Dezinformacja stała się jedną z najskuteczniejszych broni soft power Kremla – wszechobecną, a jednak często niemal niezauważalną. Rosyjskie narracje przenikają do europejskiej przestrzeni informacyjnej, a ich źródła coraz trudniej jest wykryć.
W obliczu geopolitycznych napięć temat dezinformacji znów staje się niezwykle aktualny. Pojawiają się fałszywe narracje odnoszące się do ukraińskich uchodźców i imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu, ale także fake newsy dotyczące polityki klimatycznej UE i innych tematów. Mają one na celu wywołanie strachu i zamieszania lub wzmocnienia polaryzacji.
Wiele kampanii dezinformacyjnych ma swoje źródła za granicą, zwłaszcza w Rosji, która wykorzystuje wrażliwe kwestie społeczne i polityczne, aby krzewić podziały w unijnych społeczeństwach. Granice między autentyczną debatą publiczną a zorganizowanymi kampaniami wpływu zacierają się, a narracje dezinformacyjne krążą w mediach społecznościowych i komunikatorach.
Strategie rosyjskiej propagandy, rola kontrolowanych przez państwo mediów w krajach takich jak Węgry oraz podatność Europejczyków na manipulacje były tematem konferencji „Russian Disinformation Against Ukraine”, zorganizowanej przez EURACTIV.pl.
Dezinformacja w polskiej kampanii wyborczej
Dezinformacja stała się także elementem kończącej się kampanii wyborczej w Polsce. Wywarła ona wpływ na dyskusje w wielu kwestiach, w tym imigracji, obecności w kraju ukraińskich uchodźców i ambicji klimatycznych UE.
– Temat migracji jest w kampanii wszechobecny. Mamy też wciąż narracje krążące wokół klimatu i polityki klimatycznej, takiej jak Europejski Zielony Ład, jako rzekomego zagrożenia dla obywateli – zwróciła uwagę Aleksandra Wójtowicz, analityczka ds. nowych technologii i cyfryzacji w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).
Jak zauważyła, narracje te są podobne do tych, które widzieliśmy już wcześniej, ale nasilają się, stając się bardziej agresywne niż podczas kampanii do wyborów parlamentarnych w 2023 roku.
Aktorzy dezinformacyjni reagują ponadto w czasie rzeczywistym na wszystko, co dzieje się podczas kampanii – debaty, wydarzenia, wszystko, co można zmanipulować lub zniekształcić, dodała ekspertka.
Wskazała także na bezpośrednią dezinformację wyborczą – nie tylko wprowadzające w błąd narracje dotyczące klimatu czy migracji, ale także dezinformację mającą celu podważenie zaufania do procesu wyborczego – na przykład twierdzenia, iż wyniki wyborów będą na pewno sfałszowane. – Widzimy też treści mające zniechęcić ludzi do głosowania – powiedziała Wójtowicz.
– Co ciekawe, niektóre z tych działań przypisuje się rosyjskim aktorom. Przykładem jest rosyjska kampania Doppelganger – wskazała.
Jak rozpoznać dezinformację?
Zapytana o to, jak identyfikować dezinformację i odróżniać ją od innych rodzajów wprowadzających w błąd treści online, Aleksandra Wójtowicz wyjaśniła, iż kluczową różnicą jest sposób jej koordynacji oraz intencjonalność.
– Dezinformacja ma na celu wprowadzenie w błąd. Większość tego, co widzimy online, zaklasyfikowalibyśmy jednak jako misinformację czy dezinformację nieuświadomioną. Szerzące ją osoby wierzą w dezinformacyjne narracje, a następnie udostępniają ją – nie po to, by wprowadzić w błąd, ale dlatego, iż naprawdę uważają to za prawdę i chcą pomóc innym – wyjaśniła.
Ustalenie źródła dezinformacji jest trudne – a podmioty ją szerzące dokładają wszelkich starań, aby to utrudnić – ale nie jest to niemożliwe, uważa ekspertka.
– Weźmy na przykład narracje dotyczące migracji. Niektóre z nich były częścią kampanii takimi jak Doppelganger czy Overload. Dzięki analizie mediów społecznościowych można zbadać konkretne konta, wykryć sieci botów i przeanalizować historię kont, aby odkryć skoordynowane działania – powiedziała.
Zauważyła, iż istnieją konta, które wcześniej publikowały treści w języku rosyjskim, a następnie przeszły na polską dezinformację – co jest według niej „jasnym dowodem na koordynację”. Istnieją techniki i narzędzia analityczne, które pozwalają identyfikować aktorów dezinformacyjnych stojących za określonymi tematami.
– Problemem jest jednak to, co się dzieje, gdy te narracje trafiają do głównego nurtu. Z czasem te narracje stają się powszechne. Teraz to nie tylko aktorzy szerzący dezinformację mówią, iż imigranci są niebezpieczni lub iż gwałcą Polki – to samo mówią zwykli ludzie – podkreśliła Wójtowicz.
Jej zdaniem wynika to z faktu, iż dwa lub trzy lata temu nastawienie do imigrantów w Polsce nie było aż do tego stopnia negatywne jak obecnie. – Do zaostrzenia się sytuacji doszło na skutek kampanii dezinformacyjnych – i dlatego, iż wielu polityków przyjęło te narracje – wyjaśniła.
Od forów dla rodziców do ośrodków szerzenia rosyjskiej propagandy
– Każdy ma prawo do swojego zdania. To podstawowa zasada w Unii Europejskiej. Trudność polega na zidentyfikowaniu źródła konkretnej narracji. A w krajach takich jak Polska często podejmuje się dodatkowe wysiłki, aby ukryć to źródło, więc potrzebne są specjalistyczne umiejętności i narzędzia, aby ustalić, czy dana narracja ma swoje źródło w prokremlowskich systemach – zaznaczyła się Martyna Bildziukiewicz, zastępca szefa wydziału w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ).
– jeżeli źródłem jest na przykład Sputnik, to większość ludzi wie, iż jest to rosyjska propaganda. Ale co jeżeli widzimy podobne treści powielane przez osobę prywatną na forum dla rodziców? Wtedy dokonanie oceny jest znacznie trudniejsze – powiedziała.
– choćby jeżeli dane treści brzmią jak dezinformacja, nie można tego definitywnie tak nazwać, dopóki nie zweryfikuje się źródła. To może być po prostu opinia i w takim przypadku nic nie możemy zrobić, bo ludzie mają prawo do wyrażania swojego zdania – argumentowała.
– Ale to właśnie wykorzystują aktorzy stanowiący zagrożenie, tacy jak Rosja. Wprowadzają swoje narracje w coraz to nowe sfery środowiska informacyjnego – mając nadzieję, iż ktoś je podchwyci. A czasami te narracje są podchwytywane przez główne media, a choćby przez polityków – wyjaśniła.
Węgry: Studium przypadku zinstytucjonalizowanej dezinformacji
– Węgry służą, do pewnego stopnia, jako laboratorium post-prawdy i taktyk dezinformacyjnych – to smutne przypomnienie, iż w środowiskach, w których rząd i główny nurt polityki silnie wspierają rosyjskie narracje dezinformacyjne, wpływ na opinię publiczną może być jeszcze większy – powiedział Péter Krekó, dyrektor wykonawczy Political Capital.
Powiedział, iż o ile według sondaży na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę większość wyborców rządzącego Fideszu przez cały czas obwiniała Rosję za to, co się działo, to przed wyborami w kwietniu 2022 roku rząd rozpoczął intensywną kampanię, oskarżającą Ukrainę, Brukselę i Zachód.
– Ta kampania miała duży wpływ na społeczeństwo. W ciągu zaledwie kilku miesięcy zaobserwowaliśmy zmianę opinii publicznej wśród wyborców Fideszu. Większość zaczęła obwiniać najpierw Stany Zjednoczone, potem Ukrainę – a Rosję dopiero na trzecim miejscu. Tak więc w mniej niż trzy miesiące narracja w obozie prorządowym całkowicie się zmieniła – zauważył ekspert.
Krekó scharakteryzował Węgry jako autokrację informacyjną, gdzie teorie spiskowe i dezinformacja pochodzą głównie z oficjalnych, półoficjalnych lub kontrolowanych przez rząd źródeł.
Wskazał na dwie równolegle prowadzone kampanie dezinformacyjne. Jedna dotyczy tak zwanego referendum konsultacyjnego, zainicjowanego przez rząd w celu legitymizacji sprzeciwu wobec przystąpienia Ukrainy do UE.
– Rząd wyolbrzymia finansowe i demograficzne skutki takiego kroku. I to jest dziwne, biorąc pod uwagę, iż rząd Viktora Orbána sprawuje władzę od 15 lat, a mimo to wykorzystuje to referendum jako sposób na pokazanie Brukseli, iż „naród” jest przeciwny przystąpieniu Ukrainy do UE – powiedział Krekó.
Drugą kwestią jest narastający konflikt między Ukrainą a Węgrami dotyczący wywiadu. Krekó przytoczył doniesienia ukraińskich władz sugerujące, iż dwóch Ukraińców pracujących dla węgierskich służb specjalnych badało scenariusze węgierskiego ataku na Ukrainę. – Nie możemy zweryfikować wiarygodności tych twierdzeń, ale wywołały one poważny kryzys w relacjach dwustronnych – zauważył.
Korzenie i zasięg rosyjskiej propagandy
– Rosyjska dezinformacja na Ukrainie to nie tylko mass media czy komunikacja społeczna. To operacja na ogromną skalę, mająca na celu manipulację umysłami milionów ludzi – nie tylko na Ukrainie, ale także w całej UE i w samej Rosji – powiedział Yevhen Mahda, dyrektor wykonawczy Instytutu Polityki Światowej.
Według niego rosyjska dezinformacja na Ukrainie jest głęboko zakorzeniona w sowieckich tradycjach ideologicznych, ale z czasem uległa zmianie, jeżeli chodzi o sposób jej szerzenia – do czego w tej chwili wykorzystuje się nowoczesne technologie informacyjne.
– Łączy ona gloryfikację ZSRR i postaci takich jak Stalin – nazywany „ojcem narodów” – ze współczesnymi narracjami dotyczącymi prezydenta Władimira Putina, rozpowszechnianymi za pośrednictwem platform takich jak Instagram, TikTok, a zwłaszcza anonimowych kanałów na Telegramie – wyjaśnił.
Jednym z potężnych przykładów rosyjskiej dezinformacji jest niesławna fałszywa historia o „ukrzyżowanym chłopcu”, która pojawiła się w 2014 roku. – Chociaż zmyślona, miała ogromny wpływ na ludzi – przyznał Mahda.
Jako najważniejszy temat rosyjskiej propagandy ekspert wskazał na negowanie ukraińskiej państwowości. Według kremlowskiego przekazu Ukraina jako suwerenny naród po prostu nie ma prawa istnieć.
Po pełnoskalowej inwazji w 2022 roku dominującą narracją było to, iż Rosja nie walczy z Ukrainą, ale z NATO. Wraz z powrotem Donalda Trumpa na scenę polityczną nastąpiła jednak zmiana. Winę przeniesiono na Europę, przedstawiając ją jako przeszkodę dla pokoju i określając europejskie rządy mianem „eurofaszystów”.
Rosyjska propaganda próbuje również siać podziały wewnątrz Ukrainy, krzewiąc lub wzmacniając wewnętrzne konflikty – takie jak rzekoma rywalizacja między prezydentem Wołodymyrem Zełenskim a byłym szefem sztabu Walerijem Załużnym, zauważył ekspert.
Dodał, iż rosyjskie narracje często przywołują nacechowane emocjonalnie terminy z czasów II wojny światowej i zimnej wojny, takie jak „naziści” czy „banderowcy”, aby manipulować starszymi odbiorcami ukształtowanymi przez sowiecką edukację.
Budowanie odporności: Jak to zrobić?
Każdy jest podatny na dezinformację, podkreśliła Martyna Bildziukiewicz. Według niej jednym ze sposobów obrony jest zrozumienie własnych słabości i ich świadomość.
Ekspertka zwróciła jednak uwagę, iż znalezienie wiarygodnych informacji jest dziś trudniejsze niż kiedyś. – Teraz musimy aktywnie ich szukać (…). Musimy krzewić postawę krytycznego zaangażowania”.
Podkreśliła rosnącą rolę unijnego zestawu narzędzi FIMI (Foreign Information Manipulation and Interference) oraz narzędzi takich jak OSINT, platformy fact-checkingowe i sankcje wymierzone w rosyjskie media.
– Czy robimy więc wystarczająco dużo? Prawdopodobnie jeszcze nie. Ale mamy już niezbędne narzędzia i codziennie pracujemy nad tym, aby nasze środowisko informacyjne było bezpieczniejsze – podsumowała.
Aleksandra Wójtowicz wskazała na opiekę zdrowotną jako najważniejszy obszar, w który dezinformacja uderza najmocniej. Przytoczyła przykład grup rodzicielskich na Facebooku, które z czasem przekształciły się w ośrodki dezinformacji na temat szczepionek i treści antynaukowych.
– Nie chodzi o to, iż ludzie tam trafili, aby się „zradykalizować” – ale kiedy jest się młodym rodzicem, jeszcze niepewnym i szukającym wskazówek, to można stać się podatnym na dezinformację – wyjaśniła.
Podkreśliła również znaczenie unijnego aktu o usługach cyfrowych (DSA), zauważając opóźnienie Polski we wdrożeniu jako znaczącą słabość.
Prawda potrzebuje lepszej reklamy
Wójtowicz podkreśliła jednocześnie, iż samo ustawodawstwo nie wystarczy. – Potrzebujemy porywających historii, aby konkurować z emocjonalnie naładowaną dezinformacją.
– W tej chwili prodemokratyczne, oparte na faktach treści na ogół po prostu nie są tak angażujące emocje (…) Musimy przestać myśleć o fact-checkingu jako o czymś suchym lub reaktywnym – oceniła.
Zwłaszcza na platformach takich jak TikTok i Instagram musimy wyposażyć twórców w narzędzia pozwalające przekazywać wiarygodne treści i pozwolić im kształtować przekaz. – Nie chodzi o narzucanie oficjalnych linii – chodzi o pokazanie, iż prawda też może być interesująca – wskazała panelistka.
– Zbyt często ludzie – w tym niektórzy decydenci – bagatelizują dezinformację jako „czcze gadanie”, coś, co można zastąpić lepszym przekazem. Ale stawka jest znacznie wyższa – ostrzegł Péter Krekó.
Wskazał na aktywne blokowanie przez Węgry przystąpienia Ukrainy do UE oraz na zbliżenie Słowacji do Budapesztu za rządów Roberta Ficy.
Odwołał się również do badania Węgierskiego Obserwatorium Mediów Cyfrowych, które wykazało, iż 62 proc. Węgrów wierzy, iż Ukraińcy dopuścili się ludobójstwa – co świadczy o zasięgu i skuteczności kampanii dezinformacyjnych.
Krekó podkreślił, iż wszystkie kraje UE są podatne na dezinformację, w tym Polska i kraje bałtyckie.
– choćby jednak w trudnych warunkach komunikacja oparta na faktach działa. Nasz partner Lakmusz na Węgrzech dotarł ze swoją działalnością fact-checkingową do ponad 2 mln użytkowników – a więc ponad jednej czwartej populacji kraju. Tak więc fact-checking nie musi być nudny ani nieskuteczny. Może być kreatywny i wywierać wpływ na ludzi – powiedział panelista.
Rosyjska wojna na słowa i narracje
Są jasne dowody wskazujące na rolę Rosji w kampaniach dezinformacyjnych, powiedział Jewhen Mahda. Infrastruktura dezinformacyjna – w tym kanały na Telegramie, ramy narracyjne i metody szerzenia określonych narracji – ściśle odzwierciedlają rosyjskie interesy i utrwalone wzorce – podkreślił ekspert.
– Czasami jest to forma mimikry: to rosyjska propaganda pod płaszczykiem treści w języku ukraińskim, które pozwalają skuteczniej manipulować Ukraińcami – wyjaśnił.
W obliczu pełnoskalowej inwazji wewnętrzna demografia Ukrainy dramatycznie się zmieniła – wielu ludzi przeniosło się do innych miejsc w kraju lub szukało schronienia za granicą. Jewhen zauważył, iż uchodźcy z miast takich jak Charków czy Dniepr, mieszkający w tej chwili w UE, mogą nieumyślnie rozpowszechniać rosyjską dezinformację, z którą zetknęli się za pośrednictwem platform w języku rosyjskim.
Podkreślił, iż nie można przygotować się do wojny bez zrozumienia, jak działa rosyjska propaganda. – Jako cywil, postrzegam propagandę jako główną broń Rosji – nie są to czołgi czy pociski, ale właśnie dezinformacja – powiedział.
– To wojna nie tylko o ziemie, ale o nasze umysły, naszą niepodległość i nasze poczucie suwerenności – ocenił.
Nagranie z debaty oraz raport w wersji angielskiej dostępne są poniżej.