Thermomix zmienił polskie kuchnie. A zaczęło się od wpadki z zupą

konto.spidersweb.pl 6 godzin temu

Prawie 30 lat temu Thermomix zaczął polską kulinarną rewolucję. Przełom jeszcze przed nami.

Nie trzeba sprawdzać temperatury, by wiedzieć, iż listopad 1995 r. był gorący. Może nie na zewnątrz, ale w polskich domach na pewno. To w końcu miesiąc wyborów prezydenckich. Pierwsza tura, w której udział wzięło 13 kandydatów, wyłoniła dwóch polityków mających zmierzyć się w drugiej: Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego. To właśnie podczas ich pierwszej telewizyjnej debaty padło kultowe hasło o podaniu rywalowi nogi zamiast ręki, przez które według wielu legenda Solidarności przegrała wybory.

Historyczne głosowanie to jedno – frekwencja była rekordowa aż do tegorocznego czerwca – ale w listopadzie 1995 r. zdarzyło się coś jeszcze. To właśnie wtedy w Polsce zaczęła się kuchenna rewolucja.

Jeszcze po cichu, spokojnie, bez wielkiego wybuchu, ale lawina ruszyła. Gdyby pod koniec tamtego miesiąca w chłodny i ponury wieczór zagaić kogoś na ulicy, prawdopodobnie byłby zdziwiony, iż nie pytamy go o wyniki drugiej tury i o to, jakim prezydentem będzie Kwaśniewski. Tymczasem również chodziłoby nam o próbę przewidzenia przyszłości, ale nieco innej: wskazanie, jaki sprzęt podbije polskie domy, z naciskiem na kuchnie.

Rozmówca nie zastanawiałby się długo. Może choćby znowu byłby zaskoczony, tym razem banalnością pytania, bo przecież odpowiedź musiała być oczywista i nasuwała się sama. jeżeli coś z perspektywy roku 1995 ma zdominować polskie kuchnie to bez wątpienia coraz popularniejsze w kraju mikrofalówki. Na początku lat 90. były jeszcze wprawdzie całkiem drogie, ale gwałtownie stawały się przystępne. Ukazywały się choćby książki kucharskie z przepisami pod przyspieszający gotowanie gadżet, co jest najlepszym dowodem na to, iż mikrofale trafiły pod strzechy, dużo szybciej niż choćby zmywarki. Z danych CBOS wynika, iż w 1992 r. ten kuchenny gadżet znajdował się w 2 proc. polskich gospodarstw. 5 lat później już w 10 proc., w 2004 r. w 30 proc., a w 2007 r. dobił do 41 proc.

Tyle iż czasami wyścig rewolucyjnych idei to maraton, a nie sprint. Początkowe etapy faktycznie wskazywały na kompletną dominację mikrofali, tym bardziej iż niespodziewany rywal zza zachodniej granicy dopiero po cichu nadciągał i nikt jeszcze się go nie spodziewał. Za to mikrofale zaczęły urządzać się w mieszkaniach bogatych oraz tych biedniejszych. Niektóre były bardziej nowoczesne, jak ta z okładki książki „Gotujemy w kuchence mikrofalowej z Katarzyną Pospieszyńską”, inne proste, bez cyfrowych zegarów, ale za to tańsze. Powszechne – tak. Ułatwiające życie? Jak najbardziej. Ale czy naprawdę aż tak wpływowe, by podzielić społeczeństwo?

Czy przez te lata mikrofalówka stała się symbolem statusu, czymś w rodzaju dokumentu, który potwierdzał przynależność do klasy średniej, gadżetem wymienianym jednym tchem obok innych symboli prestiżu? Dopiero teraz, po latach, zaczynamy poznawać odpowiedź. Jasne, mikrofalówka była obiektem skromnych marzeń, powodem, dla którego co miesiąc odkładano drobne sumy z niedużej pensji albo decydowano się na zakup na raty.

Była czymś, o czym rozmawiano – na pewno wraz z zachwytem nad prostotą i możliwościami pojawiały się głosy wątpliwości, czy aby na pewno technologia jest bezpieczna i zdrowa. Jednak sam fakt, iż w sieci nie znajdziemy wielu wspomnień nt. pojawienia się urządzenia w polskich domach świadczy o jego pewnej… pospolitości? Banalności? Skoro w krótkim czasie znalazła się w prawie połowie polskich kuchni, była zbyt zwykła, żeby wzbudzać jakiekolwiek emocje. I to dlatego dziś czekając na ogłoszenie nowego modelu mikrofali nikt nie buja się w rytm miłosnej ballady w wypełnionej po brzegi hali. To żadna wada, ale pod tym względem mikrofale przegrały – również na polskim rynku. Kto inny miał rozbudzać wyobraźnię, wywoływać spory i przede wszystkim to, jak gotujemy i co chcemy tym przekazać.

Całkiem zrozumiałe, iż w szarą, ponurą i prawdopodobnie smutną listopadową noc 1995 r. trudno byłoby w to jeszcze uwierzyć. A właśnie wtedy kostki domina ruszyły. 29 listopada 1995 r. w Katowicach spisane zostało pierwsze zamówienie na Thermomix TM 3300.

Nikt nie mógł tego przewidzieć, ale nowy, kontrowersyjny władca ruszył po polskie kuchnie

Jakie emocje wówczas budził? Po latach w facebookowych wspomnieniach czytamy, iż był to sprzęt solidny, porządny, a w niektórych domach działa choćby do dziś – szwankuje, ale jeszcze daje radę. Czy mógł zachwycać wyglądem? Dziś trudno w to uwierzyć. Pokrętła jak z niemieckiego auta, duży dzban, ot, miks garnka z ekspresem do kawy.

https://www.facebook.com/watch/?v=1607784795978615

TM 3300 w Polsce pojawił się w 1995 r., ale na świecie swoją premierę miał w 1980 r.

Ciekawe, ile razy osoba, dzięki której spisano pierwsze zamówienie na Thermomiksa, musiała się tłumaczyć, czemu jednak nie wolała kupić mikrofali lub chociaż zwykłego robota kuchennego. Albo jak często wymigiwała się od odpowiedzi, ile to ustrojstwo kosztowało. Nie zachowały się ceny premierowego Thermomiksa na polskim rynku, więc musimy zgadywać i tylko wyobrażać sobie, iż skoro dziś łapiemy się za głowy, to wtedy efekt wow! musiał być jeszcze większy. Prestiż wkroczył, ale tym razem przez salony tylko przebiegł. Wybrał drzwi prowadzące do kuchni.

Wszystko zaczęło się od błędu

Protoplastą współczesnych Thermomiksów jest sprzęt z lat 60. Wyglądał jak blender kielichowy i w zasadzie tak działał – miksował, siekał, rozdrabniał, dodając do tego funkcje w postaci ugniatania ciasta czy wyciskania soku. Podczas jednej z prezentacji modelu VKM5 doszło do drobnej, acz jednak istotnej wpadki. Wszystkie produkty zostały pokrojone i zmieszane, więc nie pozostało nic innego, jak tylko podgrzać zupę. Okazało się, iż osoba zachwalająca sprzęt nie miała przy sobie zapałek, więc nie można było odpalić kuchenki.

Rozpałki nie mieli też ci, którym pokazywano urządzenie, więc nie mogli przekonać się, jak tak naprawdę smakuje błyskawicznie i efektownie przygotowany obiad. Owszem, kroi wspaniale, ugniata i mieli równie chyżo, ale co nam z tego, o ile zabraknie gazu albo nie będziemy mogli odpalić kuchenki gazowej?

Nie wiemy, czy domownicy zadali takie pytanie, ale prawdopodobne wątpliwości rodzące się w ich głowach poprawnie wyczuł Hansjörg Gerber. To właśnie on zaprojektował prototyp urządzenia, który dziś występuje pod nazwą Thermomix, a jego największą zaletą jest nie tylko to, iż miksuje, kroi i wyciska, ale przede wszystkim podgrzewa. Thermomix VM 2000 najpierw zadebiutował w 1971 r. we Francji, potem trafił na rynek hiszpański i włoski.

Vorwerk, firma stojąca za Thermomiksem, zaczynała jednak od odkurzaczy – i do dziś zresztą je sprzedaje. Kiedy w 1929 r. powstał pierwszy model Kobolda, trudno było go wypromować, bo jeszcze nikt nie wiedział, iż na rynek trafił sprzęt, który zmiotki i miotły zmiecie do piwnic i schowków. A co istotniejsze: mało kto sądził, iż właśnie czegoś takiego potrzebuje. Stąd pomysł, by pokazywać produkt na żywo, zachwalając jego możliwości bezpośrednio w rozmowie z klientem.

Tak też przez długi czas sprzedawano Thermomiksy. Zresztą nowy model przez cały czas można kupić wyłącznie po umówieniu spotkania z konsultantem. Tylko stary TM6 dostępny jest w sieci, a i tak dopiero od niedawna.

To właśnie jeden z powodów ogromnego sukcesu Thermomiksa w Polsce

Dla Vorwerka jesteśmy drugim rynkiem po niemieckim, wyprzedzając choćby Stany Zjednoczone. W ubiegłym roku rozeszło się ponad 170 tys. Thermomiksów, w 2023 r. robot trafił do 232 tys. gospodarstw. W tym wynik może być jeszcze lepszy za sprawą świeżutkiego TM7. W 2024 r. przychody w Polsce przekroczyły 574 mln zł.

Oszaleliśmy na punkcie Thermomiksa, bo jest prestiżowy. Drogi, ale choćby z zasobnym portfelem nie można wejść do sklepu, wyłożyć kilka tysięcy złotych i wyjść z TM7 pod pachą. Trzeba umówić się na prezentację. Postarać się. Thermomiksa się zdobywa, a skoro tak, to jest to sprzęt dla nielicznych. Wyjątkowych. Swoich.

Prof. Jacek Wasilewski, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z „Newsweekiem” twierdził, iż Thermomix jest dowodem na przynależność do wyższego segmentu klasy średniej. Kładąc kuchenny sprzęt na blacie potwierdza się swój status, wysokie zarobki i możliwości. A iż wciąż popularne jest podejście „zastaw się, a postaw się” niektórzy zadłużali się, by inni mogli zobaczyć, iż spacer po drabince społecznej idzie im bardzo sprawnie.

– Z tym jest podobnie jak z produktami Apple. Jak się już zapłaci za nie dużo pieniędzy, trzeba się stać ewangelizatorem. Element uzasadnienia własnego postępowania jest tu bardzo istotny – dodawał prof. Wasilewski.

Chociaż szał na Thermomiksy w Polsce to kwestia ostatnich lat, robot stał się bożkiem już wcześniej. „Pracowaliśmy na niego całe dwa miesiące wakacji – zaraz po ślubie. Upragniony. Jak już miałam dość pracy to wydrukowałam sobie zdjęcie TM i powiesiłam nad łóżkiem, żebym rano wstając miała swój cel przed oczyma. I cel został osiągnięty” – pisze jedna z zachwyconych użytkowniczek, która swoje marzenie spełniła 13 lat temu.

Dla jednych społeczność użytkowników Thermomiksów przypomina więc sektę składającą się ze ślepych wyznawców, nieakceptujących głosów sprzeciwu i krytyki. Niektórzy mają w tym interes, bo widać, iż pochwalne komentarze nie tylko na temat urządzenia, ale i samej firmy oraz społeczności, często są dziełami osób zajmujących się sprzedażą urządzeń.

„Thermomix zmienił moje życie i zmienia nadal, a praca stała się źródłem rozwoju osobistego i dała możliwości poznania niesamowitych osób: zarówno wśród klientów, jak i współpracowników” – pisała jedna z przedstawicielek. Inna dodawała, iż marzyła o Thermomiksie „jak o jakichś wczasach”. Nie dość, iż cel zrealizowała, to jeszcze od kilku lat pomaga innym „osiągnąć to samo”. Fan technologii czy jej sprzedawca – tu granica jest bardzo płynna.

Prowizja jest niemała, bo ok. 600-700 zł ląduje w kieszeni „Przedstawiciela Handlowego”, jak nazywa współpracowników Vorwerk. Są jednak też cienie, bo to sprzedawcy muszą opłacać koszty dojazdu do klienta, a choćby konieczność kupienia własnego sprzętu pokazywanego na prezentacjach. Chętnych jednak nie brakuje, bo jak wynika z przekazanych Business Insiderowi danych, w liczącym 10 tys. pracowników zespole Verwork Polska aż 9,9 tys. to właśnie sprzedawcy. Vorwerk zarabia nie tylko na samym sprzęcie. Dostęp do olbrzymiej bazy przepisów zapewnia platforma Cookidoo, której roczny abonament wynosi 259 zł. Usługa daje również dostęp do spersonalizowanej listy zakupów i pozwala dzielić się przepisami. Korzysta z niej prawie 3 mln polskich użytkowników.

Producent Thermomiksa nie tylko w ten sposób zadbał o to, by jego wyznawcy mogli czuć się wyjątkowo i specjalnie. Wprawdzie chodziło głównie o zabezpieczenie własnych interesów, ale przy okazji podkreślono własną odrębność. Vorwerk walczył z innymi producentami robotów kuchennych, które zdaniem firmy za bardzo przypominały jej produkt. Najbardziej podejrzany był sprzęt Lidla, zresztą nie przez przypadek nazywany przez klientów Lidlomiksem. W opinii Vorwerka Monsieur Cuisine Connect marki Silvercrest naruszał ich patenty. Sprawa trafiła do hiszpańskiego sądu, ale reperkusje sporu sięgnęły m.in. Polskę, bo Monsieur Cuisine Connect został wycofany również i z naszych sklepów.

W 2022 r. sąd w Barcelonie uznał jednak, iż Lidl wcale nie naruszył patentu konkurenta. Co więcej: uznano, iż sam patent jest nieważny, bo pomysł na Thermomiksa nie był wystarczająco unikalny. Może i Monsieur Cuisine Connect mógł powrócić do Lidlów na kontynencie, ale z werdyktem o zbyt małej oryginalności Thermomiksa jego fani na pewno nie mogą się pogodzić do dziś.

Lidl nie chwali się sprzedażą swojego robota kuchennego. Pojawiają się jednak nowe warianty kolorystyczne, a sam Monsieur Cuisine Smart kusi przede wszystkim ceną. Nierzadko sprzęt można kupić już za 1,8 tys. zł za sprawą licznych promocji. Działa podobnie, ale dla głodnych prestiżu jest mało luksusowy: niedrogi i dostępny od ręki.

Głodny sytego nie zrozumie

Kuchnia od dawna była miejscem klasowych i ekonomicznych podziałów. Bogaci jedli inaczej niż biedni i kilka się pod tym względem zmieniło. Czasami różnice widać i słychać gołym okiem: w poprawnej wymowie obco brzmiących dań, które miało okazję się kosztować podczas zagranicznych wakacji, czy w tym, co wkładane jest do koszyka, a co nie.

Niekiedy podziały są mniej widoczne, ale są. W książce „Gadżety popkultury. Społeczne życie przedmiotów” dr Ewa Klekot przyglądała się zjawisku grillowania. Grill „przez sam fakt skojarzenia z własnym ogrodem może pełnić w polskim kontekście miejskim funkcję wyznacznika statusu społecznego wyższego niż średni”. Jasne, można odpalić grilla na balkonie, ale będzie to źle postrzegane. Żeby grillować w pełni trzeba mieć czas i miejsce – najlepiej własne.

Paradoksalnie grill „ze względu na swój konsumpcyjny charakter oraz brak zakorzenienia w tradycji i podobnych skojarzeń, bywa też wyznacznikiem domniemanego parweniuszostwa i plebejskości”, jak zauważała Klekot.

Dlatego też pewna rodzina silnie podkreślająca swą identyfikację z „dobrą katolicką inteligencją” (a mającą zgoła odmienne korzenie społeczne) ze skrywaną dumą opowiada, jak podczas niedzielnego wypadu na Młociny rozpaliła ognisko, a nie grill (…) zupełnie inaczej spędzali czas wolny, zgodnie ze stylem życia grup społecznych, z których się wywodzą. Wyraźnie widać więc, iż grill jako sposób spędzania czasu wolnego jest we współczesnej Polsce silnie klasyfikującym społecznie elementem stylu życia.

Chęć pokazania się przez przedmioty i zajęcia istniała od dawna, a Thermomix pozwala tę potrzebę w łatwy sposób wyrazić

I to bardzo wyraźnie, bo jest drogi i niełatwo dostępny. Dzisiejsze czasy sprzyjają zaś przylepianiu łatek, zachęcają do dołączania do wyznawców i zwalczania innowierców. Picie kawy z określonym gatunkiem mleka jest dla wielu politycznym manifestem, wyraźnym sygnałem, po której stronie się stoi, kogo popiera, a z kim się nie zgadza. Nie inaczej interpretowany jest gest postawienia Thermomiksa na blacie. Hasła „ugotowanie zupy” i „ugotowanie zupy w Thermomiksie” tylko pozornie mówią o tym samym kuchennym procesie.

Thermomix to więc dziecko naszych czasów, w których kłócimy się o wszystko i z każdym. Stąd te emocje, łapanie się za głowy, gdy ktoś Thermomiksa zachwala, a drugi nie może słuchać, iż tańszy sprzęt jest lepszy.

Nie chodzi o gotowanie, jak w sporach o wyższość kuchenki gazowej nad indukcją czy piekarnika nad airfryerem (i odwrotnie), a o to, kim się jest lub chce się być. W publikacji „Dla kogo Thermomix, a dla kogo Bentley? Symboliczne i 'obiektywne’ dystanse klasowe w Polsce” czytamy, iż posiadanie Thermomiksa „jako forma manifestacji czyichś możliwości finansowych pojawiało się częściej wśród rodziny o profilu robotniczym i rolniczym”. Dla elit kulturalnych i częściowo dla właścicieli Thermomix był przede wszystkim „kolejnym użytecznym rozwiązaniem codziennych problemów z gotowaniem”.

Co za tym idzie, nieposiadanie Thermomiksa też może być odbierane jako pewien akt

Autorzy publikacji – Henryk Domański i Katarzyna M. Wyrzykowska – zauważają, iż przy omawianiu pewnych tematów „przedstawiciele elit kulturalnych delikatnie dystansowali się od popularności niektórych z omawianych dóbr”, w tym właśnie Thermomiska. „Może to być przejawem subtelnego podkreślania swojej wyższości kulturowej poprzez niepodporządkowywanie się popularnym aktualnie trendom” – wyjaśniali.

Bogaci nie podążają za modą, bo nie muszą. Nie potrzebują sprzętu, który skraca czas gotowania, bo mogą zjeść na mieście albo zamówić coś do domu. Albo mają czas, by oddawać się pasji, jaką jest kuchnia. Pewnie zawsze tak było – dla jednych mikrofalówka służyła do tego, żeby jak najszybciej napełnić żołądek niezbyt zdrowym gotowcem z lodówki, dla innych co najwyżej do odgrzania wczorajszego starannie przygotowanego obiadu, jeżeli knajpa na mieście jest już zamknięta.

To nic nowego, ale współczesność te napięcia uwypukla, podgrzewa, wymaga potwierdzenia swej tożsamości i jej obrony. jeżeli więc jednym z ojców polskiego sukcesu Thermomiksa jest polaryzacja, to matką może być z kolei pandemia. To raczej nie przypadek, iż o urządzeniu głośniej zrobiło się przede wszystkim w ostatnich latach. Już kilkanaście lat temu robot był drogowskazem do celu, ale szał wybuchł w okresie pandemicznym i popandemicznym. Zamknięci w domach musieliśmy spędzać czas razem. Kupno nowego sprzętu to z jednej strony rozrywka, ale też odpowiedź na nowe potrzeby: trzeba codziennie gotować dla siebie lub całej rodziny. W rozmowie z „Wysokimi Obcasami” dr Magdalena Żadkowska podkreśliła, iż to właśnie za sprawą nowego kuchennego gadżetu mężczyźni zaczęli więcej gotować. Thermomiksy i jego naśladowcy mogą więc sprawić, iż w przyszłości gotowanie przestanie być kojarzone jako czynność kobieca.

Technologia ten proces zresztą zmienia. W badaniach CBOS z 1997 r. czytamy, iż „w polskich rodzinach dominuje tradycyjny podział ról przy wykonywaniu obowiązków domowych”.

Bez udziału kobiet niemal nie realizowane są takie prace związane z prowadzeniem domu, jak: przygotowywanie posiłków, pranie, zmywanie naczyń, prasowanie, gruntowne porządki, sprzątanie oraz naprawianie odzieży.

Ciekawe dane znajdziemy w raporcie CBOS opublikowanym 20 lat później. W badaniu „Kobiety i mężczyźni w domu” dostrzeżono, iż zmywanie lub obsługiwanie zmywarki jest jedyną czynnością, którą częściej – w porównaniu z 2013 rokiem – wykonują mężczyźni (13 proc., wzrost o 5 punktów procentowych). Za przygotowanie posiłków dalej głównie odpowiedzialne są kobiety, ale widać wyraźnie tendencję spadkową. W 2004 odpowiadały tak 76 proc. ankietowanych, ale w 2018 już 65 proc. Nie oznacza to, iż mężczyźni zaczęli gotować – pary częściej robią to wspólnie.

Zdaniem dr Żadkowskiej zmywarki „odpłciowiły” zmywanie. To samo z gotowaniem mogą zrobić roboty kuchenne w stylu Thermomiksa czy inne kuchenne gadżety. Zmianę widać gołym okiem. Sprzęty AGD są dziś bardziej atrakcyjne gadżeciarsko niż niezmieniające się i te same od lat telefony, tablety, czytniki, konsole czy telewizory. Na nikim wrażenia nie robi większa rozdzielczość, bo już trzy lata temu była zadowalająca. Ale fakt, iż odkurzacz może wjechać na wysoką przeszkodę czy wysunąć szczotkę, a lodówka uruchomić klimatyzację imponuje znacznie bardziej.

Źle to świadczy o mężczyznach, których do roboty dało się zaciągnąć dopiero gadżetami, ale zmiana zachodzi. Już nikt nie może tłumaczyć się, iż ma dwie lewe ręce. choćby nimi można włożyć rzeczy do Thermomiksa. A co potem? Dotykowy ekran wszystko wyjaśni, po prostu słuchaj wskazówek.

To byłaby piękna o opowieść o technologii, która burzy stare obyczaje

Gorzej, o ile ta społeczna rewolucja zarezerwowana będzie wyłącznie dla tych, którzy mogą pozwolić sobie na drogi lub jeszcze droższy zasięg. I technologia nie uwolni od ciężaru niewidzialnej pracy kobiety gorzej wykształcone, mniej zarabiające, niemieszkające w dużych miastach. A to mogą sugerować badania przeprowadzane przez laty przez CBOS.

Im wyższe wykształcenie respondentów, tym częściej wspólnie przygotowują posiłki lub robi to czasem mężczyzna, a czasem kobieta. Wraz ze wzrostem dochodów badanych rośnie udział odpowiedzi, iż wyłącznie mężczyzna zajmuje się przygotowaniem posiłków, a spada odsetek odpowiedzi, iż jest to zajęcie wyłącznie kobiety – czytaliśmy.

Istnieje też inna rzecz gasząca rewolucyjny entuzjazm. W żaden sposób nie odgania mężczyzn od garów, ale warto mieć ją na uwadze. Paweł Bravo, który na łamach „Tygodnika Powszechnego” prowadzi kulinarny kącik, dzielił się swoją obawą o przyszłość naszych śniadań i obiadów. Prowadzeni za rączkę będziemy gotować to, co wszyscy i tak jak wszyscy, bo „w miarę jak będziemy bardziej zależni od tych maszyn, to różne umiejętności, przepisy i sposoby będące poza zasięgiem doznają po prostu uwiądu”.

Może jednak warto poświęcić smak zupy jak u babci – żadnej śmietany, aplikacja z przepisami wie lepiej – by uwolnić się od krojenia, mieszania, ugniatania, wyciągania garnków, przelewania, ubijania i miksowania? Byłoby świetnie, ale dziwnym trafem tak się nie dzieje i dzięki technologii nie jesteśmy ani bardziej wypoczęci, ani nie mamy więcej czasu wolnego. Wręcz przeciwnie, badania alarmują: Polacy są przemęczeni i przepracowani.

Może po prostu czas, który oszczędzamy na gotowaniu, zlatuje na kłótniach w sieci o to, czyj robot kuchenny jest lepszy.

Zdjęcie główne: Guillem de Balanzo / Shutterstock.com

Idź do oryginalnego materiału