Czy istnieją pozytywne skutki wypalenia zawodowego? Wywiad z Mariuszem Janowiakiem

geek.justjoin.it 1 rok temu

– Przyszedł dzień, w którym totalnie miałem gdzieś, czy dany błąd przejdzie, czy też nie. Po 5 latach pracy przy grach, które tak kochałem, przestałem chcieć na nie choćby patrzeć, a co dopiero spędzać każdy dzień przy ich szlifowaniu — opowiada Mariusz Janowiak. Jego przebyta droga wypalenia zawodowego pozwoliła mu określić czynności, jakie chce wykonywać w codziennej pracy, dzięki czemu udało mu się znaleźć swoisty odpowiednik, jakim jest QA.

Cześć! Twoja ścieżka kariery jest pełna mocnych zwrotów akcji: zajmowałeś się prowadzeniem portali gamingowych, później poszedłeś w IT, w tej chwili pracujesz jako tester. Co wpłynęło na decyzję o wejściu w świat IT?

Hej ho! Hmmm… „mocnych zwrotów akcji”… Ja bym to raczej nazwał długą podróżą w poszukiwaniu swojej zajawki. Skończyłem geodezję, później zostałem technikiem BHP, zajmowałem się branżą wideo, a jako kinooperator zostałem przedstawicielem jednego z ostatnich pokoleń, które miało przyjemność pracować przy taśmach 35 mm. Po 15h dziennie trzepałem worki w holenderskich fabrykach, komentowałem wydarzenia e-sportowe, przez prawie 8 lat lepiłem DJ sety po trójmiejskich klubach, tłukłem się na ringu, uznając sztukę ośmiu kończyn za tę, której oddam swoje zdrowie, ale nadto — byłem i jestem gamerem, mówię to z nieprzyzwoitą dumą!

I to właśnie zamiłowanie do zabawy cyfrowej zaprowadziło mnie do świata technologii oraz niekończących się bugów. Mimo tego, iż swoje pierwsze kroki w branży stawiałem jako tester lokalizacji, co nie jest dokładnie tym, czym jest znane nam „pastwienie” się nad oprogramowaniem, to właśnie moment, w którym wszedłem do branży gier, w późniejszych latach zaważył na pozostaniu w IT.

Gaming to Twoja wielka pasja, którą przekułeś także w pracę. Czym dokładnie zajmowałeś się w tamtym okresie?

Tak, to prawda, to moja wielka pasja. Dzisiaj przyznam, iż było to istne zrządzenie losu. Poleciałem do Irlandii, totalnie w ciemno: bez pracy, bez perspektyw. Jedyne, na czym tak naprawdę się znałem, i co naprawdę kochałem, to właśnie gry komputerowe. Miałem 2000 euro odłożone na nowe życie i nie chciałem już pałać się profesjami, które nie sprawiają mi radości, w których nie miałem poczucia spełnienia czy misji.

Gdy dokładnie to samo powiedziałem świeżo poznanej znajomej, stałej rezydentce zielonej krainy, usłyszałem: „No to idealnie, jest tutaj parę firm, które szukają takich jak Ty, rozejrzyj się”. Wiesz, co mi to zrobiło w głowie? Myślisz, iż ja w to uwierzyłem? Może i śmiesznie to zabrzmi, ale w pierwszym momencie pomyślałem, iż rozmawiam z NPC-em, który daje mi legendarnego questa — tak absurdalne to dla mnie było.

Parę chwil później nie dowierzałem własnym oczom — znalazłem ogłoszenie szyte idealnie pod mój profil, przy kochanych przeze mnie grach! Wystarczyło znać język angielski oraz polski, uwielbiać gaming oraz nie obawiać się presji związanej z pracą przy tytułach Triple A.

Wysłałem CV, odbyłem rozmowę, i… dostałem pracę! Cały proces trwał dłuższą chwilę, jednak po wszystkim cały czas nie mogłem w to uwierzyć.

Jak to mi się mogło w ogóle przytrafić? Czym zasłużyłem? Historia jak z bajki! JESTEM SZCZĘŚCIARZEM — tak mówiłem, ale dziś uważam, iż było to stwierdzenie trochę na wyrost. Wystarczyło nie szlochać w rękaw, nie kajać się nad swoim losem, robić swoje, nie poddawać się i iść prosto do celu, przed siebie.
Praca zaskoczyła mnie — w głównej mierze zajmowaliśmy się sprawdzaniem już przetłumaczonych tekstów pod względem błędów językowych, terminologii, korygowaniem ich ze światem gry, sprawdzaniem ich jakości bezpośrednio w testowanych tytułach. Sprawdzaliśmy również jakość nagrań audio, w tym tzw. voice-overów w grach, które doczekały się polskiego dubbingu.

Złoto dla kogoś, kto kocha gry. Była to praca iście genialna.

Z jakimi znanymi tytułami miałeś okazję pracować?

Nieskromnie powiem, iż mój największy skalp to Diablo III: Rise of the Necromancer. Po zobaczeniu swojego nazwiska przy napisach końcowych popłakałem się jak bóbr, ziściło się jedno z moich marzeń — pracowałem przy tytule Blizzarda! A co ciekawe, był to jeden z pierwszych projektów, przy jakim pracowałem. Dane mi było pracować również m.in. przy:

  • Ghost of Tsushima
  • Tom Clancy’s The Division 2
  • Ratchet & Clank: Rift Apart
  • Death Stranding

… oraz wielu innych, których z racji NDA niestety nie mogę podać.

W pewnym momencie postanowiłeś, iż Twoja miłość do gier pozostanie tylko w życiu prywatnym. Dlaczego?

Powiem więcej, prawie całkowicie wypaliła się moja pasja do gier — mówię prawie, bo dzisiaj jestem zapalonym szachistą i nie wyobrażam sobie życia bez przynajmniej jednej partyjki dziennie

Nie jest tajemnicą, iż branża technologiczna okraszona jest mnogą ilością znanych nam wszystkich „dedlajnów”. Różnica w tym wypadku odnosi się w dużej mierze do procesów wytwórczych oraz kasy, jaka jest pompowana w tytuły z najwyższej półki — oczywiście nie bagatelizując rozmiarów żadnej z firm, to dzień zwłoki przy produkcjach największych molochów na świecie jest relatywnie bardziej kosztowny, niż niedotrzymanie terminu w start-upie.

Niestety niejednokrotnie powodowało to pracę pod dużą presją oraz ogromną ilość nadgodzin — zdarzały się projekty, przy których pracowałem np. 23 dni pod rząd po 8 czy 12 godzin dziennie.
Do tego dochodziła moja pasja do rywalizacji, maksowanie swoich kombosów w Mortal Kombat 11, nauka, komentowanie wydarzeń e-sportowych, tworzenie kontentu online dla różnych platform, pasja do obróbki wideo, hasanie po licznych turniejach, sport, problemy dnia codziennego, trudy migracji… Innymi słowy, przeciążyłem się i wypaliła mi się żaróweczka zwana „motywacją”. Brzmi jak depresja, jednak to było coś innego — doświadczyłem wypalenia zawodowego.

Po 5 latach pracy przy grach, które tak kochałem, przestałem chcieć na nie choćby patrzeć, a co dopiero spędzać każdy dzień przy ich szlifowaniu.

Wspomniałeś o wypaleniu zawodowym, które Cię dotknęło. Jak się to objawiało u Ciebie? W jaki sposób walczyłeś z tym problemem?

Wiesz co, przyszedł dzień, w którym totalnie miałem gdzieś, czy dany błąd przejdzie, czy też nie, nagle mój mózg wywalił czerwony pop-up mówiący: „Panie, weź już se stąd idź. Przecież widzę, jak bardzo nie masz ochoty tego robić”. Poniedziałek był dla mnie katorgą, odbębnienie 8 godzin codziennym dramatem, a piątek 16:00 za to momentem oczekiwanym najbardziej na świecie.

Trochę jak we wspomnianej wcześniej przeze mnie depresji, żaden element podmiotu, nad którym pracowałem, nie miał dla mnie już sensu. Dlaczego podmiotu? Ponieważ strasznie lubiłem formę mojej pracy, porównywanie, prowadzenie śledztwa, kooperacja z kolegami z drużyny, szukanie dziury w całym — czułem, iż testowanie oraz praca z oprogramowaniem to jest to, co sprawia mi ogromną frajdę, jedyny problem, jaki miałem, to produkt, nad którym dane mi było wówczas się pochylać.

Jak myślisz, czy w walce z wypaleniem zawodowym wystarczy tylko zmienić pracę, czy też warto podejmować inne kroki?

Ach, nie chcę zabrzmieć jak jeden z domorosłych „kołczów”, ale jest coś w tym, aby najpierw umiejętnie odpowiedzieć sobie na pytanie: co ja chcę do jasnej ciasnej w życiu robić? Co sprawia mi przyjemność, gdzie (hehe) widzę siebie za 5 lat?

Wydaje mi się, iż w społeczeństwie strasznie mocno osiadła stereotypowa wizja wykonywania TYLKO dobrze rokujących finansowo zawodów. Kiedyś był to lekarz czy prawnik, dzisiaj legendarny programista. Zaraz będzie moda na bycie legalnym hakerem i tak dalej, i tak dalej…

Ale co to ma tak naprawdę za znaczenie, co się robi? o ile uwielbiasz robić coś zawodowo — sprzątanie, sprzedaż, fotografię — cokolwiek, otwórz później swoją firmę, zatrudnij garstkę ludzi i oferuj swoje usługi innym. Zdaję sobie sprawę, jak abstrakcyjnie to może brzmieć, zaraz pojawią się głosy mówiące: „przecież nie każdy musi być przedsiębiorczy!”, „nie każdy musi chcieć założyć firmę!”. Zgadza się, ale nie każdy też musi być programistą

Co prawda, w moim przypadku zawodowa realizacja swojej pasji okazała się mieczem obosiecznym, nie znaczy to jednak, iż u każdego tak musi być. Tym samym nie wiem, czy potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na twoje pytanie, sama widzisz, iż praca w grach, jaką wykonywałem, prawie nijak się ma do typowego testowania oprogramowania. Przebyta droga wypalenia zawodowego pozwoliła mi określić czynności, jakie chcę wykonywać w codziennej pracy, dzięki czemu też udało mi się znaleźć swoisty odpowiednik, jakim jest QA.

Nie ma jednej recepty na walkę z wypaleniem, tak samo jak nie ma takowej na osiągnięcie sukcesu, za to jest parę czynności, które wydają mi się posiadać wspólny mianownik:

  • nieustanne próbowanie nowych rzeczy
  • wytrwałość w dążeniu do celu
  • czerpanie euforii z wykonywanych czynności

Tylko tyle i aż tyle.

Wróćmy do Twojej ścieżki kariery. Jaka była Twoja pierwsza praca w IT i dlaczego akurat taka?

Podczas pandemii rozsypała się moja działalność związana z wideo, nadszedł czas decyzji, a tak jak pewnie większość z nas w tamtym okresie, czasu w przemyślenia miałem od groma. Zdecydowałem, iż podejmę się wejścia w testowanie. Zapragnąłem praktykować czynności, które wykonywałem w pracy na poziomie bardziej „inżynierskim”, chciałem dowiedzieć się, jak to wszystko działa.

Zacząłem czytać sylabusa ISTQB, „dręczyć” mojego supercierpliwego kumpla Macieja, który był już w IT, pytaniami typu: „Co mam czytać? Gdzie mam szukać wiedzy? Dlaczego tak? Dlaczego nie tak? Lepszy Python czy JavaScript? Jaką książkę kupić?”. Następnie określiłem swoją drogę rozwoju na najbliższe lata. Później podsyłałem swoje CV to tu, to tam, zmodernizowałem swojego LinkedIna.

Cały proces trwał prawie rok: dziesiątki nieudanych rozmów, walka ze zrozumieniem, co robię nie tak, wielogodzinne poszukiwania odpowiedzi i nagle BAM! Trafiłem na rozmowę rekrutacyjną, którą przeszedłem! Był to polski software house, który poszukiwał kandydata z dobrym angielskim, znajomością branży gier, z podstawami ISTQB oraz chęcią rozwoju — przecież to ja w całej okazałości! Co prawda było mi dane pracować z aplikacją gamingową — uwierzysz? — jednak postanowiłem w to wejść

Dlaczego ta praca, a nie inna? Miałem jedyną w świecie okazję rozpocząć pracę w kierunku, w którym chcę się rozwijać, przy czym mogłem wrócić w końcu do domu, do rodzinnego Gdańska.
O więcej choćby nie śmiałbym prosić.

Jak trafiłeś do POSTDATA?

Z jednej strony przypadek, z drugiej chyba tak to trochę dzisiaj działa, iż ludzi z branży poznajemy co krok. Jak wspomniałem wcześniej, grywam dość sporo w szachy, a swego czasu namiętnie jeździłem na turnieje, co by wznosić się w rankingach. Tam poznałem Waldka — osobę, z którą łączyła mnie nie dość, iż bardzo zbliżona przeszłość sportowa, to jeszcze ogromne zamiłowanie do gry królów — dogadywaliśmy się, trenowaliśmy razem. Wiesz, jak to jest, czasem coś po prostu kliknie, a pewne przeżyte razem doświadczenia pozwalają nam zrozumieć drugą osobę troszkę lepiej

Jak się gwałtownie okazało, Waldek pracował w POSTDATA, a firma organizowała turniej szachowy!
W tym samym czasie ja poszukiwałem wyzwań, świetnego miejsca na rozwój, miejsca, w którym mógłbym poczuć się jak w domu, a oni poszukiwali osoby, która wie, co znaczy odpowiedzialność, szczera kooperacja — no i oczywiście rozwój, którego jestem ogromnym zwolennikiem!

Szybko okazało się, iż jest to miejsce idealnie wkomponowujące się w moje oczekiwania. Grzegorz Cysewski, z którym prowadziłem dłuuugie rozmowy odnośnie mojego zatrudnienia, do ostatniego momentu procesu rekrutacyjnego starał się ustatkować mnie nie tyle co w miejscu, w którym załatam potrzebę kadrową, a w szufladkę, w której się odnajdę.

I tak zostałem częścią #postdatateam! Grzesiek zauważył mnie, wysłuchał, po czym dał szansę na naukę, dzięki czemu czuję się dzisiaj jak ryba w wodzie. Świetny deal — transakcja typu win/win.

Co podoba Ci się w obecnej firmie?

Ludzie tutaj grają w szachy i kochają sport… mam coś jeszcze dodać? Szczyptę poważniej, tak jak ogromna część osób pracujących w IT powinienem wspomnieć o rewelacyjnym klimacie w miejscu pracy, darmowej kawce, super wydarzeniach integracyjnych, możliwościach rozwoju, mitycznych owocowych-czwartkach czy realizacji zawodowej, bla… bla… bla… Dzisiaj to jest już standard, który panuje w większości firm IT i wątpię, aby ktoś o zdrowych zmysłach poszedł do pracy, w której nie panują choć zbliżone warunki.

Może trochę pompatycznie to zabrzmi, ale oczarowało mnie zaufanie do pracownika, oczywiście nie takie „for-free”. Takie, w którym w zamian wręczasz „kartę odpowiedzialności” za swoje dokonania. Nikt nie siedzi mi nad głową, sprawdzając co rusz, czy „wszystko się zgadza” i czy aby na pewno wykonałem to tak, jak sobie to ktoś zaplanował. Wręcz przeciwnie! Często spotykam się z myślą: „bardzo podoba mi się, iż się ze mną nie zgadzasz — dawaj, mów co wymyśliłeś”.

Cenię to sobie, niestety często zdarzało mi się pracować w miejscach, w których kreatywność była zamiatana pod fotel prezesa, co by jego idea oraz wizja były na piedestale chwały, gdy przyjdzie do zakończenia prac. Jeszcze nie spotkałem się z miejscem, w którym HR czy kadra zarządzająca ciągną pracownika przed szereg, mówiąc: „hej stary, widzę, iż to lubisz, nie chciałbyś zacząć tego robić z nami?”.

Przykład? Zawsze lubiłem pisać, mniej lub bardziej, ale skrobanie tekstów przynosiło mi nieopisaną frajdę. Od jakiegoś czasu piszę posty na swoim LinkedInie we współpracy z POSTDATA i stało się to praktycznie tylko dlatego, iż została zauważona u mnie „iskra” zainteresowania tematem. 1,2,3, zostało ustalone kiedy piszę posty i hop! Słowa zamieniły się w czyny

Tutaj pracują ludzie, którzy bardzo mocno identyfikują się ze swoimi wartościami i starają się nosić je na ustach każdego dnia. Może nie powinienem tego mówić, ale na początku mnie to trochę dziwiło, a choćby szczyptę nie dowierzałem w to, co widzę. Zważywszy, iż nie mam już 15 lat i nasłuchałem się sporo tych korpohasełek, i nie robią one już na mnie większego wrażenia — ale Ci ludzie tutaj naprawdę w to wierzą i starają się je wprowadzać w życie, podkreślając to na każdym kroku — mega interesująca sprawa!

Czym dokładnie zajmujesz się w POSTDATA?

Jestem inżynierem testów automatycznych, zajmuję się wdrażaniem i utrzymywaniem skryptów oraz procesów związanych ściśle z aplikacjami, które są obsługiwane przez podmioty Poczty Polskiej. Innymi słowy, dbam, aby jakość produktu wychodzącego do naszego klienta była zadowalająca, stosując przy tym narzędzia pozwalające mi zautomatyzować procesy, które sprawdzają, czy dane funkcjonalności działają prawidłowo.

Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedziałeś, iż praca w POSTDATA to punkt zwrotny w Twojej karierze. Dlaczego tak uważasz?

Przede wszystkim dlatego, iż pierwszy raz dane mi jest pracować nad produktem, który posiada ponad 30 000 użytkowników i nie jest związany ściśle z branżą gamingową. Jestem przyzwyczajony do pewnej presji „wydawniczej”. Lata w gamingu nauczyły mnie, jak sobie radzić z pewnymi problemami, które często pojawiają się po wydaniu produktu, jak i z sukcesami, które — całe szczęście — zdarzają się znacznie częściej

Dodatkowo dostałem okazję wykazania się w czymś, czego nie znałem. Dostałem szansę od osób, które uwierzyły w mój potencjał — musiałem im udowodnić, iż się nie mylą, iż ich nie zawiodę. Dzięki temu doświadczeniu otworzyły się dla mnie bramy rozwoju. Mogę namacalnie pracować przy technologiach, które chcę eksplorować, a dobrze wiesz, iż nauka na „sucho”, a praca przy żywym materiale różnią się od siebie diametralnie.

Właśnie tutaj zdałem sobie sprawę, iż nie produkt jest dla mnie najważniejszy, a zakres obowiązków, codzienna chęć bycia lepszym — całkiem możliwe, iż to dzięki właśnie tym czynnikom tak bardzo chcę się rozwijać w branży IT.

Małą dygresja: pamiętam dzień, w którym przyszedłem do POSTDATA i jeden z pracowników zapytał mnie: „stary, czemu przeszedłeś z gierek do poczty?” Mam nadzieję, iż wywiad odpowiada na to pytanie

W jakim kierunku zamierzasz iść dalej?

Haha, dobre pytanie! Od pewnego czasu pochłonął mnie dział Cyberbezpieczeństwa — o rany, ile tam się rzeczy dzieje, ile tam jest wiedzy do przyswojenia!

Strasznie się zafascynowałem tą dziedziną — począwszy od surowej wiedzy w temacie sieci, rodzajów Malware, po historię największych ataków hakerskich. Jest to świat, z którego ciężko się wyrwać… Zawsze gdy przysiądę do wczytywania się w przeróżne tajniki Cybersecurity przesiaduję do późnych godzin wieczornych. Uzależniające… naprawdę.

Ale nie oznacza to, iż nie lubię pracy z kodem — wręcz przeciwnie. Zdarzało mi się w życiu wykonywać sporo zleceń kreatywnych, dzięki czemu dziedzina „tworzenia oprogramowania” przemawia do mnie bardzo mocno — tworzenie stron, baz danych, funkcjonalności czy stylów jest zabawą, którą czuję i lubię z nią obcować.

Pomimo żwawego zainteresowania się Cyberbezpieczeństwem, to Software Development jako kierunek rozwoju przemawia do mnie bardziej.

Na koniec trochę prywaty:) Swego czasu prowadziłeś największą polską stronę z muzyką synthwave (Synthwave Polska). Jaką muzykę poleciłbyś do słuchania w pracy?

Oj tak, to był super projekt, mnogi w przeróżne współprace, może kiedyś jeszcze dane nam będzie o nim porozmawiać. Dziękuję za przypomnienie mi tego okresu

Dzisiaj odbiegam od szybkich, agresywnych, skocznych utworów na poczet głębszych oraz melodyjnych brzmień, które pozwalają mi płynąć z „flow” w pracy. Tym samym z całą mroczną odpowiedzialnością mógłbym polecić Strange Love — Midnight Smoke lub troszkę starszy oraz mniej futurystyczny Bohren & der Club of Gore – Midnight Walker.

Przemiło się z tobą rozmawiało!

Mariusz Janowiak. W dzień poszukiwacz bugów, a wieczorem król szachownicy. Ponoć jego ruchy są tak precyzyjne, iż choćby błędy w kodzie czują się zagrożone. Inżynier testów automatycznych z wieloletnim doświadczeniem w polsce i za granicą — pracownik POSTDATA. Pasjonat szachów, kina gatunkowego, muzyki oraz kuchni.

Zdjęcie główne pochodzi z Unsplash.com.

Idź do oryginalnego materiału