Poznań, 2014: o tym jak napisałam do "Wysokich Obcasów" i dlaczego kobiety nie zmieniają pracy

namiekko.pl 6 lat temu

W najbliższym czasie na moim blogu, gdzieś pomiędzy Scalą, pojawi się kilka tekstów na temat kobiet i, w szczególności, matek w IT. Znów inspirują mnie do tego okoliczności. Zanim poskładam te teksty, chciałabym podzielić się z Wami listem, który dawno temu (2014) wysłałam do redakcji “Wysokich Obcasów” w odpowiedzi na ich apel o przedstawienie “problemów współczesnych kobiet”. Rozwinęło się to w fajną przygodę: dwie miłe panie reporterki odwiedziły mnie w domu i użyły moich opowieści w jednym z reportaży. Na tyle skutecznie, iż mimo iż nie podałam nazwiska ani nazwy pracodawcy, kilkoro przyjaciół zorientowało się, iż to ja.

Poniżej minimalnie tylko zredagowany list. Plus kilka współczesnych refleksji na końcu.

Poznań, 8 maja 2014

Wiele razy piętnowałam, prywatnie i publicznie, przejawy dyskryminacji zarówno w miejscu pracy [1 – uzupełniające cytaty poniżej], jak i na drodze, która w to miejsce prowadzi [2]. Tyle razy wdałam się w dysputy na firmowych zebraniach [3], tyle razy tłumaczyłam, dlaczego kobiety nie wybierają studiów technicznych [4], tyle razy byłam zapraszana na debaty na ten temat – iż ostatnio, przez chwilę, wydawało mi się, iż wszystko zostało powiedziane i nie ma już o czym rozmawiać.

Poświęciłam chwilę na refleksję nad Waszym apelem o wskazanie bolączek współczesnych kobiet. Bolączka, którą rozstrząsam adekwatnie codziennie, która w dużej mierze definiuje może życie zawodowe i prywatne.

Jest tak:

Mam trochę ponad 30 lat, męża, doktorat, dobrą pracę w dziale badawczym międzynarodowej firmy. Mnóstwo ofert pracy, w tym od gigantów w mojej dziedzinie. Obserwuję (z sympatią)
kolegów ze studiów, którzy podążają za każdą korzystniejszą lub umożliwiająca lepszy rozwój ofertą. Koleżanki z reguły pracują w jednej firmie znacznie dłużej; spora część z nich prowadzi (dobrze prosperujące) malutkie firmy z własnego domu. Sama, podobnie jak one, czuję, iż zawodowe skakanie z kwiatka na kwiatek nie jest dostępną dla mnie opcją.

Dlaczego? Ponieważ jestem kobietą i kiedyś (a teraz już bliżej niż dalej) prawdopodobnie będę chciała mieć dziecko.

Nie, nie boję się, iż stracę pracę pierwszego dnia po powrocie i zostanę na lodzie z małym dzieckiem. W moim zawodzie ciągle pracy jest więcej niż przyzwoitych fachowców. Rozmowy kwalifikacyjne to akurat jedna z nielicznych sytuacji, w których nigdy nie odczułam, by moja płeć miała znaczenie. Irytuje mnie to, iż kiedy znajomi faceci są u szczytu kariery
zawodowej, przebierają w ofertach i pną się w górę (zgodnie z zasadą, iż nigdzie nie awansują cię tak szybko, jak wtedy, gdy jedna firma podkrada cię drugiej) – ja ciągle mam skrupuły. Bo przecież za chwilę mogę chcieć być w ciąży.

Z ciążą problem jest następujący – wymaga zniknięcia z pracy na dobrych kilka miesięcy. Głupio by było po trzech miesiącach w nowym miejscu pójść na zwolnienie z powodu zagrożonej ciąży i pojawić się ponownie po kolejnym roku, gdy nikt nie będzie już pamiętał, skąd się wzięłam. Prawda? Mogłoby to utwierdzić pracodawcę w przekonaniu, iż kobietom
tylko to (wynagrodzenie na chorobowym/macierzyńskim) w głowie. Zatem pracuję pilnie kolejny rok, starając się pokazać przełożonemu, iż w razie czego warto te kilka miesięcy na mnie poczekać. Wszystko na zapas, gdy choćby nie zaczęliśmy z mężem starań o to dziecko. Gdy wiem, iż takie starania mogą trwać latami lub w ogóle zakończyć się niepowodzeniem.

Trudno nazwać to niesprawiedliwością. Brak tu złej woli z czyjejkolwiek strony. To miejsce, w którym pokonuje mnie sama biologia. Zaczynam myśleć, iż niedobór kobiet na najwyższych, eksponowanych stanowiskach i w zarządach niekoniecznie wiąże się z seksizmem i dyskryminacją (bo to, iż nie wiąże się z mniejszymi zdolnościami kobiet, jest dla mnie oczywiste). Kobiety “same” się eliminują – w najbardziej produktywnym wieku, w momencie najlepszym na nawiązywanie kontaktów, prezentowanie profesjonalizmu, pięcie się w górę – one “produkują” dzieci, lub panikują na ten temat.

No i co z tym zrobić?

J.

[1] “Wow, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby kobieta to potrafiła!”
[2] “Dzisiaj będziemy omawiać geometrię przestrzenną. Z mojego
doświadczenia wynika, iż chłopcy radzą sobie z tym lepiej, niż dziewczynki”.
[3] “O co ci chodzi, nie ma nic złego w tym, iż kobiety lepiej się znają
na kolorach”.
[4] “Studiuj na politechnice, twój mąż już tu jest”.

Od czasu napisania tego listu sporo się u mnie pozmieniało. Mam dwójkę dzieci i nowego pracodawcę (którego bardzo sobie chwalę, ale o tym w następnym tekście). jeżeli chodzi o kwestie poruszone w powyższym tekście, mam dwie gorzkie anegdoty:

  1. Zdecydowałam się na ciążę 2 latach pracy w jednym miejscu. Byłam już w zaawansowanej ciąży, kiedy firma podjęła decyzję o likwidacji (relokacji) poznańskiego biura. Nie miałam dokąd wracać… Chociaż muszę przyznać, iż cała historia skończyła się dla mnie bardzo korzystnie.
  2. W nowym miejscu, trochę pamiętna tamtych doświadczeń, trochę wstrząśnięta falą zwolnień, a trochę zgodnie z zasadą “życie>praca” podjęłam decyzje o ciąży po 5 miesiącach. Pracowałam aktywnie do 7 miesiąca ciąży, mimo iż czułam się podle – ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą jak bardzo. Dość powiedzieć, iż układ kafelków na podłodze w firmowej toalecie dla inwalidów znów mam wyryty w mózgu po wsze czasy (za pierwszym razem było tak samo). No i i tak spotkałam się z komentarzem, z ust kobiety – “a ta tak krótko pracuje i już na zwolnieniu”.

Na koniec jeszcze oświadczenie: zdaję sobie sprawę, iż opisuję tzw. problemy pierwszego świata i wiem, na jak uprzywilejowanej pozycji jestem, nie tylko z powodu własnych zasług.

Idź do oryginalnego materiału