Czy w przyszłości zagłosuje za Ciebie cyfrowy bliźniak?

homodigital.pl 1 rok temu

Od kilku do kilkunastu procent Polek i Polaków deklarujących udział w zbliżających się wyborach parlamentarnych wciąż nie wie, na kogo zagłosuje. Tak przynajmniej wynika z sondaży przedwyborczych. Czy jest jakieś dobre narzędzie, za pomocą którego moglibyśmy lepiej rozpoznać nasze preferencje wyborcze i z większą świadomością pójść na wybory? A może zamiast nas powinien głosować cyfrowy bliźniak?

Jak odnaleźć się w gąszczu partyjnych obietnic i deklaracji? Mogą to ułatwić narzędzia typu Latarnik Wyborczy, które pozwalają każdemu skonfrontować poglądy z programami komitetów wyborczych. Wyobraźmy sobie, iż zamiast ograniczonego do dwudziestu pytań quizu, w podjęciu decyzji będą nam pomagać znający na wylot nasze przekonania i wyznawane wartości cyfrowi bliźniacy. Taką ideę postuluje César Hidalgo (na zdjęciu) – profesor fizyki, zajmujący się jednak przede wszystkim problematyką gospodarczą i społeczną.

Czym jest cyfrowy bliźniak?

Ów bliźniak to po prostu cyfrowa reprezentacja człowieka, jego wirtualny sobowtór, będący nośnikiem charakteryzujących go cech. Refleksja nad tak rozumianą cyfrową osobą nie jest nowa – Mark Poster podejmował ją już ponad trzydzieści lat temu w książce „The Mode of Information”. Z kolei Kevin Haggerty i Richard Ericson w artykule „The Surveillant Assemblage” z 2000 roku ciekawie tę koncepcję rozwinęli i przedyskutowali jej konsekwencje.

Swoistą formą cyfrowych bliźniaków są profile użytkowników tworzone przez systemy rekomendacyjne działające w sklepach internetowych, serwisach streamingowych czy aplikacjach randkowych. Wykorzystują algorytmy filtrujące, które są zasilane danymi dotyczącymi użytkowników. W ten sposób tworzą ich cyfrowe reprezentacje. Dzięki temu do każdego klienta trafiają spersonalizowane oferty.

Zygmunt Bauman w wydanej dekadę temu książce „Płynna inwigilacja” pisał: „Ilekroć wchodzę na stronę księgarni Amazon, wita mnie zestaw tytułów (…). Na podstawie historii moich wcześniejszych zakupów można założyć z dużym prawdopodobieństwem, iż dam się skusić… I z reguły tak właśnie się dzieje! Dzięki mojej sumiennej, choć mimowolnej współpracy, serwery Amazona znają dziś moje preferencje i zainteresowania lepiej niż ja. Nie uznaję już ich sugestii za reklamę; postrzegam je raczej jako przyjacielską pomoc, ułatwiającą wędrówkę przez dżunglę, jaką stał się rynek książki. I jestem im za to wdzięczny. A z każdym nowym zakupem uaktualniam swoje preferencje w bazach danych i niechybnie tworzę listy swoich przyszłych zakupów”.

Wypowiedź socjologa jest publicystycznie przerysowana. W rzeczywistości trafność opracowanych przez algorytmy propozycji zakupowych często pozostawia wiele do życzenia – zamiast cyfrowego bliźniaka, model przypomina raczej, w niektórych aspektach znającego nas lepiej, a w innych gorzej, cyfrowego kuzyna.

Niemniej jednak, zwiększająca się liczba dostępnych informacji na temat konsumentów i ich aktywności oraz coraz doskonalsze metody przetwarzania danych, w efekcie dadzą nam lepiej dopasowane profile i trafniejsze sugestie. Wielu ekspertów twierdzi, iż cyfrowy bliźniak jest w zasięgu naszych możliwości technologicznych i kiedyś uda się stworzyć lustrzane odbicie konsumenta – jego wiernego wirtualnego klona.

Hidalgo postuluje przeniesienie tej koncepcji z rynku konsumenckiego na rynek polityczny. Swój pomysł nazywa wzmocnioną demokracją („augmented democracy”).

Czym jest wzmocniona demokracja?

Systemy rekomendacyjne generują reprezentacje konsumentów, natomiast César Hidalgo proponuje stworzenie cyfrowych klonów wyborców. To główna idea wzmocnionej demokracji. Jej wdrożenie wymagałoby zbudowania potężnej bazy danych na temat każdego obywatela. Zbierane miałyby one być zarówno w sposób aktywny (np. poprzez różnego rodzaju ankiety), jak i bierny (poprzez rejestrację cyfrowych śladów pozostawianych przy okazji wykonywania codziennych czynności czy wchodzenia w interakcje zapośredniczone przez urządzenia posiadające zdolność do zbierania danych).

Hidalgo podkreśla jednak, iż każdy musiałby wyrazić zgodę na przekazywanie informacji i w każdym momencie istniałaby możliwość jej wycofania (na terenie Unii Europejskiej taki wymóg i tak narzuca RODO). Gdyby zastosować wzmocnioną demokrację wyłącznie do procesu wyborczego, cyfrowe alter ego zestawiane byłoby z programami partii i system precyzyjnie mógłby sprawdzać, do której z partii jest każdemu z nas najbliżej.

Hidalgo ma jednak jeszcze większe ambicje. Chce, by wzmocniona demokracja wspomagała proces legislacyjny. Czyli – żeby system potrafił przewidzieć choćby to, w jaki sposób każdy obywatel (a więc i jego cyfrowy bliźniak) zagłosowałby nad ustawami procedowanymi w parlamencie. Umożliwiłoby to oszacowanie poparcia, jakie dany akt prawny (a choćby jego konkretny element) uzyskałby wśród całej populacji wyborców, a nie jedynie wśród parlamentarzystów.

Takie rozwiązanie stanowiłoby swoistą symulację demokracji bezpośredniej, choć adekwatnsze wydaje mi się, iż ten system bardziej zasługiwałby na miano „zautomatyzowanej demokracji quasi-bezpośredniej”. Narzędzie pozwalałoby także na szczegółową analizę poparcia dowolnego aktu prawnego pod względem geograficznym, społeczno-demograficznym, być może choćby psychologicznym. Co więcej, algorytmy mające wgląd w preferencje naszych awatarów mogłyby proponować konkretne ustawodawcze rozwiązania.

Sam autor koncepcji wzmocnionej demokracji deklaruje, iż dziś nie dysponujemy jeszcze dostatecznie dobrymi narzędziami do stworzenia adekwatnych politycznych reprezentacji obywateli. Dlatego na razie proponuje wprowadzenie swojego pomysłu na zasadzie eksperymentu – tak, by to, co cyfrowy bliźniak „wybierze”, nie niosło za sobą żadnych realnych skutków w prawdziwych wyborach, a służyło jedynie celom informacyjnym.

Hidalgo wierzy, iż takie narzędzie będzie sprzyjać zwiększeniu partycypacji obywateli w życiu politycznym. Wirtualny sobowtór pozwoli każdemu z nas uświadomić sobie, jakie dokładnie ma poglądy polityczne i pomoże znaleźć nam realną polityczną reprezentację tych poglądów. Pochodzący z Chile fizyk jest także przekonany, iż wzmocniona demokracja sprawi, iż decyzje polityczne staną się bardziej racjonalne, a jakość debaty publicznej poprawi się.

Wizjoner czy utopista?

Koncepcja wzmocnionej demokracji budzi niebezpodstawne kontrowersje.

Chyba najważniejsza dotyczy najbardziej podstawowej kwestii – tego, czy da się stworzyć wierny cyfrowy model obywatela (a przynajmniej na tyle dobrze dopasowany, by spełniał swą funkcję)? Przekonanie, iż człowieka da się zredukować do skończonego zbioru danych wydaje się utopijne. Zakłada ono, po pierwsze, pewną wersję realizmu epistemologicznego, za którym stoi przekonanie, iż poszczególne byty składające się na naszą rzeczywistość istnieją niezależnie od poznającego podmiotu i dzięki odpowiednich narzędzi da się stworzyć ich wierny obraz. Po drugie – przyjmuje, iż optymalną metodą prowadzącą do tego celu jest zbieranie danych i przetwarzanie ich przez odpowiednie algorytmy.

Założenia te, pozornie niekontrowersyjne, wcale nie są bezproblemowe, a polemiki z nimi od lat podejmowane są na gruncie filozofii oraz socjologii wiedzy. Nadmieńmy tylko, iż dane niekoniecznie obiektywnie odbijają rzeczywistość, choćby dlatego, iż ich znaczenie zawsze warunkuje kontekst, a także dlatego, iż często nie są one dostępne bezpośredniej obserwacji, ale generowane dzięki różnego rodzaju wskaźników, które skonstruować można na wiele sposobów (wystarczy, iż zmodyfikujemy skład koszyka inflacyjnego, a zmieni nam się dana mówiąca o poziomie wzrostu cen w gospodarce).

Tym bardziej neutralne nie są algorytmy przetwarzające owe dane – w każdy algorytm wpisany jest jakiś rodzaj stronniczości. Zatem nie da się stworzyć cyfrowego bliźniaka jednoznacznie odzwierciedlającego cechy ludzkiego pierwowzoru. Taki twór zawsze będzie jedną z wielu możliwych wersji. Pytanie, czy dostatecznie dobrą?

Kolejny problem nie jest swoisty dla projektu wzmocnionej demokracji, ale dotyczy każdego przedsięwzięcia wykorzystującego duże zbiory danych osobowych (w tym – potencjalnie – wrażliwych). Niepokój budzi fakt przejęcia kontroli nad danymi przez jeden podmiot. Pojawiają się pytania o ich bezpieczeństwo, zagrożenia związane z naruszeniem prywatności, jak i możliwością ich użycia w celu oszustwa czy manipulacji.

Hidalgo, świadomy tych problemów, odpowiada, iż da się je ograniczyć przez odpowiednią architekturę systemu – ma ona być, w przeciwieństwie do paradygmatu platformowego, na jakim bazują choćby popularne serwisy społecznościowe, zdecentralizowana i rozproszona. Każdy obywatel mógłby przechowywać dane w „osobistym magazynie danych” na dowolnym serwerze, a łączność zabezpieczałyby odpowiednie protokoły.

Taka architektura przypomina tę postulowaną w ostatnim czasie przez twórcę systemu World Wide Web (na którym opiera się współczesny internet) Tima Bernersa-Lee w ramach projektu Solid. Inne możliwe rozwiązanie to zastosowanie technologii blockchain. Zdecentralizowana architektura wiąże się jednak z pewnymi wyzwaniami. Łatwiej jest aktualizować system i wyszkolić algorytm uczenia maszynowego, mając wszystkie dane na jednej platformie. Hidalgo proponuje, żeby wykorzystać tzw. uczenie federacyjne, które nie wymaga gromadzenia danych treningowych w jednym miejscu (serwerze), ale przenosi procesy przetwarzania do urządzeń, na których znajdują się dane (klientów).

Można by również spytać, czy wzmocniona demokracja nie będzie tłumić debaty politycznej czy społecznej – a ta przecież powinna być solą demokracji. Skoro poglądy każdego wyborcy będzie odzwierciedlać jego cyfrowy bliźniak, a jego stosunek do każdej politycznie istotnej kwestii możliwy stanie się do przewidzenia w czasie rzeczywistym, to gdzie tu miejsce na wymianę zdań?

Czy dyskusji obywateli zaangażowanych w życie społeczne, otwartych na poglądy różnych stron politycznego sporu (co stanowi swoisty ideał sfery publicznej) nie zastąpi zautomatyzowane quasi-referendum, w którym mimowolnie będą brać udział zatomizowane, nie rozmawiające ze sobą jednostki?

Czy, mimo tych kontrowersji, eksperyment Hidalgo ma sens? Może warto mu zaufać – wszak to profesor współpracujący z najlepszymi uczelniami na świecie (m.in. z Uniwersytetem Harvarda i MIT), mający ogromne doświadczenie m.in. w tworzeniu platform służących do integracji, dystrybucji i wizualizacji danych publicznych.

Nawet jeżeli idea wzmocnionej demokracji w kształcie zaproponowanym przez naukowca nie zostanie wprowadzona w życie, pewne jej elementy mogłyby zostać wdrożone. Ponadto sama refleksja nad tą koncepcją, możliwościami jej zastosowania, ograniczeniami i konsekwencjami, stanowi interesujące ćwiczenie intelektualne – wzbogacające namysł nad współczesną demokracją jako taką.

Przeczytaj też: Deepfake w spotach wyborczych? Google zaostrza regulamin, ale trzeba być czujnym

Źródło zdjęcia: César Hidalgo

Idź do oryginalnego materiału