ich pośrednictwem.

Czytaj także:

Idź do oryginalnego materiału