
Kiedy słyszymy „4chan”, choćby osoby średnio obyte z internetowym światkiem wiedzą, iż mówimy o miejscu, które od lat kojarzy się z nieco mroczniejszą stroną sieci. Chwilami bywa ono kreatywnym inkubatorem nowych memów, które potem stają się wirusowe na całym świecie. Niestety równie często 4chan bywa kojarzony z treściami obraźliwymi, wręcz rasistowskimi czy seksistowskimi. Dla niektórych jest to miejsce anarchicznej wolności wypowiedzi. Dla innych – siedlisko toksycznego języka i nienawiści. Teraz jednak, po ostatnich doniesieniach o rzekomym ataku hakerskim i możliwym wycieku danych, stajemy przed pytaniem, czy w sieci da się jeszcze być anonimowym. Czy to początek końca legendarnej już platformy?
Dotychczas 4chan kojarzył się z jednym z tych miejsc, w których anonimowość pozwala nam mówić to, co chcemy. Afera wybuchła, kiedy w sieci zaczęły krążyć zrzuty ekranu rzekomo pokazujące wewnętrzne systemy 4chana. Żeby tego było mało, hakerzy mieli też wyciągnąć dane osobowe administratorów i moderatorów, a choćby te należących do zwykłych użytkowników. To niezwykle ważna kwestia, jeżeli wziąć pod uwagę najważniejszą obietnicę twórców platformy – anonimowość. I tu pojawia się najistotniejsze pytanie, a mianowicie czy w sieci da się pozostać całkowicie anonimowym.
Czym jest 4chan? Jak wpłynął na kształtowanie się internetowej kultury?
Zacznijmy od początku. 4chan działa w sieci od 2003 roku i – co trzeba uczciwie przyznać – w dużym stopniu ukształtował współczesną kulturę internetową. Wiele pomysłów, memów czy trolli narodziło się właśnie tam. W dużym żołnierskim skrócie 4chan to anglojęzyczny serwis internetowy, na którym użytkownicy mogą anonimowo zamieszczać obrazy i teksty. Niektórzy miłośnicy szeroko pojętej wolności słowa zachwycali się tym, iż można tam publikować bez rejestracji, bez konta i bez obaw, iż ktoś poda nas do sądu za „byle wpis”.
Ale czy na pewno było tak „fajnie”? Praktycznie każda platforma musi mieć swoich moderatorów, jakkolwiek liberalne by nie były jej zasady. I właśnie ta cienka granica między brakiem regulacji a minimalną moderacją od zawsze stanowiła o specyficznym charakterze 4chana.
4chan zbiera dane o użytkownikach?!
Jak się okazało, serwis, który oficjalnie nie kolekcjonuje zbyt wielu informacji o użytkownikach (w końcu wystarczy wejść, wpisać cokolwiek i nacisnąć „wyślij”), w praktyce pewne dane jednak gromadzi. choćby jeżeli mówimy tu wyłącznie o rejestrowaniu adresów IP i samych treści postów, to w razie ataku hakerskiego może to stanowić zagrożenie dla prywatności.
Choć 4chan, pierwotnie niewinne forum obrazkowe, od 2003 roku przetrwał bojkoty użytkowników, blokady reklamodawców, ba, choćby doniesienia o „inspirację” dla niektórych skrajnie niebezpiecznych wydarzeń. Ta „afera” może się jednak okazać przysłowiowym gwoździem do trumny. Serwis miał oczywiście momenty chwały, kiedy przenikał do głównego nurtu kultury i wpływał na internetowe trendy czy memy, ale…
Nie zapominajmy, iż chodzi o platformę, na której – nie ma co ukrywać – nierzadko kwitną dyskusje daleko wykraczające poza poprawność polityczną – a jej najważniejszym filarem jest anonimowość. Wizja tego, iż ktoś może sparować IP użytkownika z jego postami i posklejać z tego pakiet do publicznego wycieku, dla niektórych jest niczym koszmar senny. Zwłaszcza iż wiele osób traktowało 4chan jak cyfrowy zaułek, w którym można powiedzieć wszystko, bez żadnych konsekwencji. Być może była to iluzja, ale do niedawna bardzo wygodna.
Nie przegap najważniejszych trendów w technologiach!
Zarejestruj się, by otrzymywać nasz newsletter!
Fundament kłopotów 4chana: Wyciek danych moderatorów. Czy to początek końca serwisu?
To, co wydaje się najbardziej elektryzujące (a może przerażające) w wiadomościach o rzekomym ataku na 4chan, to nie sama defekacja wizerunku marki – w końcu 4chan nigdy nie aspirował do miana grzecznego portalu i od lat żyje w stałym konflikcie z polityczną poprawnością – ale fakt potencjalnego wycieku danych administratorów.
Członkowie społeczności, czujący się zawsze „wolni”, nierzadko odsądzają od czci i wiary każdego, kto choćby zasugeruje kontrolę, ograniczenia czy powoływanie się na prawo. A jednak, gdy pojawiają się wycieki, to ci sami użytkownicy często czują się zdradzeni i oszukani – jak to możliwe, iż ktoś miał dostęp do ich IP? A i być może adresów e-mail czy innych wrażliwych danych?!
Kto poluje na Twoje dane w sieci?
Świat nie stoi w miejscu. Media, rządy i służby coraz baczniej przyglądają się mroczniejszym zakątkom sieci. Ludzie się radykalizują, kontrowersje zaostrzają, pojawiają się ekstremistyczne treści, a moderatorzy i administratorzy, choćby jeżeli rzadko interweniują, w gruncie rzeczy muszą być obecni. I tu pojawia się kolejny „problem”. Bowiem w wielu sprawach 4chan stał się obiektem zainteresowania organów ścigania.
Jeśli teraz pojawi się szansa, by dobrać się do danych użytkowników, a tym bardziej administratorów, to pewne służby mogą się tym żywo zainteresować. Bo – w dużym skrócie – skoro istnieją podstawy, żeby łączyć niektóre akty przemocy czy ekstremizmu z treściami publikowanymi na 4chanie, to wyciek może być okazją do dogłębnego śledztwa. A wtedy na wierzch mogą wypłynąć informacje, których nikt nie chciałby ujrzeć w świetle dziennym.
Z drugiej strony w internecie nic nie ginie. jeżeli 4chan upadnie, to zawsze znajdzie się inna platforma czy forum, które przejmie jego funkcję. Tak już działa sieć: wolne przestrzenie, w których można publikować treści bez ograniczeń, rozkwitają i znikają. Pojawiają się klony, nowe inicjatywy, często napędzane tą samą chęcią wolności, a może i przekory. Trudno więc sobie wyobrazić, iż ewentualny koniec 4chana nagle zlikwiduje problem nienawistnych treści czy narastającej frustracji społecznej w sieci. o ile zniknie jeden gracz, pojawi się następny.
Czytaj też: Nie tylko imię i nazwisko pomogą Cię zidentyfikować! Dowiedz się, czym jest cyfrowy odcisk palca i jak się przed nimi bronić!
Jakie wnioski może wyciągnąć przeciętny użytkownik internetu z afery serwisu 4chan?
Dla użytkowników – przede wszystkim tych, którzy od lat czuli się tam jak „u siebie” – to moment rozczarowania. Przyzwyczajeni do myśli, iż można anonimowo powiedzieć wszystko, co ślina na język przyniesie, muszą teraz zderzyć się z brutalną rzeczywistością. A co z nami, zwykłymi zjadaczami chleba, którzy przyglądają się tej aferze z dystansu?
Cóż, to najzwyczajniej w świecie kolejna lekcja, iż w internecie nic nie ginie, a obietnice o anonimowości to często wygodny mit. Każda nasza aktywność, prędzej czy później, może wyjść na jaw. Internet pamięta i potrafi boleśnie uderzyć tych, którzy wierzą w jego bezgraniczny dobrobyt. Bez względu na to, czy jesteśmy bywalcami 4chana, czy tylko słyszeliśmy o nim z nagłówków, powinniśmy przyjąć do wiadomości: anonimowość w sieci to bardziej złudna wiara niż rzeczywistość. A na koniec dnia – tak jak zawsze – liczy się to, jak zachowujemy się my, ludzie. o ile fora internetowe będą miejscem siania nienawiści, to choćby tysiąc usuniętych portali i serwisów nie pomoże – zawsze bowiem pojawią się następne.
Źródło zdjęcia tytułowego: DcStudio, Freepik
Zapraszamy do komentowania i wzięcia udziału w dyskusji! Już nie trzeba się logować:)