Mam nadzieję, iż cyberpesymizm zaczyna wreszcie zapuszczać korzenie tam, gdzie dotąd głoszono hasła „internet nie jest zagrożeniem, ale szansą”. Czyżby udało się zdobyć choćby mury fortecy Centrum Cyfrowego Project Polska?
Podstawy do tej nadziei widzę w blogowym wpisie dr Aleksandra Tarkowskiego, socjologa Internetu. Zawarł w nim postulat: „Chciałbym, żeby w cenniku Piano obok ceny usługi była wyliczona wartość danych o mnie, które serwis zbierze”.
Od uświadomienia sobie tego, iż rzeczywista cena usługi w Internecie to „x + dane osobowe” jest już tylko krok do uświadomienia sobie, iż to obowiązuje także wtedy, gdy x=0. Otwartyści, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcecie zrozumieć jak działa Internet!
Od dawna powtarzam, iż w Internecie nie ma „wolności”, „równości”, „otwartości”. Dominującym modelem biznesowym jest „darmowość w zamian za inwigilację”.
Trawestując linuksiarskie powiedzonko, model „free as in free speech, not as in free beer” przegrał w czasach Usenetu łupanego. Wygrał model „free as in: sign here to confirm that you waive your rights to freedom of speech and privacy – and then enjoy your complimentary beer, cheers!”.
W swojej książce próbuję pokazać historię tego modelu. Moim zdaniem, choćby nie jest tak, jak sugerowali to wcześni cyberentuzjaści, iż ten model jest jakimś naturalnym wyborem antropomorfizowanej informatyki („information wants to be complimentary”).
Ten stan sztucznie wytworzono przy pomocy przywilejów prawnych dla cyberkorpów, które USA narzuciły całemu światu przy okazji WIPO. Skasować te przywileje, a od razu okaże się, iż „information wants to be expensive”. I to mi się wydaje lepszym rozwiązaniem od psucia prawa autorskiego tylko po to, żeby lepiej pasowało do tego chorego modelu.
Ja nie lubię tego modelu. Ja jestem raczej za przykręceniem śruby cyberkorpom. Chcę, żeby cenę „x+prywatność” europarlament zamienił na cenę „x+0”. Tak, żeby cyberkorpom po prostu i zwyczajnie zakazać w cholerę handlu danymi osobowymi.
Ubocznym skutkiem będzie oczywiście to, iż samo x prawdopodobnie nie będzie wtedy mogło być zerowe. Fajn baj mi.
Wyszukiwarka, której płacę miesięczny abonament w zamian za nieszpiegowanie? Wchodzę w to. A raczej: wszedłbym, gdybym miał taką możliwość. Nie mam jej nie dlatego, iż „ludzie tego nie chcą”, tylko dlatego, iż na razie w myśl dyktatu USA prawo faworyzuje inwigilację.
Cieszę się, iż do Tarkowskiego dotarło wreszcie, iż w świecie komercyjnego Internetu linkowanie nie jest czymś niewinnym, bo zamienia linkującego w akwizytora kliknięć. Oczywiście, nie mogę się powstrzymać przed pytaniem: dude, odkryłeś to w 2014? Gdzie byłeś 10-15 lat temu, kiedy ten proces się dokonywał?
Dla „socjologa Internetu” odkrycie, iż „linki tracą tym samym niewinność”, to jak dla literaturoznawcy odkrycie, iż mówi prozą. I to nie jest kwestia paywalla, bo w formule „x + inwigilacja”, inwigilacja nie znika gdy x=0.
Dostarczyciel darmowych treści też jest akwizytorem. Blogonocię ilustruję skrinem z bloga Kultura 2.0 widzianego z punktu widzenia nakładki Ghostery.
Na blogu Kultura 2.0, jak to na blogu, x=0. Ale kogo widzimy po stronie inwigilacji! Starzy znajomi, gugiel z fejsem, a na dobitkę oczywiście Gemius, bo to Polska, mieszkam w Polsce.
Szanowny panie doktorze, za późno już na martwienie się o „niewinność linkowania” i wynikającą z jej braku rolę akwizytora. Od wielu lat występuje Pan w roli akwizytora kliknięć dla Gugla, Fejsa, polskiego Gemiusa i czeskiego BBElements. Z tego co widzę, przez cały czas nieświadomie.
Myślał Pan, iż „w Internecie wszyscy są twórcami”. A tak naprawdę w Internecie wszyscy są akwizytorami dla kompleksu reklamowo-marketingowo-inwigilacyjnego.
Nie minął rok od manifestu, który ogłosiliście z ministrem Ostrowskim o tym, jak to Internet totalnie absolutnie w żadnym wypadku wewogle nie jest żadnym tam zagrożeniem, jest tylko i wyłącznie szansą dla „rozwoju kultury i wiedzy”. Może jednak czas na przemyślenie, jak to adekwatnie jest z tymi szansami i tymi zagrożeniami?