Recenzja książki "Zawód: Programista" Macieja Aniserowicza

namiekko.pl 6 lat temu

W tym wpisie będę zachęcać Was do przeczytania dzieła blogera, który ma zasięg o dwa rzędy wielkości większy od mojego. W pierwszej chwili pomyślałam, iż nie ma to sensu, bo kto miał wiedzieć o jego książce ten wie z samego źródła. Po namyśle uznałam jednak, iż wśród mojej publiczności chyba więcej jest osób, które nie są programistami i tylko nieśmiało zaczynają interesować się tym tematem – a ta wyjątkowa pozycja jest przeznaczona także dla nich.

No to piszę.

Na moim blogu znajdziesz sporo tekstów opisujących zawód programisty i starających się odpowiedzieć na pytanie, kto może go wykonywać i czy warto (linki poniżej) – ale Maciej podszedł do tematu w sposób o wiele bardziej metodyczny.

Moje teksty na podobne tematy:

  • Czy każdy musi (na)uczyć się programowania?
  • 7 powodów, dla których warto zostać programist(k)ą
  • 7 klątw programisty
  • 10 rad z obu stron frontu dla początkujących liderów projektów IT
  • Przekwalifikowanie – mrzonka czy realna szansa?

Maciej, czyli kto?

Maciej Aniserowicz jest autorem popularnego bloga https://devstyle.pl/, na którym pisze o technologiach związanych z .NET, ale także zamieszcza sporo ciekawych, ogólniejszych felietonów. Oprócz tego jest konsultantem, nagrywa podcast, występuje na konferencjach, prowadzi szkolenia. Jest organizatorem konkursu https://devstyle.pl/daj-sie-poznac/, który dał mi sporo inspiracji i motywacji podczas mojego pierwszego urlopu macierzyńskiego (dał mi także, w ramach nagrody za 3 miejsce, moją własną licencję na IntelliJ).

Ostatnio wydał książkę „Zawód: Programista” (https://zawodprogramista.pl/), której recenzję zamieszczam poniżej w postaci subiektywnej listy plusów i minusów tego dzieła.

Plus: świetnie ustrukturyzowana – spis treści daje dobre pojęcie, o czym jest ta książka

Mogę powiedzieć krótko, o czym jest ta książka: o tym, jak wygląda praca programisty, jakich potrzeba predyspozycji, jakie są możliwe poddziedziny, czy da się przekwalifikować, na jakie można liczyć zarobki… Ale zamiast wierzyć mi na słowo, możesz po prostu zerknąć na dostępny w Internecie spis treści i od razu będziesz wiedzieć, o czym i dla kogo jest ta książka.

Treść jest świetnie przemyślana i ustrukturyzowana. Jak maile pisane przez programistów ?

W każdym razie, nie kupujesz kota w worku.

Plus: naprawdę jest takie zapotrzebowanie na rynku

Być może przytaczałam już tę historię w którymś z moich wcześniejszych wpisów. Mam dobrego znajomego, który na żale znajomych „humanistów” na temat wysokości zarobków i traktowania pracowników w zawodach związanych ze sztuką, kulturą lub urzędami reagował irytacją i za każdym razem ucinał dyskusję twierdząc, iż powinni przekwalifikować się na inny, potrzebny zawód (czyli, w skrócie, nasz zawód). Wydawał się bardzo pewny swego, aż któregoś dnia jeden z wspomnianych humanistów stanął wycieńczony na jego progu i poprosił o wskazówki, jak dokładnie się przekwalifikować. Nagle, gdy wygadany znajomy miał stać się odpowiedzialny za poprowadzenie osoby, która chce przeprowadzić taką zmianę w swoim życiu – nie był już tak pewny swego. Ostrożnie wykręcił się od udzielenia konkretnych porad.

Maciej, oczywiście, nie bierze odpowiedzialności za czyjąś reorganizację życia zawodowego, ale opisuje kroki i warunki pozwalające się na coś takiego odważyć. Wiem, iż istnieje duża grupa osób, które na taki właśnie poradnik czekają.

Sama podjęłam kiedyś próbę nauczenia grupy lingwistów podstaw programowania (począwszy od pisania gramatyk formalnych dla znanych im języków naturalnych). Okazało się, iż około jedna trzecia zespołu lingwistów i filologów doskonale sprawdziła się w tej roli. Część z nich pracuje dzisiaj jako programiści lub testerzy.

Plus: to jest po polsku.

W czasach self-publishingu niestety nie można tego brać za pewnik, ale ta książka rzeczywiście jest napisana po polsku. Przecinki są we adekwatnych miejscach (mam wątpliwości co do jednego, ale to podobno cytat), słowa są użyte zgodnie z ich znaczeniem (choć nie rozumiem kawałka o paraboli), imiesłowy działają jak trzeba. Dla mnie to istotne.

Plus: trzeźwe spojrzenie na finanse

W porównaniu do większości moich przyjaciół pracujących na etat, w IT zarabiam naprawdę dużo. W porównaniu do osób, które prowadzą własne, dobrze prosperujące firmy – niekoniecznie. To kompromis, na który w tej chwili chętnie się godzę. Nie siedzę po godzinach, a w nocy śpię. Jestem odpowiedzialna za wyznaczony dla mnie wycinek, a nie za cały dobrostan firmy. Mi pasuje.

Istnieje wiele mitów na temat nieprzyzwoicie wysokich zarobków w IT. Najwięcej szumu wywołał chyba ten artykuł: IT-arystokracja. Najbardziej zepsuta pensjami i przywilejami grupa zawodowa. W książce Maciej rzeczowo rozprawia się z zawartymi w nim (i podobnych publikacjach) tezami. Tłumaczy, jakiego wynagrodzenia można oczekiwać w jakich okolicznościach, przekonuje również, iż kasa to nie wszystko. Podaje wskazówki, jak najlepiej zarządzać programistycznymi finansami – a zwłaszcza ich nadwyżką!

Mój ulubiony cytat: „Arystokracja IT”? Co to za arystokracja, która nie przeżyje miesiąca bez wypłaty?

Plus: miło obcować ze spełnionym człowiekiem

Książkę świetnie się czyta również dlatego, iż napisał ją człowiek spełniony. Widać, iż autor robi to, co lubi i jest w miejscu, w którym chciał być. Uwielbiam obcować z takimi ludźmi, choćby tylko przez kartki książki ?

Domyślam się, iż znajdą się osoby, które niektóre fragmenty zaklasyfikują jako przechwałki. choćby jeżeli nie wszystkie historie z życia i wyliczanki są niezbędne – mnie takie podejście napawa optymizmem.

Plus: … na dodatek człowiekiem, który nie żyje tylko pracą

Jeden z najbardziej przerażających mnie aspektów naszej pracy to programiści-maniacy, w których życiu nie ma nic poza IT, którzy czytają tylko branżową prasę i specyfikacje frameworków. O dziwo, niektórzy z nich mają choćby żony (mężów?) i dzieci. Zdaję sobie sprawę z tego, iż ja sama, z moimi dziesiątkami hobby i bandą ludzi, których uważam za niezbędnych w moim życiu, nigdy nie dorównam tym ludziom techniczną biegłością. Tym bardziej raduje się moje serce, kiedy Maciej pisze o znajdowaniu czasu dla rodziny, o nieprzekraczalnym warunku braku nadgodzin. Ogólnie o równowadze w życiu.

Plus: sporo rad uniwersalnych, np. związanych z produktywnością

Temat zachowania równowagi pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym jest ważnym motywem tej książki. Jednocześnie od początku jest oczywiste, iż jeżeli chcemy coś osiągnąć, musimy wykonać dodatkową pracę i znaleźć na tę pracę czas. Poczytać coś po powrocie do domu, napisać trochę kodu albo tekstu na blogu, przygotować wystąpienie. Kiedy to wszystko robić? Jak to robić dobrze? Publikacja zawiera podrozdział „Jak zmotywować się do pracy po pracy?”, ale także poza nim przemycone jest trochę wskazówek na temat efektywnego zarządzania czasem (np. o metodzie pomodoro). To bardzo ważne.

Swoją drogą, mogę dorzucić kilka swoich wskazówek. Moje koleżanki często wyrażają podziw wobec tego, ile rzeczy mi udaje się zrobić po pracy. Oto jedna z moich najważniejszych zasad: bez żenady płacę innym za wykonywanie powtarzalnych czynności, które niczego mnie nie uczą. Raz w tygodniu przychodzi do mnie pani sprzątająca i wymiata miejsca, do których ja nigdy nie docieram (ani mąż, ani dziecko, które za to uwielbia ładować zmywarkę). Nie gotuję codziennie. Niektóre, w tym wykształcone i pracujące zawodowo, kobiety z jakiegoś powodu czują się zobligowane do regularnego wykonywania tych czynności, niekoniecznie ze względów finansowych. Później trudno im znaleźć czas na cokolwiek innego. A dzieci rysują w przedszkolu mamę z odkurzaczem.

Plus: odnośniki pozwalające dokładniej zgłębić temat

Książka ma bardzo strawną objętość – czytałam ją tylko przy karmieniu noworodka, skończyłam w trzy dni. Bardzo podoba mi się, iż w wielu miejscach wskazuje źródła i autorów, z których publikacjami warto się zapoznać. Zawiera także linki do stron Macieja, gdzie znajdziemy listy blogów, inspiracji i inne obszerne zasoby, które niepotrzebnie nie zajmują miejscach na kartkach i które Autor może na bieżąco aktualizować. Zamierzam za kilkoma z takich linków podążyć.

Plus (i trochę minus): osobiste spojrzenie

Maciej pisze o swoim osobistym (przebogatym) doświadczeniu, starając się wyciągnąć z niego wnioski dla wszystkich. Przez większość czasu to się udaje. Na dodatek jest to dobre dla narracji – całą historię czyta się jak dobrą powieść ?. Mimo wszystko, oczywiście, nie każdemu uda się powtórzyć tę sztukę. Ludzie mają różne zdolności i różne granice. Sukces to ciężka praca, ale także odrobina szczęścia. To, iż Maciejowi coś się udało, nie musi znaczyć, iż uda się nam po odtworzeniu jego kroków. Z drugiej strony, coś, co jego zatrzymało, dla kogoś innego może okazać się jedynie drobnym potknięciem.

Minus: za mało dystansu do coachingu

Może jestem cyniczna i zblazowana, ale w dzisiejszych czasach – coachów sprzedających masom truizmy i cudze cytaty jako własne przemyślenia – jestem bardzo sceptycznie nastawiona do sformalizowanych form samorozwoju. Kiedy Maciej zupełnie bez ironii pisze o „wychodzeniu ze strefy komfortu”, włączają mi się wszystkie dzwonki alarmowe. Choć to oczywiste, iż to akurat niezbędny krok, żeby do czegokolwiek dojść.

Minus: trochę sucharów, trochę powtórzeń

Książkę pisał informatyk. Nie wiem, czy trzeba dodawać więcej ? Parę tez i anegdotek powtarza się w kilku miejscach (choć w większości przypadków Autor sam to zauważa). Parę zdań mnie zażenowało. Najbardziej chyba to: „Wyobraź sobie, iż młoda mama na macierzyńskim może zobaczyć światełko w tunelu, błyskające znad garów i mopa.” Wyobraź sobie, Macieju, iż dla żadnej z moich rozlicznych koleżanek w rozlicznych zawodach urlop macierzyński nie sprowadził się do „garów i mopa”.

Minus: za mało o dyskryminacji w naszym zawodzie

Problem dyskryminacji w naszym zawodzie jest prawdziwy. Dostaje się kobietom, mniejszościom narodowym, osobom starszym. Sama miała szczęście pracować w firmach, które zapewniały przyzwoity poziom kultury w pracy – a i tak przynajmniej raz zdarzyło mi się płakać w toalecie po kolejnym komentarzu na temat umiejętności kobiet (chociaż pan „nie mówił o mnie”). Natomiast słyszę co nieco od koleżanek z innych firm. Mam nadzieję, iż kiedyś dostanę pozwolenie, żeby ze szczegółami opisać tu historię człowieka, który naskarżył na koleżankę do działu HR za „psucie atmosfery w pracy”, kiedy protestowała przeciwko kolejnym rasistowskim żartom na open space.

Sama zaczynam zwracać uwagę na to, iż zaczynam zawyżać średnią wieku w firmie. Irytują mnie zaproszenia do „młodych, dynamicznych zespołów” – nie tylko dlatego, iż są nic nie znaczącą kalką. A przecież Maciej jest chyba mniej więcej w moim wieku?

Polecam ten interesujący artykuł na temat ageismu i pracy w Google po pięćdziesiątce (nie, nie, my aż tak nie zawyżamy ): Surviving as an Old in the Tech World.

Podsumowanie

Zdecydowanie polecam książkę zarówno aktywnym programistom, jak i osobom rozważającym wybór tej ścieżki kariery, na różnych etapach życia. To bardzo trzeźwe i uczciwe spojrzenie na nasz zawód. choćby jeżeli nie wszystkie porady są uniwersalne i choćby jeżeli kilka istotnych kwestii pominięto, jest tam sporo przydatnych informacji i wskazówek, a także materiału do refleksji nad przebiegiem własnej kariery.

Bonus personalny: moja walka o papierowy egzemplarz

Książkę można było zamówić z wyprzedzeniem, ale ja czekałam na moment, kiedy naprawdę będzie gotowa. Jak tylko zorientowałam się, iż to już, weszłam na stronę https://zawodprogramista.pl/ w celu jej zamówienia. Ręka zadrżała mi nad formularzem adresowym. Chciałam i wersję elektroniczną, i papierową, ale data uniemożliwiła mi zamówienie książki do domu. Otóż akurat wybierałam się do innego miasta, żeby skorzystać z usług prywatnego szpitala położniczego (ciągle się zastanawiam, czy ten blog jest dobrym miejscem na szczere porównanie warunków i przestrzegania standardów w placówkach NFZ i prywatnych; naprawdę jest o czym pisać). Zarezerwowałam tam mieszkanie na okres dwóch tygodni (żeby być w odległości 15 minut, a nie 3 godzin od szpitala), ale nie wiedziałam dokładnie ile dni zostanę i nie znałam z góry dokładnego adresu z numerem mieszkania. W końcu zamówiłam książkę pierwszego dnia pobytu tam, a drugiego byłam już w szpitalu! Na szczęście właścicielka mieszkania okazała się na tyle miła, żeby odebrać przesyłkę i wysłać mi ją do Poznania. Jeszcze nie doszła, dlatego nie widać jej na półce.

Liliana ma dzisiaj 13 dni i jest uwielbiana przez wszystkich domowników na czele ze swoją starszą siostrą.

Idź do oryginalnego materiału