Ostrzeżenia Jarosława Kaczyńskiego o „poważnym kryzysie w sferze finansów publicznych” brzmią dramatycznie, ale po bliższym przyjrzeniu się wypowiedziom prezesa PiS jawią się głównie jako polityczna strategia strachu. Kaczyński krytykuje plany budżetowe i tempo wzrostu gospodarczego prezentowane przez premiera Donalda Tuska, sugerując, iż wzrost rzędu 3,75–3,85 proc. PKB na głowę mieszkańca jest niebezpieczny, bo „uzyskiwany przy pomocy ogromnego deficytu”. To retoryka, która zamiast informować, wzbudza lęk i dezinformuje opinię publiczną.
Fakty są jednak inne. Projekt budżetu na 2026 rok przewiduje dochody w wysokości 647 mld zł i wydatki 919 mld zł, co daje deficyt 6,5 proc. PKB – wysokie, ale w pełni kontrolowane i przewidziane w ramach krajowych i unijnych regulacji. Minister finansów Andrzej Domański podkreśla, iż relacja długu publicznego do PKB pozostaje poniżej progu ostrożnościowego, a wzrost inwestycji, spadek bezrobocia i stabilizacja cen dowodzą, iż gospodarka rozwija się w sposób zrównoważony. Tymczasem Kaczyński przedstawia sytuację jako zagrożenie egzystencjalne, manipulując wyobraźnią odbiorców i odwracając uwagę od pozytywnych faktów.
Retoryka prezesa PiS opiera się na starych schematach. Ostrzeganie przed „krótkimi nogami” deficytu to nic nowego – to mantra powtarzana przez lata, bez odniesienia do realnych uwarunkowań współczesnej gospodarki. Polska wciąż dysponuje przestrzenią do manewru, a wysokie wydatki, choć kontrowersyjne, są świadomie planowane i monitorowane. Kaczyński woli jednak stawiać te liczby w świetle katastrofy, serwując społeczeństwu obraz gospodarki zdominowanej przez ryzyko i niepewność.
Skutkiem takiej postawy jest spłycenie debaty publicznej. Zamiast merytorycznej krytyki i propozycji konstruktywnych rozwiązań, mamy narrację alarmistyczną, która wprowadza chaos informacyjny. Obywatel, który chciałby rzetelnie ocenić sytuację, musi przebijać się przez komunikaty wyłącznie politycznie nacechowane, zamiast otrzymywać obiektywne informacje o stanie finansów państwa.
Co więcej, krytyka Kaczyńskiego wydaje się mieć charakter wyborczy – strach jest przecież jednym z najskuteczniejszych narzędzi mobilizacji elektoratu. Tymczasem premier Tusk przyznaje wysoki deficyt, ale podkreśla jego kontrolowany charakter, pokazując, iż możliwe jest pogodzenie inwestycji, wzrostu gospodarczego i stabilności finansowej. Porównanie tych dwóch narracji uwidacznia wyraźnie, iż Kaczyński operuje retoryką strachu, zamiast odpowiadać na realne wyzwania gospodarki.
Ostatecznie ostrzeżenia prezesa PiS można odbierać jako świadome tworzenie atmosfery niepokoju. Deficyt, który w jego przekazie jest „bombą zegarową”, w rzeczywistości jest elementem świadomej polityki budżetowej, monitorowanej przez ekspertów i instytucje nadzorujące. Prezes PiS zamiast rzetelnie analizować dane, woli podsycać lęk i sceptycyzm wobec działań rządu, co w praktyce służy wyłącznie partyjnym interesom, a nie obywatelom.
W ten sposób obraz Kaczyńskiego kreowany jest jako polityka strachu – nie eksperta, nie lidera odpowiedzialnego za państwo, ale mistrza alarmizmu, który woli grozić kryzysem, niż pokazać, jak można go uniknąć. Dla Polaków, którzy chcą rzetelnych informacji, jego narracja staje się nie tylko niewiarygodna, ale wręcz szkodliwa.