W poniedziałek, 13 stycznia, w polskim internecie zaroiło się od nagłówków mówiących o rzekomej cenzurze internetu, którą miałby szykować rząd. Przyglądamy się więc tematowi, by odpowiedzieć na pytanie: czy czeka nas cenzura, czy raczej mamy do czynienia z paniką?
Co wywołało dramatyczne nagłówki w sieci? Otóż Ministerstwo Cyfryzacji zaproponowało zmiany w Ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną (UŚUDE). Kluczową nowością jest możliwość blokowania treści „naruszających dobra osobiste” bez decyzji sądu. Propozycje te pojawiły się po zakończeniu konsultacji społecznych, a rząd przekonuje, iż są efektem zgłoszonych uwag. W projekcie przewidziano, iż osoba, której dobra osobiste zostały naruszone, będzie mogła zgłosić wniosek do Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) o podjęcie działań przeciwko nielegalnym treściom. Wnioski takie mogą również składać policja, usługobiorcy oraz „zaufane podmioty sygnalizujące”. Procedura umożliwia szybkie blokowanie treści, jednak decyzje podejmowane przez UKE będą oparte głównie na dowodach dostarczonych przez wnioskodawcę. Zabraknie w niej standardowej procedury sądowej.
Decyzje UKE mogą być wydawane choćby w ciągu kilku dni, co zdaniem krytyków oznacza zbyt ekspresowy tryb bez należytej kontroli sądowej. Choć autor może złożyć skargę do sądu administracyjnego, jest to możliwe dopiero po wydaniu i wykonaniu decyzji. Oznacza to więc, iż nie ma możliwości jej zablokowania. Mechanizm budzi wątpliwości, szczególnie w kontekście ochrony dóbr osobistych, które są kwestią delikatną i często wymagają szczegółowej analizy.
„Musimy lepiej chronić obywateli na platformach społecznościowych! Demokratyczne wartości i wolność słowa są dla rządu i Ministerstwa Cyfryzacji najważniejszą wartością. Przepisy, które projektujemy mają służyć zwalczaniu nielegalnych treści w internecie, w tym nielegalnych towarów, usług i informacji, z pełnym poszanowaniem Karty praw podstawowych. w tej chwili nielegalne treści zamieszczane na platformach internetowych oceniane są wyłącznie przez te platformy i to one decydują o ich usunięciu bądź nie. Zmiany w prawie mają spowodować, iż można będzie wnioskować o usunięcie nielegalnych treści w procedurze administracyjnej i będzie możliwe odwołanie do sądu” – napisał na platformie X Minister Cyfryzacji, Wicepremier Krzysztof Gawkowski
Jak łatwo się domyślić, nowe przepisy spotkały się z krytyką. Obawy dotyczą głównie tego, iż mechanizm może być nadużywany, np. do tłumienia krytyki publicznej. W uzasadnieniu ministerstwa wskazano, iż przepisy mają chronić społeczeństwo, w szczególności dzieci, przed dostępem do szkodliwych treści. Ministerstwo broni zmian, podkreślając, iż zostały one wprowadzone w odpowiedzi na konsultacje i są zgodne z unijnym Aktem o usługach cyfrowych (DSA). Zwraca również uwagę, iż decyzje UKE można zaskarżyć do sądu, a podobne mechanizmy funkcjonują już w innych dziedzinach, np. w walce z fałszywymi wiadomościami SMS.
Kontrowersje wokół projektu są więc zrozumiałe. Z jednej strony Sieć jest pełna treści, które jawnie naruszają prawo (np. reklamy oszustw finansowych oraz deep fake’i na pewnej popularnej platformie społecznościowej). Z drugiej jednak, przepisy te pozostawiłyby pole do nadużyć. jeżeli mógłbym coś podpowiedzieć Ministerstwu Cyfryzacji, to najlepszą metodę weryfikacji tego czy przepisy nie idą za daleko: wyobraźcie sobie, iż przegracie następne wybory, a to prawo pozostanie. Ja jestem w stanie to sobie wyobrazić bez najmniejszego problemu, a obraz, który w ten sposób się rysuje, jest raczej wysoce ponurym.
Ostatecznie bowiem intencje twórców projektu nie mają znaczenia. Być może są dobre. prawdopodobnie rzeczywiście chodzi o zadbanie o bezpieczeństwo informacyjne. Tyle tylko, iż te same przepisy mogłyby posłużyć do czegoś zupełnie innego. Może czas na kolejną rundę konsultacji?