Właśnie trwa batalia, która może nieco zmienić równowagę sił w cyfrowym świecie. Mimo iż mało o niej słychać.
Mowa o rozprawie przeciw Google’owi trwającej w USA.
Wielobranżowy gigant jest oskarżany o praktyki monopolistyczne – wykorzystanie swojej dominacji w jednym segmencie rynku do sztucznego blokowania konkurentów. Pod lupę wzięto interakcje między jego licznymi działami.
Wokół procesu już zdążyło się pojawić parę kontrowersji. Jedną z nich była próba utajnienia rozpraw pod pretekstem dbania o tajemnice handlowe.
Zaś drugą – po tym, jak część wewnętrznych maili jednak ujrzała światło dzienne – mocny dowód na to, iż zespół odpowiedzialny za przeglądarkę Chrome celowo pogarszał jej funkcje. Żeby dział reklamowy mógł więcej zarobić.
Przesuwali wyżej własne wyniki. Chcieli odsuwać skróty, żeby były trudniej dostępne niż pasek wyszukiwania. Albo wycofywać poprawki, które czyniły ludzi mniej zależnymi od Google’a.
To kolejna kropla w morzu argumentów przeciw Wujkowi G. Przyjrzyjmy się jej!
Źródła: „Alicja w Krainie Czarów” (stara wersja), malarz z clipground.com. Przeróbki moje.
Spis treści
- Kontekst
- Rozprawa
- Próba utajnienia
- Zagadka
- Propozycje zmian na gorsze
- Faworyzowanie wyników z Google’a
- Mailowy spór i zmiana układu strony
- Usunięcie szybkich podpowiedzi
- Podsumowanie
Kontekst
Znany wszystkim Google jest częścią grupy Alphabet. Należy do niej również platforma YouTube czy Waymo od samojezdnych aut.
Cała grupa Alphabet opiera się na reklamach. Są one źródłem około 80% ich przychodów.
Ich strategia opiera się na tworzeniu licznych projektów we wszelkich możliwych branżach. A następnie wykorzystaniu całej swojej maszynerii – od algorytmów po dopracowane techniki sprzedaży – żeby te projekty forsować.
Jeśli któryś się przyjmie, to dołącza do grona stałych produktów, używanych przez miliony użytkowników. A jeżeli tylu nie uzbiera, to zostaje gwałtownie ubity. Niezależnie od swojej jakości. Olbrzym albo trup, nic pomiędzy.
Jest to zresztą obiektem żartów w całej branży – powstała stronka Killed by Google, gromadząca „cmentarzysko” takich nieudanych projektów.
Ale choćby jeżeli coś nie trafi na cmentarz, same metody promowania mogą budzić kontrowersje.
Rozprawa
Nowości od Google’a wyjeżdżają w świat na karkach gigantów. Produktów królujących w swoich niszach.
Jak wyszukiwarka na stronie google.com. Przeglądarka Chrome. System Android na telefony. Play Store, największa baza z aplikacjami.
Google może użyć tych pewniaków do faworyzowania nowinek. Naciskać na twórców telefonów, żeby domyślnie je instalowali. Wyświetlać ich reklamy bezpośrednio w wyszukiwarce. Umieszczać je wyżej na liście apek w Play Storze.
Innymi słowy – mając parę kluczowych produktów, może stopniowo pochłaniać świat i blokować konkurencję. A monopole są szkodliwe, co potwierdzi wielu ekonomistów. Również wolnorynkowych.
Google ochoczo dążył ku dominacji – przekrój przez różne aferki znajdziemy choćby w pierwszym wpisie z serii. Aż przyszła kryska na matyska. Pierwsza wzięła się za nich Europa.
A teraz zostali oskarżeni o działania monopolistyczne przez amerykański Departament Sprawiedliwości. Sprawa nosi oficjalną, groźnie brzmiącą nazwę US vs Google. Bo jedną ze stron jest państwowa instytucja.
Gdyby ktoś chciał poznać inne szczegóły z rozprawy, to polecam tweety użytkownika Big Tech On Trial (gdyby nie działało, można zmienić nitter.cz z tego linka na twitter.com; przy czym wtedy będzie nalegało na logowanie).
Jedną z faz takich rozpraw jest zbieranie dowodów, nazywane po angielsku discovery (dosł. „odkrywanie”).
Pracownicy firmy są wzywani na przesłuchania. Sąd żąda kopii maili na określone tematy. I tak dalej. Materiały są często publicznie udostępniane, więc zyskujemy unikalny wgląd za kulisy wielkich korporacji.
Próba utajnienia
…A przynajmniej powinniśmy taki wgląd zyskać. Ale firmy lubią stawiać opór, wykorzystując system do granic. Tak zrobił również Google.
Zwrócili się do sędziego prowadzącego sprawę. Twierdzili, iż niektóre informacje z rozprawy nie powinny ujrzeć światła dziennego, bo to tajemnice przedsiębiorstwa.
Zaś Amit Mehta częściowo poszedł im na rękę. Jak powiedział:
Jestem sędzią. Nie rozumiem branży i rynków w takim stopniu jak wy. Kiedy firmy mówią, iż ujawnienie jakichś informacji zaszkodzi ich konkurencyjności, to traktuję takie ostrzeżenia poważnie.
Tłumaczenie moje.
No i potraktował. Spora część spotkań (przesłuchań?) w salach sądowych odbyła się za zamkniętymi drzwiami. Ku utrapieniu dziennikarzy i obserwatorów.
Ale potem trochę się otwarło. 27 września sąd orzekł, iż materiały będą mogły trafiać na widok publiczny po tym, jak pojawią się w sali sądowej. Google ma możliwość wnoszenia zastrzeżeń, ale to sąd ma decydujący głos w tej kwestii.
Odtąd pliki trafiają na stronę justice.gov.
Zagadka
Wśród ujawnionych dokumentów znajdziemy różne ciekawostki. Ale zostawię je na inny raz, zaś w tym wpisie skupię się na celowym pogarszaniu Chrome’a.
Jest o tym mowa w pliku UPX0522 z wyżej podlinkowanej listy (bezpośredni link).
To rozmowa głównie między dwiema osobami – Jerrym z działu reklam oraz Anilem z działu tworzącego Chrome’a. Mamy też grupkę gapiów.
Wszyscy są blisko szczytu hierarchii, mają poziom VP (wiceprezesowski; od działów, nie całego Google’a).
Maile z rozprawy, choć upublicznione, nie zawsze są przyjemnym źródłem informacji.
-
To obrazki, nie da się przeszukiwać tekstu
Jeśli ktoś chce, może użyć OCR-a, żeby nałożyć warstwę tekstową. Ale dokładność nie będzie stuprocentowa.
-
Niektóre szczegóły, uznane przez sąd za wrażliwsze, są ocenzurowane.
-
Czasem mamy wewnętrzny firmowy żargon.
Przykładem SQV z tytułu dokumentu. Czyli Search Query Volume, wewnętrzny wskaźnik dotyczący liczby wyszukań w Google.
-
Są tam nawiązania do wewnętrznych dyskusji, których treści nie poznamy.
Tak to wygląda w mailu. Wiemy, iż jest link, ale nie wiemy jaki.
Chcąc dokopać się do prawdy, trzeba zgadywać z kontekstu, patrzeć po datach, poczytać trochę o żargonie Google’a. Taka łamigłówka. Ale mądre głowy z forum HN rozpracowały temat.
Propozycje zmian na gorsze
W mailach mamy dyskusję na temat kilku funkcji Chrome’a. Oraz ich wpływu na SQV, liczbę wyszukań. Czyli to, co przekłada się na reklamowy zysk i dolarki dla firmy Google.
Jedna z funkcji, ta starsza, jest określana jako #7 (Numer 7). Rozmawiali wcześniej o jej wycofaniu. Ale Anil od Chrome’a sugeruje, żeby się z tym wstrzymać.
Oprócz tajemniczej siódemki są jeszcze trzy proponowane przez Anila zamienniki. Dwa mogą być w jakimśtam stopniu pomocne dla ludzi. Ale jeden jest bardziej kontrowersyjny. Mowa o sztucznym podbiciu w górnym pasku wyników z Google’a.
Do funkcji 7 i ogólniejszej dyskusji jeszcze wrócimy. A póki co przyjrzyjmy się tej zmianie.
Faworyzowanie wyników z Google’a
Jak pisze sam Anil:
Niezwłocznie rozpoczniemy eksperymenty nad poprawieniem znaczenia wyszukiwań w omniboksie (większa ilość i wyższe położenie)
Jak odkrył jeden z dyskutantów z forum HN, 10 dni po zamknięciu mailowego wątku zmieniło się działanie paska wyszukiwania. Tego widocznego w górnej części Chrome’a, nazywanego omnibox.
Omówmy sobie krok po kroku typową interakcję z tym elementem.
-
Wyszukujemy coś w Google – przez google.com albo omniboksa.
Na przykład ciemnastrona.com.pl. Bo kojarzymy taką stronkę i chcemy zobaczyć wyniki z niej.
Informacja o tym wyszukaniu trafia do historii przeglądarki (oznaczmy umownie: H1). -
Google wyświetla nam różne wyniki. Może parę cudzych wzmianek o blogu, ale głównie wpisy z niego.
-
Klikamy któryś z nich.
W ten sposób odwiedzamy konkretną podstronę od ciemnastrona.com.pl. Co również trafia do historii przeglądania (H2). -
Po kilku godzinach/dniach chcemy jeszcze raz zajrzeć do tego wpisu.
Klikamy górny pasek i zaczynamy wpisywać: ciemnastro… Wyskakują podpowiedzi.
Zmiana wspomniana przez Anila dotyczy właśnie kolejności tych podpowiedzi.
Kiedyś u samej góry byłby bezpośredni link do wpisu. Klikając pierwszą podpowiedź, przeszlibyśmy do domeny ciemnastrona.com.pl (H2).
Od czasu zmiany na szczyt trafia wyszukanie w Google’u (H1). Kiedy je klikniemy, przejdziemy do google.com. Z adresem ciemnastrona.com.pl już wpisanym w pole wyszukiwarki.
A iż odwiedzamy domenę Google’a, to na papierze zyskują o jedno wyszukanie więcej.
Nowy, gorszy świat omniboksa.
Źródło: artykuł Ghacks, lekkie przeróbki moje.
Wielu użytkowników już się przyzwyczaiło, iż omnibox dawał u góry bezpośrednie linki. prawdopodobnie niejedna osoba odruchowo wybrała pierwszą podpowiedź. Po czym, ku swojemu utrapieniu, musiała jeszcze zrobić przesiadkę na stronce Google’a.
I tak wiele razy, nim wyzbyła się nawyku. Niezadowolenie było widoczne, co pokazuje chociażby linkowany wyżej artykuł. Albo ten post na forum.
Ale cyferki się zgadzały. Dział reklamowy wyrobił normę.
Mailowy spór i zmiana układu strony
Anil nie chce usuwać tajemniczej funkcji ochrzczonej numerem 7, dodanej do Chrome’a kilka miesięcy wcześniej. Jak pisze:
- Wycofanie niesie za sobą ryzyko negatywnego PR-u podczas tygodnia I/O (coroczna konferencja Google’a).
- Dane z eksperymentów polegających na usunięciu tej funkcji (ablation experiments) pokazały tylko niewielki wzrost liczby wyszukań.
- Proponowane przez niego zmiany – jak ta związana z omniboksem – pozwoliłyby podbić spadający wskaźnik.
Wszyscy rozmówcy nieraz piszą również o tym, iż coś jest w interesie użytkowników, iż poprawi ich komfort.
Ale weźmy pod uwagę, iż mogą dość specyficznie pojmować nasz interes. Albo po prostu chronić swoje tyłki przez sugerowanie dobrych intencji.
Ale Jerry, rozmówca z działu reklam, naciskał na większe skupienie na liczbie wyszukań. Wbijał lekkie, korporacyjne, pasywnoagresywne szpileczki:
-
Ta dyskusja nieco się zaostrzy, jeżeli suma [efektów zmian] nie zbliży nas do celu albo jeżeli terminy będą zbyt odległe.
-
Jeśli nie wykonamy planu, nasz dział sprzedaży nie osiągnie celów drugi kwartał z rzędu
-
Nie chcę też, żeby miało to wydźwięk: „robimy to, bo dział reklam musi zwiększyć przychody”. Zostawiałoby to bardzo niemiłe wrażenie. Ale (…)
Taki lifehack – kiedy mamy zaprzeczenie czemuś kontrowersyjnemu, a potem „ale”, to możemy w myślach usunąć to pierwsze zaprzeczenie :wink:
Przy okazji Jerry sugeruje jedną konkretną zmianę. Zacytuję w oryginale:
For example, can we increase vertical space between the search box/icons/feed on new tab to make search more prominent?
Chodzi o to, iż po otwarciu w Chromie nowej karty (new tab) – pustego, wewnętrznego okna, bez załadowanej strony internetowej – pokazuje się zwyczajowo pasek na wyszukiwania (search box). A pod nim ikonki stron, które już wcześniej odwiedziliśmy.
Jerry sugeruje, żeby rozsunąć elementy w pionie (increase vertical space). Żeby skróty mniej przykuwały wzrok niż pasek, co zachęci nas do wyszukiwania.
Być może na urządzeniach mobilnych byłyby choćby całkiem poza widokiem; musielibyśmy zjechać w dół, żeby je zobaczyć.
Kiedy prosto w oczy pcha się nam wielki pasek wyszukiwania, to rośnie szansa, iż to jego użyjemy. Nabijając SQV działowi reklam.
„Szczurek w labiryncie miał do wyboru dwa korytarze. Gdy badacze zakryli jeden z nich kotarą, to częściej wybierał drugi”.
Usunięcie szybkich podpowiedzi
No i na koniec najbardziej tajemnicza zmiana, o której nie wspomniano wprost. Numer 7 z wewnętrznej dyskusji.
Znamy przybliżoną datę dodania, 7 miesięcy przed mailową dyskusją. Wiemy, iż źle wpłynęła na liczbę wyszukań. Jerry naciskał na usunięcie, Amil wolał ją zatrzymać.
Na tej podstawie parę osób z forum HN połączyło kropki (w niespiskowym sensie!). Znaleźli prawdopodobną zmianę. Wprowadzoną w wersji 69 Chrome’a.
Pasek adresowy Chrome’a, który Google nazywa omnibox, może teraz pokazywać odpowiedzi bez konieczności otwierania nowej karty (w tym wzbogacone wyniki na temat osób publicznych lub wydarzeń sportowych, szybkie odpowiedzi dotyczące pogody pobrane od weather.com albo tłumaczenia obcych słów)
Źródło: venturebeat. Tłumaczenie moje.
Wyniki pokazywały się od razu pod paskiem, dawały użytkownikom szybkie odpowiedzi na niektóre kwestie.
Ale nie były to pełnoprawne odwiedziny na stronie Google’a, przekładające się na korzystny miernik SQV. Hajs się nie zgadzał. Dlatego poważnie dyskutowali nad wyłączeniem tej funkcji.
I fakt, iż Anil od Chrome’a nieco się opierał, nie zmienia ogólnego wydźwięku. jeżeli równowaga sił za bardzo się przesunie w stronę użytkowników, to Google coś nam odbierze.
W tej samej wersji Chrome’a wprowadzono również coś mniej pozytywnego, o czym wspomniałem na blogu. Zwykłe logowanie się do konta Google, wykonywane przez Chrome’a, zaczęło oznaczać jednocześnie włączenie synchronizacji. W tym trybie do Wujka G trafiała jeszcze większa liczby naszych danych.
Podsumowanie
Być może nikogo nie zszokują fakty ze sprawy. Pokazują coś, co wiele osób wiedziało od dawna – iż Google, a w szczególności ich przeglądarka, nie działa w interesie użytkowników.
Pierwszeństwo ma szeroko pojęta branża reklamowa. My jesteśmy kartą przetargową. Nasza uwaga – produktem, jaki Wujek G oferuje swoim lepiej płacącym klientom.
Przeprowadza się eksperymenty. Jednym użytkownikom Chrome’a się coś wyłącza, innym zostawia. Wprowadza się subtelne zmiany, żeby zachęcić ludzi do określonych zachowań. Jak szczurki w laboratorium.
Odtajniona dyskusja menedżerów nie jest niczym szokującym. Ale doskonale potwierdza obawy.
To już nie typowe googlowskie „dodamy nową funkcję. Dla waszego bezpieczeństwa. A iż odbiera wam kontrolę i oddaje ją reklamodawcom? Przypadek!”.
Nie, tu ktoś mówi wprost: „Potrzebujemy więcej kliknięć. Usuńcie ludziom usprawnienia, które kłócą się z tym celem”.
A Chrome niedługo po takim meetingu się zmienia. Automatyczna aktualizacja coś nam pogarsza. Działa przeciwko nam. Jak malware, złośliwe oprogramowanie.
Środek zaradczy? Prosty. Podczas gdy Google dostaje oklep w sądzie, wybierzmy którąś z wielu innych przeglądarek.
Z tradycyjnej opozycji względem Google’a – Firefox.
Jeśli za bardzo przywykliśmy do Chrome’a – może nam podpasować Brave. Oparty na tym samym silniku co Chrome, więc bardzo podobny w działaniu.
Albo coś z nowinek – przeglądarka od DuckDuckGo. Albo Mullvad Browser.
Jest trochę opcji. Warto je sprawdzić i zrobić ten jeden drobny krok do krainy, w której nie jesteś produktem.
Nie pożałujesz! :smile: