Całe dotychczasowe życie zawodowe spędziłam, pracując w dużych firmach.
Anegdotka nr 1, czyli prasówka babci Halinki
Mój poprzedni pracodawca zatrudnia na całym świecie ponad 300.000 osób. Za czasów pracy tam, kiedy tylko odwiedzałam rodzinne miasto (które ma mniej więcej tyle samo mieszkańców, co tamta firma pracowników), babcia zadawała mi zawsze to samo pytanie. Pytała mnie, mianowicie, czy korporacja już wyżęła mnie i wyrzuciła jak zużytą ścierkę.
Na początku próbowałam tłumaczyć, iż każda firma, a choćby każde biuro firmy, niezależnie od wielkości, wytwarza własną kulturę pracy. Że w dużych firmach istnieją mechanizmy kontroli, podczas gdy w małych Krzaczeksach niejednokrotnie wszystko rozbija się o widzimisię szefa (z całym szacunkiem dla rodzinnych biznesów i ambitnych startupów). I jeszcze, iż rozpasanych programistów z reguły traktuje się po królewsku.
Efekt był żaden, więc w końcu się poddałam i odpowiadałam tylko, iż jeszcze nie. Niedługo później firma postanowiła “skonsolidować” pracowników w Warszawie. Nie przeniosłam się, a babcia uznała, iż moje przeznaczenie się dopełniło.
Co to znaczy “korporacja”?
Z reguły, kiedy mówię o “korporacji”, mam na myśli firmę, która spełnia większość z wymienionych poniżej warunków:
- zatrudnia co najmniej 200 pracowników,
- oferuje benefity takie jak prywatne usługi medyczne czy karta Multisport,
- organizuje imprezy integracyjne,
- ma biura w więcej niż jednym mieście,
- wprowadziła system oceny okresowej.
Anegdotka nr 2, czyli co mnie skłoniło do napisania tego tekstu
Do niedawna nie poświęcałam dużo uwagi temu, w jaki sposób, poza kwestiami czysto merytorycznymi (jak technologie, które poznałam) zmieniła mnie praca dla korporacji. Ale ostatno wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do refleksji na ten temat.
Zostałam poproszona przez znajomą panią fotograf o napisanie rekomendacji na jej stronie. Zrobiłam to z przyjemnością, ponieważ lubię ją i podobają mi się wyniki jej pracy. Postanowiłam także wykorzystać okazję, żeby przekazać jej (poza recenzją) jedną uwagę krytyczną. Otóż jedna z koleżanek poskarżyła mi się jakiś czas temu, iż podczas sesji niemowlęcej u niej w domu w pani fotograf karcąco odniosła się do karmienia dziecka małego butelką.
Wiedziałam, iż to nieporozumienie, ale w jakiś sposób do niego doszło. Przekazałam informację. Spodziewałam się odpowiedzi w stylu “ok, zwrócę uwagę na to, jak rozmawiam z mamami”. Albo, iż zignoruje to jako wypadek przy pracy. Nie moja sprawa.
Tymczasem rozpętało się piekło. Fotograf najpierw oskarżyła koleżankę o złośliwość i chęć zaszkodzenia. Potem twierdziła, iż to na pewno nie o niej. Później tłumaczyła mi wielokrotnie, iż nigdy powiedziałaby nic takiego. Tego dnia poszłam spać z podłym uczuciem, iż chciałam pomóc, a jedynie wytrąciłam kogoś z równowagi.
Zrozumiałam wtedy, iż mój korporacyjny trening w otrzymywaniu feedbacku i oceny sprawił, iż podobnie jak moi współpracownicy i wielu znajomych, reaguję na krytykę inaczej, niż znaczna część naszego społeczeństwa.
Znienawidzona roczna ocena
Wierzę w firmowe systemy oceny. Zdarzyło mi się pracować w dużej (200+) firmie, gdzie takiego systemu brakowało. Prawie nie sposób było dostać podwyżkę, ponieważ szef, do którego trzeba się było udać, nie do końca odróżniał dziesiątki pracowników. Błagaliśmy o wprowadzenie formalnego systemu oceny, który pozwoliłby nam wykazać, iż zasługujemy na podwyżkę.
Feedback to nie to samo ocena
Ocena, niezależnie od tego, czy jest ilościowa (np. w skali od 1 do 100) czy jakościowa (dobrze, średnio, źle), podsumowuje nasz wysiłek i informuje o aktualnym położeniu w firmie. Czy w perspektywie mam awans, czy raczej grozi mi zwolnienie?
Feedback, czyli informacja zwrotna, nie powinien być mylony z oceną. Celem wymiany informacji tego typu ma być rozwój. jeżeli kolega z pracy popełnia błąd ciągle w tym samym miejscu, warto wskazać mu odpowiednią lekturę albo kurs. Może utwierdza się w przekonaniu, iż tak jest dobrze? jeżeli ktoś opowiada obraźliwe żarty, warto, żeby urażona nimi osoba zwróciła mu uwagę, zamiast znosić je w milczeniu i kisić w sobie złość oraz żal.
Ludzie nie zawsze obiektywnie widzą swoje słabsze strony i nie zawsze rozumieją, jak są odbierani. Życzliwy feedback może mieć ogromną, rewolucyjną wręcz wartość.
Feedback to nie tylko krytyka
Feedback może być też pozytywny. A może żarty jednego z kolegów są zabawne, na temat i rozładowują atmosferę na trudnych spotkaniach? Może ktoś pisze wyjątkowo czytelny kod i warto, żeby podzielił się swoimi zasadami i wiedzą z resztą zespołu? Może ktoś wyjątkowo sprawnie prowadzi spotkania, a przy tym waha się nad zmianą profilu, i warto potwierdzić, iż sprawdza się w danej roli?
Wartość feedbacku
Życzliwy i kontrolowany feedback daje szansę na rozwój.
Sama tego doświadczyłam. Kiedyś panicznie bałam się wystąpień publicznych i unikałam ich jak ognia. Za którymś razem, kiedy nie miałam wyboru i musiałam coś przygotować, obca dla mnie osoba podeszła powiedzieć, iż jej zdaniem mam do tego talent, tylko powinnam czasem patrzeć na publiczność. Dodało mi to pewności siebie, a dzisiaj występowanie nie jest dla mnie najmniejszym problemem.
Nie znaczy to, oczywiście, iż musimy bez cienia wątpliwości przyjmować wszystko, co nam mówią. Być może ktoś się nie zna, nie rozumie, albo wręcz nie życzy nam najlepiej. Mimo wszystko warto powstrzymać się od odruchowego uznawania, iż “krytykuje żeby zaszkodzić” czy “krytykuje z zadrości”.
Warto także nauczyć się dawać życzliwy, wyważony feedback.
Kiedy się odzywać?
Jak uczy przedstawiona powyżej historia, nie zawsze! Nie za często. Bezpieczniej w sformalizowanych sytuacjach – to kolejny powód, dla którego jestem fanką firmowych systemów oceny. Wtedy “trzeba” coś powiedzieć, więc nikt nie powinien brać takich informacji do siebie.
Feedback, jak każde przydatne narzędzie, bywa nadużywany. Mam kolegę w pracy, który, gdy tylko coś mu się nie spodoba, bierze mnie na stronę i wypowiada kwestię “mam dla ciebie feedback”.
Znoszę z podniesionym czołem. I tego samego Wam życzę