Istnieje na świecie wirus, z którym każdy z nas styka się przynajmniej kilka razy w roku, a mimo to, nie zmienia to opinii o nim jako o najbardziej śmiercionośnym w historii. Tylko w XX wieku choroba którą powoduje pochłonęła 200 mln ludzkich istnień, i choć 100 lat w medycynie to wieczność, wiemy o nim kilka więcej niż 50 lat temu. Poznajcie zatem zabójcę wszechczasów, prawdziwego wroga publicznego ludzkości nr 1, przy którym choćby wirus HIV to dziecinna igraszka, Panie i Panowie, oto i on !
Wydaje się, iż wirus grypy towarzyszy nam od początków istnienia. Starożytni uważali objawy grypowe za wynik nadmiaru materii odpadowej mózgu, obserwując prawdopodobnie śluz wypływający z nosa, silny kaszel i poty. Słowo katar oznacza zresztą w języku greckim „wypływanie”. Na setki lat przed narodzinami wirusologii dwunastowieczny rabin Majmonides sugerował na przeziębienie i grypę rosół z tłustej kury, chińczycy i hindusi zajadali się cebulą, używali ziół i modlitwy, w wiekach średnich grypę uważano za wynik opętania przez diabła, by w końcu William Osler w XIX wieku stwierdził :
„Położ się do łóżka, powieś w nogach kapelusz, pij whysky tak długo, aż zaczniesz widzieć dwa kapelusze”.
Nie głupie. Jakkolwiek uwaga Oslera może nam się kojarzyć z dzwonieniem w kościele (wiedział iż dzwoni, ale nie wiedział jeszcze w którym), nawiązywał on do powszechnej w jego czasach praktyki produkcji specyfików leczniczych na alkoholu. Grypa, jak w ogóle wirusy i bakterie, towarzyszą nam więc od od tysięcy lat, dysponujemy zapiskami starożytnych skrybów opisujących praktyki medyczne podejmowane w celu leczenia skutków ich działania, ale nikt jeszcze przecież nie podejrzewał, iż wirusy naprawdę istnieją, teorią samorództwa ludzkość zadowalała się jeszcze wiele lat później. „Mikroorganizmy? Nonsens! Życie jest widzialne dla oka!” – grzmiano. Fermentacja, zsiadłe mleko, choćby muchy na mięsie padliny – to wynikało samo przez się, niemal jako bezdyskusyjne ex nihilo. Jeszcze w XVI wieku pewien szacowny fizjolog twierdził, iż w każdej chwili możemy stworzyć mysz z materii nieożywionej. Wystarczy tylko w pudełku umieścić kawałek brudnej szmaty, dodać trochę sera lub mąki i voila! Dziś wydaje nam się do śmieszne i naiwne, ale aż do przełomu zapoczątkowanego przez m.in Ludwika Pasteura, który po latach dociekań i eksperymentów w obecności min. Aleksandra Dumasa, księżniczki Matyldy i George Sand a także członków Paryskiej Akademii Nauk na Sorbonie udowodnił jej pseudonaukowość, teoria abiogenezy trzymała się mocno. Po wiekach bezprzykładnej wiary w ten dogmat, jej prawdziwość została w końcu finalnie odesłana w niebyt, tam gdzie jej miejsce. Dziś ktoś, kto choć raz zetknął się z mikroskopem nie traktuje jej poważnie. Wirusy i bakterie triumfalnie wkroczyły wtedy na arenę nauki jako fakt naukowy, a nie irracjonalna hipoteza. Ich istnienie położyło też kamień węgielny pod, jak mniemam, najbardziej interesującą część medycyny, mikrobiologię. Nie zapominając o dokonaniach poprzedników Pasteura, jego samego i kontynuatorach tego dzieła, przenieśmy się w końcu w centralny punkt tej historii, historii która wbrew pozorom wcale nie kończy się happy-endem.
Rok 1918, jesień, Filadelfia, USA.
„W miarę przybywania płynu w płucach pacjentom zaczynało brakować powietrza. Po paru godzinach dyszenia popadali w delirium i w końcu tracili świadomość, a wielu umierało usiłując wykaszleć z płuc krwistą plwocinę, która czasem kapała im z nosa i ust. To była potworna męczarnia”
Autorem tych słów (str. 220) był Isaac Starr, wtedy student trzeciego roku medycyny na renomowanym PennState University. Amerykanie wyczekiwali właśnie końca wojny, kiedy to sukcesy wojsk alianckich na froncie zachodnim dawały im wystarczająco dużo powodów by się cieszyć. W kraju sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Pół roku wcześniej, w marcu 1918 roku pewien kucharz z bazy wojskowej Fort Riley (Kansas) dostał wysokiej gorączki, dreszczy, zdawało się iż padł ofiarą wirusa grypy. Tydzień później zarażonych było już przeszło 500 osób. Nikt nie był zaskoczony, grypa nie była przecież niczym nowym, tym razem sytuacja wyglądała inaczej – w samym Fort Riley zmarło 46 osób. Raczkująca epidemia wylewała się z jednej bazy wojskowej do kolejnej, przekroczyła Ocean Atlantycki i wylądowała w Europie wraz z nic nie podejrzewającymi amerykańskimi żołnierzami. Jesienią, jak opisuje Starr (na zdjęciu z lewej), było już jasne, iż nie jest to zwyczajna grypa. Zamiast pospolitych objawów, ludzie skarżyli się na duszności, zlewne poty, wysoką gorączkę, krwotoki z nosa i (mało przyjemne kwestie, więc pominę) … Zgony postępowały lawinowo, najpierw ludzie chorowali przed śmiercią 2 tygodnie, później tydzień, potem raptem parę dni, wszystko w okropnych męczarniach, dusząc się na oczach personelu medycznego. Tak zaczęła się „hiszpanka”, epidemia świńskiej grypy sprzed prawie 100 lat która zabiła 20 mln ludzi w 10 miesięcy (!), a jej potencjał choćby nie drgnął, później było już bowiem tylko gorzej. Najpierw pojawiła sie we Francji (wraz w amerykańskim wojskiem), potem pojawiła się w Anglii, wreszcie w Hiszpanii, gdzie zabiła najwięcej osób w Europie (stąd jej nazwa), ale pandemia postępowała dalej – wirus „odwiedził” Rosję, Indie, Chiny, Japonię, Afrykę, Amerykę Południową, na Alasce spośród 300 żyjących Eskimosów zmarło 176, na Samoa zmarła od grypy 1/4 mieszkańców, a statystyki „skuteczności” wirusa w 1918 roku w samych USA mówią same za siebie: sierpień – 2900 zgonów, wrzesień – 10,481 zgonów, październik – 195,876 ofiar itd. Szacuje się, iż życie z powodu świńskiej grypy typu AH1N1 z lat 1918-1919 straciło na całym świecie ok 50 mln ludzi. jeżeli więc mowa o liczbach, o twardych danych statystyki medycznej, teoretycy spiskowi tracą poczucie humoru, przypadek?
Wirus jak kobieta, inny niż wszystkie.
Wirus grypy na pierwszy rzut oka (uzbrojonego) to przeciętniak, ale diabeł, jak w kobiecie, tkwi w szczegółach. Nie jest ani duży ani mały, rinowirus („rino” znaczy nos – rinowirusy wywołują m.in. katar) to przy nim mikrus, wirus krowianki zaś, to przy nim prawdziwy dryblas. Wirus grypy to więc nic nadzwyczajnego, przynajmniej wg wirusowych standardów. Ot, kolejny średniak. Porównanie wirusa grypy do kobiety jest jednak jak najbardziej zasadne, bo nie dość, iż wirus jak kobieta – zmiennym jest, to jeszcze jego największa wada jest jego największą bronią! Brzmi znajomo, prawda? Przyjrzyjmy się więc w czym tkwi siła wirusa grypy. Nasz bohater występujący w trzech odmianach (A, B, C), ma kształt końca średniowiecznej maczugi, wygląda jak kulka z kolcami. Wirus grypy który wtargnął do naszego organizmu, nie niszczy komórki od razu, ale delikatnie przyczepia się do jej powierzchni. Następnie wirus dokonuje penetracji jej wnętrza, „wstrzykuje” swój kod genetyczny, następuje translacja i gotowe – komórka zaczyna zachowywać się jak zombie, musi powielać wirusa na potęgę by ulec niedługo samozagładzie. Z perspektywy wirusa jego portami dokującymi do komórek są białkowe dwa kolczaste bratanki, neuraminidaza (N) i hemaglutynina (H). Jak wiemy ludzie nie są bezbronni, mamy do dyspozycji cały arsenał do walki z wirusami, możemy np. blokować działanie kolców, leki przeciwwirusowe mogą hamować fazy jego replikacji dając tym samym czas naszej wewnętrznej armii na przegrupowanie się i zaplanowanie kontry – bezbronne wirusy mogą wtedy tylko bezradnie czekać na argameddon. Jest tylko jedno ALE. Wirus grypy typu A wypracował bardzo sprytną, jedyną w swoim rodzaju taktykę przetrwania, która sprawia iż mamy dużą dozę pewności iż nigdy nie uda nam się w pełni eradykować go ze środowiska. Taktyka polega na minimalnych zmianach (tzw antigenic drift) w budowie kolców (dla zobrazowania procesu posłużę się przykładem np. przefarbowania włosów), co sprawia iż układ immunologiczny nie rozpoznaje poprawnie wirusa grypy i jest wobec niego bezbronny przez jakiś czas do wykształcenia immunoglobin, oraz dużo poważniejszy proceder – tzw antigenic shift (przeskok antygenowy), który można porównać do całkowitej rekonstrukcji twarzy. Nieźle, co ? Nasz spryciarz i psotnik nie jest jednak aż tak inteligentny za jakiego można go uważać, wynika to po prostu z dużej niestabilności wirusa, oraz z faktu, iż RNA wirusa grypy jest bardzo podatne na błędy w fazie powielania, do tego, jego kod genetyczny nie jest jednoniciowy (jak u rinowirusów i w wirusach polio), nie jest też dwuniciowy (jak wirus krowianki i wirus opryszczki), ale jego genom składa się aż z ośmiu fragmentów. Ta pozorna niezdarność w replikacji czyni go mordercą o stu twarzach, nieprzewidywalnym i niezniszczalnym, stąd średnio co 10 lat wybuchają na całym świecie epidemie, a przemysł farmaceutyczny nie nadąża z produkcją odpowiednio dopasowanych szczepionek. Nikt nie umie bowiem przewidzieć jaki szczep wirusa wywoła następną epidemię, a ta nastąpi prędzej czy później, tego moi czytelnicy mogą być pewni.
Najgłupsza teoria spiskowa świata.
Powiedzmy, iż nasz organizm miał już do czynienia z wirusem grypy, np z AH1N1, ma więc do walki z nim przygotowane przeciwciała czekające na znak by go unicestwić. System immunologiczny pamięta kilkanaście wzorców serotypów, ale kiedy pojawia się nowy zastęp wirusów nie znanych mu wcześniej, sytuacja się komplikuje, w ciągu kilkunastu godzin wirus grypy organizuje sobie parapetówkę na koszt żywiciela. Gdy zaś nikt w społeczeństwie nie ma wykształconych przeciwciał mamy epidemię, a ludzie (choć nie tylko) umierają. Śmierć zawsze przychodzi bez ostrzeżenia. Na przykład, wirus „hiszpanki” (H1N1) z 1918 roku krążył na świecie aż do roku 1957 kiedy to pojawił się wirus grypy azjatyckiej (H2N2, 2 mln ofiar), typ „Hongkong” (H3N2) miał „premierę” w 1968 roku, spowodował śmierć ok. miliona ludzi, w między czasie pojawiły się inne: ptasia grypa (H1N5), grypa focza (H7N7, ostatnio H3N8), grypa kurza (H5N2), ostatnia pandemia H1N1v (wariant hiszpanki) z 2009 roku kosztowała życie blisko 600 tys ludzi. Słabo? AIDS zabija rocznie 2,8 mln ludzi, a przecież sposób zarażenia się wirusem HIV jest zgoła inny niż wirusem grypy. Mówiąc dosadnie – wirus HIV to przy grypie amator. prawdopodobnie teoretycy spiskowi mają teraz używanie – zapytają bowiem „skoro wirus grypy jest zawsze o krok przed nami, po co mamy się szczepić na grypę sezonową?”. Pomijając fakt, iż szczepienia są (wg mnie) najdonioślejszym wymysłem medycyny i triumfem ludzkiego intelektu, pozwalają ratować życie ok 3 mln ludzi rocznie, chronią przed komplikacjami grypowymi które są bardzo niebezpieczne: zapalenie płuc (w bonusie – krwotoczne), zapalenie mięśnia sercowego, zapalenie opon mózgowych, a na deser – ostra niewydolność nerek. W internecie można jednak wyczytać, iż świńska grypa, to broń biologiczna amerykańskiej armii, początek depopulacji ludzkości, szczepienia to spisek koncernów farmaceutycznych i sposób na szybki zarobek miliardów dolarów przez BigFarmę (tak jakby prewencja była droższa od leczenia!), a same epidemie to wymysł i propaganda WHO, dla mnie, w tym cyrku klaunów brakuje tylko teorii zrzutu wirusa grypy przez kosmicznych popaprańców z Alfa Centauri albo Zeta Reticuli, bo nie spodobaliśmy się dotychczas kochającemu nas Imperium. Oszołomstwo, jak np: Piotr Bein, AstroMaria, Jane Burgermeister, Len Horovitz, Alex Jones, David Icke, Mikołaj Rozbicki etc, na swoich przaśnych blogaskach z braku elementarnej znajomości przedmiotu wymyśla coraz to nowe teorie, przecząc nie tylko sobie nawzajem, ale i fundamentalnej wiedzy z mikrobiologii. Pamiętajmy jednak dobrotliwie, iż teorie spiskowe to świetny biznes, można tu na ludzkiej niewiedzy zarobić dobre pieniądze, ci ludzie sprzedają swoje książki, mają własne telewizje, reklamy na blogach, udzielają porad paralekarskich (sic!) i nie mam wątpliwości – ludzkie życie mają za nic, ponieważ z drugiej strony ich „idee” realnie zabijają prawdziwych ludzi, proszę wziąć to pod uwagę. Bezsprzecznie, ich pseudonaukowe intelektualne wymiociny na temat grypy i programu szczepień, to najgłupsza teoria spiskowa świata.